Terytorium Apaczów

NATO coraz mocniej angażuje się w Libii: od minionego weekendu w walkach uczestniczą brytyjskie i francuskie śmigłowce. Ich działania prawdopodobnie koordynują z ziemi zachodni "kontraktorzy": byli wojskowi, występujący po cywilnemu. Powstańcy liczą, że nowa strategia przyspieszy upadek Kaddafiego.

   Czyta się kilka minut

Posterunek obserwacyjny powstańców na froncie pod Misuratą, czerwiec 2011 r. / fot. Andrzej Meller /
Posterunek obserwacyjny powstańców na froncie pod Misuratą, czerwiec 2011 r. / fot. Andrzej Meller /

W miniony piątek, święty dzień, Misurata - podobnie jak każde muzułmańskie miasto na ziemi - świętowała. Kto mógł, spędzał czas w domu, z rodziną, bądź w meczetach. Muezini co parę godzin nawoływali do modlitwy. O trzynastej tłum zapełnił meczet w centrum, ocalały po oblężeniu.

Wraz z paroma młodymi brytyjskimi dziennikarzami pojechaliśmy na opustoszałą plażę, na zachód od miasta, niedaleko frontu w Dafnya. Z oddali słychać było eksplozje. Na zaniedbanej plaży walały się łuski od pocisków, magazynki z pistoletów maszynowych.

Dżamal, nasz kierowca, miesiąc wcześniej stracił w bitwie o miasto dziesięcioletniego syna. Jedynego. Teraz spoglądał na Morze Śródziemne i niby żartem, ale bardziej serio podnosił rękę ku niebu. - No i gdzie ci wasi Apacze? - pytał. "Apacze", czyli zachodnie helikoptery, które, jak powtarzano z wiarą od dawna, lada dzień miały zjawić się w okolicy Misuraty.

Śmigłowce, czyli polityka

Nie tylko Dżamal, ale chyba całe miasto - od czterech miesięcy stawiające opór Kaddafiemu - uchwyciło się łapczywie wieści o śmigłowcach. Pojawiła się ona kilkanaście dni temu, pod postacią wypowiedzi polityków i wojskowych, zwłaszcza brytyjskich i francuskich, że już wkrótce, być może, w libijskiej operacji zaczną brać udział także śmigłowce. Zachodni komentatorzy, których opinie można śledzić i tutaj, przez internet, dywagowali, czy to tylko wojna psychologiczna, czy może zapowiedź zmiany strategii. Bo przecież śmigłowce to nie samoloty; te pierwsze muszą mieć wsparcie z ziemi; musi być ktoś, kto je naprowadzi, wskaże cele. A więc śmigłowce to też polityka: obecność tu, na ziemi, zachodnich wojskowych. Ale jak, skoro formalnie być tu ich nie powinno? Rezolucja ONZ nie pozwala na użycie w Libii wojsk lądowych.

Tak dywagowali komentatorzy, a tymczasem w Libii zwłaszcza Misurata pokładała w śmigłowcach wielkie nadzieje. Mieszkańcy i powstańcy liczyli, że helikopterom uda się to, co dotąd nie udało się NATO-wskim samolotom. Czyli, jak tłumaczył mi Salahudin Badi, jeden z legendarnych komendantów obrony miasta, przede wszystkim zniszczenie śmiercionośnych wyrzutni "Grad", tych nowoczesnych katiusz terroryzujących miasto. A po drugie: precyzyjne atakowanie pozycji "kaddafistów", którzy zdążyli dostosować się do realiów, czyli trwających od marca zachodnich nalotów, i starają się

upodabniać do powstańców. Także w ten sposób, że nie używają już np. czołgów - dla samolotu to świetny cel - lecz, jak powstańcy, pick-upów czy ciężarówek z zamontowaną na nich artylerią. Zachodni samolot zwiadowczy nie oceni, która ciężarówka należy do powstańców, a która do "kaddafistów".

Dopiero śmigłowce, mówił Badi, pozwolą wyjść z impasu. Pozwolą powstańcom wyjść poza "czerwone linie" - jak nazwano granice, wyznaczone powstańcom przez NATO, poza które nie powinni się wychylać, by nie dostać się pod zachodnie bomby. Pozwoli pójść na Zlitan, ostatnie większe miasto po drodze na Trypolis. Od Misuraty oddalony tylko o 215 km.

Plotki, czyli nadzieja

- Dziś w nocy zaatakują! - stwierdził w sobotę Chris, brytyjski dziennikarz. Był pewien swego: dostał cynk, że jego koledzy-dziennikarze, znajdujący się na brytyjskim lotniskowcu, już w piątek mieli otrzymać 24-godzinny szlaban na przekazywanie informacji z okrętu.

W sobotni poranek stałem przed hotelem "Gostik", gdy głównym wejściem wybiegł podniecony menedżer Jusup, wrzeszcząc (po polsku): "Dobrze, dobrze!". Arabska telewizja

Al Dżazira, sympatyzująca z powstańcami, podała właśnie, że zachodnie helikoptery zaatakowały siły Kaddafiego. Dokładnych miejsc ataku nie sprecyzowano.

- Świtało, kiedy zobaczyłem dwa helikoptery lecące od morza! Nad lądem się rozdzieliły: jeden poleciał na południe, drugi na zachód! - zapewniał chwilę później Amin Elafi, misuracki dziennikarz. Twierdził, że słyszał, jak helikoptery atakują "gdzieś na zachodzie, pewnie między Misuratą a Zlitanem" (czyli już za "czerwonymi liniami").

Helikoptery może i widział młody Emin, ale - jak się potem okazało - na pewno nie poleciały na tzw. front zachodni wokół Misuraty. Po tym ekscytującym świadectwie pojechaliśmy natychmiast z Chrisem na front zachodni. Sardon Suohili, komendant odcinka bronionego tu przez klan Suohili, siedział w pokoju wyglądającym jak opuszczony gabinet prezesa klubu sportowego. Na szafkach stały zakurzone puchary, a na ścianie wisiał proporzec przedstawiający Ramadana Suohili - prapradziada Sardona, który jakieś sto lat temu walczył przeciw włoskim kolonizatorom, a dla misuratczyków był symbolem oporu. Ród Suohilich był w Misuracie legendą; teraz kolejne pokolenie chwyciło za broń.

- Nie, żadnych helikopterów u nas nie było. Ani w Dafnya, ani w okolicy Zlitan. Za to wczoraj znów mieliśmy duże straty - powiedział Sardon. To samo powiedział później jego brat Faż Haraż Suohili, dowódca całego frontu zachodniego, gdy odwiedziliśmy go w jego kwaterze.

Jednak wiadomość podana przez Al Dżazirę okazała się prawdziwa: w nocy z piątku na sobotę zachodnie helikoptery owszem zaatakowały. Ale nie pod Misuratą, tylko pod Bregą.

Wieści nieprecyzyjne, chaotyczne, po części nieprawdziwe - i tak w zmęczonym mieście wywołały wybuch radości. Na widok zachodnich dziennikarzy przechodnie krzyczeli, wykonywali rękoma ruch naśladujący śmigło, imitowali dźwięk szybkostrzelnych karabinów...

"Kontraktorzy", czyli kompromis

Wraz z plotkami, a potem już oficjalnymi informacjami o użyciu przez NATO helikopterów, musiały pojawić się inne spekulacje. I się pojawiły: czy załogom helikopterów ktoś pomaga tu, na miejscu? Czy w Libii są zachodni wojskowi?

Zresztą, o tym spekulowano nie od dziś. Już wcześniej mówiono, że w Libii są Francuzi; mieli informować dowództwo o skutkach nalotów. Niektórzy Libijczycy zapewniali, że słyszeli w eterze radiostacji język francuski. Niewykluczone, że mogli to być tzw. "kontraktorzy": pracownicy prywatnych "firm militarnych", takich jak Blue Mountain Group, których miesiąc wcześniej widziałem w Bengazi, gdy ochraniali wizytę polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w powstańczej stolicy.

Spekulacje zamieniły się w konkret, gdy w miniony czwartek dziennikarz Al Dżaziry sfilmował kilku mężczyzn o europejskim wyglądzie, wysiadających z jeepa, z bronią. Nagranie, trwające tylko kilkadziesiąt sekund, wykonano bez wątpienia na froncie w okolicy Dafnya: na ujęciu rozpoznaliśmy jednego z powstańców, których wcześniej tam poznaliśmy. 50-latek Chris, który jako dziennikarz spędził na wojnach połowę życia, stwierdził, że tylko Brytyjczycy używają karabinów widocznych w kadrze; choć, zaznaczył, "karabiny nie mają narodowości".

Pojawienie się w Libii ludzi z "firm militarnych", już w roli koordynatorów i łączników między powstańcami a NATO, byłoby kompromisem: między realiami wojny a realiami polityki. - Mój znajomy, kiedyś wyższy rangą oficer NATO, powiedział mi, że to zwyczajna procedura - tłumaczył potem Chris. - Powiedzmy, że we wtorek armia rozwiązuje kontrakt z żołnierzem, a od środy jest on pracownikiem prywatnej "firmy wojskowej". Po wypełnieniu misji podpisuje nowy kontrakt z armią i wraca do szeregów. Dzięki temu NATO oficjalnie nie ma swoich żołnierzy na terytorium, a wszystko jest zgodne z prawem.

Zapytany później rzecznik misurackich powstańców Ibrahim Beit Al Mal zaprzeczył, jakoby zachodni koordynatorzy działali w okolicy miasta. - Owszem, mamy obcokrajowców, ale to ochotnicy z Egiptu, Kataru czy Maroka.

Krowa, czyli podstęp

Informacjom o "europejskich najemnikach" na służbie u powstańców zaprzeczył też oficjalny koordynator akredytowany przy NATO w Misuracie, Fatih Al Bashaga. Zaprzeczył też, że w Misuracie szykuje się prowizoryczną bazę dla "Apaczów", o czym plotkowali powstańcy.

Zanim Al Bashaga zaprzeczył, kilkakrotnie powtórzył: - Przy pomocy helikopterów jesteśmy w stanie sami wyzwolić Zlitan i iść naprzód!

Ta niewątpliwa sprzeczność pokazuje fakt oczywisty: powstańcy sami nie zdołają przełamać impasu, nie zdołają pokonać wojsk Kaddafiego. Choć one słabną, choć z ich szeregów przez granicę z Tunezją uciekają już nawet generałowie, "kaddafiści" wydają się ciągle za mocni, aby przegrać. Z kolei dotychczasowa strategia NATO, strategia nalotów, coraz wyraźniej pokazuje swoje ograniczenia: samoloty niemal nie są w stanie odróżnić żołnierzy Kaddafiego od powstańców. Nie potrafią też namierzyć katiusz "Grad", ukrytych na podwórkach prywatnych domów w Zlitan. A jeśli namierzą, nie mogą zniszczyć - bez ryzyka zniszczenia wszystkiego wokół.

O sprycie "kaddafistów" przekonałem się w minionym tygodniu, na froncie pod Tawirghą. Oto od strony miasta, prosto z frontu, wyjechał... TIR pełen krów. Komendant Ibrahim Holbus wyjaśnił potem: - To była ich sztuczka. Transportowali amunicję w ten sposób, że ładowali ją do ciężarówki, a potem wpędzali na pakę krowy, dla niepoznaki. Przejęliśmy TIR-a po wejściu do miasta - wyjaśnił, zaciągając się papierosem.

Po czym poprosił, aby zrobić mu zdjęcie właśnie z papierosem. Aby w Europie było jasne, że powstańcy nie są z Al-Kaidy. Bo przecież "ci z Al-Kaidy nie palą".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2011