Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Spokojnie, nie tak szybko. Zanim Angela Merkel wprowadzi się do Urzędu Kanclerskiego, musi pokonać wiele przeszkód: trudne negocjacje koalicyjne między dwoma niemal równie silnymi partnerami, których programy znacznie się różnią; następnie uzyskanie akceptacji ze strony partii koalicyjnych; wreszcie głosowanie w parlamencie, podczas którego socjaldemokratyczni posłowie muszą ją poprzeć. Co nie jest oczywiste: nie jest ona w SPD lubiana, a podczas niedawnej kampanii wyborczej lewica zwalczała ją bez pardonu.
A jeśli jednak się uda i rząd powstanie, dla pani Merkel będzie to dopiero początek, a nie finisz biegu z (kolejnymi) przeszkodami. “Wielka Koalicja" nie jest małżeństwem z miłości. Czy jest małżeństwem z rozsądku? Otóż i to nie jest pewne. Niektórzy komentatorzy mówią już dziś, że to małżeństwo zawarte pod przymusem, które może się rozpaść po pierwszej poważnej kłótni. Powodów do niej nie brakuje, a pierwszy już widać: aby uzyskać dla Merkel fotel kanclerza, chadecy musieli zapłacić wysoką - niektórzy w CDU/CSU mówią, że za wysoką - cenę i odstąpić socjaldemokratom aż osiem ministerstw, w tym resort spraw zagranicznych, który objął ostatecznie Frank-Walter Steinmeier, najbliższy współpracownik Gerharda Schrödera i dotychczasowy szef jego kancelarii.
Republika Federalna potrzebuje reform, tymczasem pole manewru przyszłej koalicji jest ograniczone. Mało prawdopodobne, aby przesuwająca się dziś “na lewo" socjaldemokracja poparła konieczny program zmian gospodarczo-podatkowych. “Wielka Koalicja" to także wielkie kompromisy. Triumf Angeli Merkel jest zarazem dla niej ogromnym ciężarem. Musi teraz dowieść, że faktycznie będzie to (jak sama zapowiada) “koalicja nowych możliwości", a nie koalicja zastoju.