Toruńska awantura

Staje przed nami spór o dystrybucję szacunku społecznego, o możliwość artykulacji w przestrzeni publicznej poglądów tradycjonalistycznych i prawicowych.

15.11.2011

Czyta się kilka minut

Coraz głośniejszy staje się konflikt wokół wystawy "Thymós. Sztuka gniewu 1900-2011" w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej. Część artystów protestuje, niektórzy żądają nawet wycofania swoich prac z ekspozycji, inni przeciwnie: w pełni popierają kuratora Kazimierza Piotrowskiego. Przy czym więcej mówi się o jego wypowiedziach, niż o tym, co można zobaczyć w salach CSW. Nieprzypadkowo.

Orzeł dwugłowy

Piotrowski, kurator i krytyk, autor m.in. głośnej "Irreligii", pokazanej w 2001 r. w Brukseli, tym razem przygotował wystawę o polskim gniewie od początku XX w. aż do dzisiaj. To ciekawy pomysł, by spojrzeć na ten czas poprzez emocje, namiętności, konflikty, zarówno spontaniczne, jak też wzniecane przez władze. Dodatkowo w Toruniu zgromadzono obszerny materiał, nie tylko prace artystów, ale też m.in. dokumenty filmowe.

Ekspozycja jednak rozczarowuje. Największym problemem nie jest chaotyczna aranżacja, z tandetnymi pomysłami jak druty kolczaste czy flagi: sowiecka i III Rzeszy z polską pospołu zawieszone. Z wystawy niewiele nowego dowiemy się o polskim gniewie czy o sztuce, która go opowiada. W każdym podręczniku historii jest informacja, że II Rzecząpospolitą wstrząsały konflikty klasowe oraz narodowościowe i panował kult Piłsudskiego. PRL z kolei to nie tylko socrealizm, dramatyczny akt samospalenia Ryszarda Siwca, przypomniany przez dokument Macieja Drygasa oraz konflikt niektórych artystów z Galerią Foksal. A gdzie chociażby kolejne bunty robotnicze i studenckie? One nie były wybuchem gniewu? Dopiero stanowi wojennemu poświęcono w Toruniu więcej uwagi, pokazując zarówno ironiczny protest w pracach m.in. członków Gruppy, jak analizę ówczesnej propagandy, dokonaną w świetnym "Pogrzebie Leonida Breżniewa" Józefa Robakowskiego.

A ostatnie dwie dekady? Jest tu konflikt o stosunek do Solidarności i wydarzeń z lat 1980-81, istotnie organizujący polskie życie polityczne. Świetnie ten spór uchwycił Zbigniew Libera w "Orle dwugłowym" - przed tłumem robotników przemawia Lech Wałęsa i ks. Henryk Jankowski jednocześnie, każdy z nich jako (według "swoich") prawdziwy przywódca polskiego Sierpnia. Jednak inne konflikty ostatniego dwudziestolecia: o miejsce kobiet, o prawa mniejszości, o wolności indywidualne, o przeszłość... zostały tylko zasygnalizowane. Tak naprawdę punktem centralnym na wystawie stała się katastrofa z 10 kwietnia 2010 r. i późniejsze spory wokół tego wydarzenia. Przy czym znacznie ciekawszym zabiegiem jest pokazanie "Krzyża" Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, przy wszystkich zastrzeżeniach do tego filmu, bo on, podobnie jak nieobecna na wystawie "Katastrofa" Artura Żmijewskiego, daje głos obu stronom konfliktu, jaki rozgrywał się pod Pałacem Prezydenckim, niż chociażby dzieło Jacka Adamasa, który postanowił zobrazować tezę o odpowiedzialności Donalda Tuska za katastrofę smoleńską.

Ruch Odrodzenia Polskiego

Wywołanie kontrowersji było wpisane w samą koncepcję wystawy. Jednak to nie ona, a słowa kuratora o 10 kwietnia wygłoszone podczas dyskusji towarzyszącej otwarciu wywołały spór. To prawda, wypowiedzi Kazimierza Piotrowskiego mogą wprawiać w konsternację, tylko że mało przekonujące jest - jak proponują niektórzy - rozdzielanie ekspozycji od jej założeń przyjętych przez kuratora. Świadczy to też o niepoważnym traktowaniu tego ostatniego. Można zrozumieć artystów, którzy protestują przeciwko użyciu ich dzieł do ilustrowania "teorii spiskowych dotyczących zarówno świata sztuki, jak i polityki". Już w tekście towarzyszącym wystawie Piotrowski rysował swą radykalną wizję i niespecjalnie ukrywał poglądy. Pisał wszak o walce z "zaflegmieniem Polski" i marzył o "Ruchu Odrodzenia Polskiego w Polsce".

Zajmowanie się opowieściami Piotrowskiego o terrorze państwowym 10 kwietnia 2010 czy jego dociekaniami na temat żydokomuny nie jest specjalnie interesujące. Znacznie ciekawsze są pytania, które pojawiają się przy okazji dyskusji o wystawie. Przede wszystkim podważony został mit o neutralności galerii sztuki. Jak każda inna przestrzeń publiczna może ona stać się miejscem artykulacji przekonań politycznych. Po raz kolejny też mówi się o hierarchiach we współczesnym świecie sztuki i o sposobie ich kształtowania, padają oskarżenia o wykluczenie czy zawłaszczanie instytucji artystycznych. Najmniej istotne są tu rozmaite resentymenty, żale "nieobecnych", których doskonałym przykładem są The Krasnals, tak bardzo starający się, by cokolwiek znaczyć w sztuce. Ważniejsze jest pytanie: czy rzeczywiście mamy do czynienia z dyktatem jednej opcji oraz czy obecnie instytucje artystyczne dają możliwość prezentowania różnych postaw artystycznych. Nawet ta wystawa pokazuje, że trudno mówić o jakimś monopolu.

Najważniejszy jest jednak spór inny, spór o - używając określenia Ludwika Dorna - o dystrybucję szacunku społecznego, czyli o możliwość artykulacji w przestrzeni publicznej poglądów mniej obecnych i - nawet jeżeli tylko w ich odczuciu - marginalizowanych. O możliwość zabierania głosu na równych prawach przez osoby o przekonaniach tradycjonalistycznych i prawicowych oraz o możliwość wyrażania takich poglądów w sztuce, bo dziś ten głos jest niemal nieobecny (inna sprawa, w jaki sposób miałby się on ujawniać).

***

Wreszcie, przy okazji tej wystawy pojawia się pytanie o granice interpretacji dzieła sztuki. Nie jest to kwestia akademicka. Dotyka bowiem problemu wolności słowa oraz roli instytucji publicznych. Zasadnie oczekuje się, że będą one przestrzenią swobodnej rozmowy. Czy to oznacza, że mogą tam być bezkarnie prezentowane treści ksenofobiczne, rasistowskie czy wzywające do konfliktów religijnych i narodowych? Według mnie nie ma tu dobrej odpowiedzi, jednak nieprzypadkowo w liberalnej demokracji tak wielką wagę przywiązuje się do wolności słowa i podejrzliwie przygląda się jej naruszeniom. Na razie dyrektor toruńskiej galerii Paweł Łubowski oznajmił, że czeka "na reakcje artystów oraz instytucji ich reprezentujących" i wtedy podejmie odpowiednie decyzje. Poszczególne prace są usuwane z wystawy, bo życzą sobie tego ich twórcy, ale wystawa trwa. Natomiast CSW na swojej stronie internetowej udostępnia wypowiedzi wszystkich stron konfliktu. I niech tak pozostanie.

"Thymós. Sztuka gniewu 1900-2011", Centrum Sztuki Współczesnej, Toruń, kurator Kazimierz Piotrowski, wystawa czynna do 15 stycznia 2012 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2011