Czerwone linie

Na miejskim cmentarzu w Misuracie powstają nowe groby. Wszystkie proste, jakby wykonane w pośpiechu. Każdy w formie płyty, formowanej ręcznie z lanego cementu, zwieńczonej pustakiem. Zanim cement zastygł, na płytach wypisano ręcznie imiona i daty śmierci. Cement to chyba jedyna rzecz, jakiej w Misuracie jest pod dostatkiem.

   Czyta się kilka minut

Dwaj ranni żołnierze Kaddafiego, wzięci do niewoli przez powstańców na froncie pod Tawirghą, ok. 20 km od Misuraty. 28 maja 2011 r. / fot. Andrzej Meller /
Dwaj ranni żołnierze Kaddafiego, wzięci do niewoli przez powstańców na froncie pod Tawirghą, ok. 20 km od Misuraty. 28 maja 2011 r. / fot. Andrzej Meller /

Niedziela, 29 maja, w Misuracie mija leniwie.

Jeszcze dzień wcześniej na ulicach pełną parą pracowały koparki i spychacze. Zaczęły swoją robotę przed tygod­niem: z mozołem starają się uprzątnąć zrujnowane ulice miasta, o którego przetrwanie powstańcy walczą od prawie czterech miesięcy. Teraz, gdy Misuracie, jej obrońcom i ludności nie grozi już zagłada, kiedy powstańczym oddziałom udało się w końcu - za cenę dużych strat, o czym świadczą rzędy nowych grobów na miejskich cmentarzach - odepchnąć wojska Kaddafiego na kilka, a miejscami kilkanaście kilometrów od rogatek - a więc teraz, jakby nigdy nic, zaczyna się sprzątanie. Albo przynajmniej próby sprzątania.

Niedziela

Ale dziś, w niedzielny poranek, ulice opustoszały. - Widzisz, misuratczycy potrafią nie tylko walczyć o swoje miasto. Umiemy też o nie zadbać, i to bez wypłat, bo od lutego nikt nie dostał ani dinara pensji. Byliśmy bogaci i znowu będziemy. Odbudujemy ulicę Trypoliską, Bengazką i całe miasto, Hamdullah! - snuł entuzjastyczne wizje biznesmen Salam, wywód kończąc, jakżeby inaczej, wezwaniem do Najwyższego.

Salam, jak wszyscy mężczyźni z jego rodziny, jeszcze miesiąc temu bronił centrum Misuraty, do którego już wkraczały wojska Kaddafiego. Jego dom, podobnie jak wiele innych, został całkowicie zniszczony przez ostrzał z wyrzutni rakietowych "Grad" - mimo szumnych zapowiedzi zachodnich polityków, samolotom NATO najwyraźniej nie udało się zniszczyć ich stanowisk: "Grad" to nadal ulubiona broń "kaddafistów".

Dziś sklepy w Misuracie są otwarte. Na ulicę Rzeźniczą, gdzie zgodnie z nazwą handluje się mięsem, dowieziono właśnie świeży towar: mięso wielbłądzie (tutejszy przysmak) i barany, które wyglądają jak obtoczone w piaskowej panierce po tym, jak do sklepu przyjechały na pick-upie. Ruch spory, a misuratczycy stoją też w długich kolejkach po pieczywo: reglamentowanej mąki nie starcza, by chleba było pod dostatkiem. A poza tym Egipcjanie, którzy przed rewolucją prowadzili tu piekarnie, po pierwszych wystrzałach, jeszcze w lutym, uciekli z miasta, usiłując dotrzeć do ojczyzny.

Ten pozorny spokój zakłócają co chwila odległe, ale intensywne odgłosy wybuchów - detonacje rakiet z "Gradu"; dziś akurat grzmi od strony Dafnya, z zachodniego odcinka frontu otaczającego miasto. Jedyna droga łącząca Misuratę ze światem zewnętrznym to Morze Śródziemne i miejski port Qasr Ahmed. Do portu, który mimo ataków "kaddafistów" przez cały czas pozostaje w rękach powstańców, co jakiś czas przypływają statki: z Bengazi, nawet z Malty. A na nich zaopatrzenie: broń, amunicja, lekarstwa i nowi powstańcy. W przeciwnym kierunku wywożeni są ranni i kurierzy.

Oblężenie

Walki o utrzymanie miasta trwały od końca lutego. Nie wiadomo na razie, ilu dokładnie zginęło w nich mieszkańców - ilu cywilów, a ilu powstańców. Niektórzy mówią o dwóch, inni nawet o dziesięciu tysiącach zabitych. Najcięższe boje toczyły się w okolicy ulic Trypoliskiej i Bengazkiej, w samym centrum. Ta część miasta przypomina dziś powojenne Sarajewo albo czeczeńską stolicę Grozny po tym, jak zniszczyła ją armia rosyjska.

Ponad dwa tygodnie temu, dokładnie 12 maja - ta data wejdzie zapewne kiedyś do historii powstania w Misuracie, jeśli ktoś zechce ją napisać - oddziały powstańcze dowodzone przez Salaha Badiego zajęły lotnisko. Kiedyś, za Kaddafiego, Badi był zawodowym wojskowym, pilotem; latał na myśliwcach Mirage. Stanął po stronie powstania i okazał się zdolnym dowódcą; dziś jest najbardziej wpływowym komendantem w Misuracie.

Zdobycie lotniska oznaczało, że miasto jest wolne: żołnierze Kaddafiego, którzy jeszcze w marcu dochodzili już do portu, zostali wypchnięci z całej Misuraty. Jest to duży sukces również dlatego, gdyż zmniejszył się obszar miasta zagrożony ostrzałem z "Gradów" (mają zasięg około 20 km). Choć nadzieje, jakie żywił i żywi nadal niejeden mieszkaniec, że na zdobytym lotnisku wylądują teraz zachodni żołnierze i zachodnie helikoptery, aby wspomóc powstańców, się nie spełniły.

Dafnya

Zajęcie lotniska nie zmieniło jednak w niczym faktu, że miasto nadal jest oblężone. Z trzech stron, od zachodu, południa i wschodu, otaczają je trzy fronty (północ to Morze Śródziemne). Tutaj codziennie toczą się boje, codziennie giną ludzie - nawet jeśli w depeszach światowych agencji wzmianka o Misuracie pojawia się już tylko od czasu do czasu, np. gdy liczba poległych skoczy do, powiedzmy, kilkudziesięciu w ciągu jednego dnia.

W ubiegły poniedziałek pojechaliś­my na zachodni odcinek frontu, do miasteczka Dafnya. Wyruszyliśmy razem z chorwackim reporterem Kreso, starym wygą, który od lat pracuje dla różnych agencji i pisze głównie o wojnach w Afryce (Kreso był nastolatkiem, gdy 20 lat temu zgłosił się jako ochotnik do armii chorwackiej, podczas wojny o niepodległość; był ranny w bitwie o Vukovar). Najpierw musieliśmy krążyć po mieście, pełnym jeszcze nieuprzątniętych barykad i objazdów. Już za miastem, wzdłuż drogi w kierunku frontu, nie było ani jednego budynku, który nie nosiłby śladów ostrzału.

Byliśmy już daleko od Misuraty, gdy usłyszeliśmy bliskie detonacje. Ahmed, nasz kierowca i tłumacz, zakomunikował, że dalej nie jedzie: ma żonę i dzieci, nadstawiać głowy nie zamierza.

Wysiedliśmy więc, może trzy kilometry od linii frontu, przy posterunku na którym czuwał młody wartownik z cekaemem, zdemontowanym ze zdobycznego wozu pancernego (typu BWP, produkcji rosyjskiej lub jeszcze sowieckiej). Obok jacyś dowcipnisie ustawili plastikowy szkielet z kartką: "Taki los spotka każdego kaddafistę".

Zatrzymaliśmy pick-upa z wojakami, którzy zabrali nas prosto na front.

Pozycji w Dafnya bronił klan Słohili, który do walk wystawił tutaj około pięciuset chłopa. Sformowali batalion i nazwali go: "Lew". Do kolejnego większego miasta, Zlitan, było kilkanaście kilometrów. Między Dafnya i Zlitan rozciągały się pozycje "kaddafistów". Stąd do Trypolisu było już tylko dwieście kilometrów. Albo aż dwieście.

Front

W Dafnya trwała "wojna pozycyjna". Na usypanej z piachu górce powstańcy ustawili trzy pick-upy z zamontowanymi działkami kalibru 14,5 oraz 23 milimetry - wyprodukowane z myślą o obronie przeciwlotniczej, tu służyły jako mobilna artyleria. Dowódca pozycji - przedstawił się jako Haż Faraż - obserwował ze wzniesienia pozycje wroga przez lornetkę; czasem schodził ze stanowiska na herbatę, a tymczasem jego mudżahedini dudnili seriami z działek.

Powstańcy właśnie przytargali na pierwszą linię moździerz, ustawili parę metrów za "artylerią". Mężczyźni - bez mundurów, jedynie w dresach bądź tradycyjnych długich szatach, nazywanych tu "surija tiłila" - wpuszczali kolejne granaty w rurę moździerza. Nawet bez celowania, grunt, aby pocisk wyleciał ku wrogim pozycjom. Po każdym wystrzale moździerz "skakał". Dopiero może po pięciu wystrzałach wpadli na pomysł, aby zakopać nogi wyrzutni.

Mieliśmy wrażenie, jakby powstańcy dopiero uczyli się obsługiwać zdobytą broń, zachowując się przy tym trochę jak mali chłopcy. Panowała ogólna improwizacja; nie wykopali nawet okopów, nie mówiąc o schronach - tymczasem na pozycji tej tkwili od ponad tygodnia.

Nagle, może 40 metrów za nami, wybuchł pocisk moździerzowy "kaddafistów". Skoczyłem w panice za betonowy blok, na którym parzyła się właśnie herbata. Zza powstańczej pozycji wybiegło stado przestraszonych owiec. - Bolanda [arab. Polska - red.], czego ty się boisz? - zapytał uśmiechnięty 20-letni Zakarija, który w momencie wybuchu nie wykonał najmniejszego ruchu. - Jakby Allah chciał, to by już cię nie było wśród żywych. Wszystko w rękach Najwyższego - oznajmił filozoficznie i poczęstował prowiantem, który dostał, jak zaznaczył, od matki: kanapka z baranią wątróbką.

Zapytałem Faraża, dlaczego nie próbują ruszyć do przodu, na Zlitan. - Dowódcy mówią, że NATO nam nie pozwala, że mamy utrzymywać pozycje na tych, jak mówią, czerwonych liniach, aż do odwołania - odpowiedział. - A poza tym mieszkańcy Zlitan są sterroryzowani i boją się nam pomóc, na dachach tkwią snajperzy Kaddafiego, po garażach ukryte są czołgi i wyrzutnie "Grad". Nie będzie lekko - dodał.

Cmentarz

Ale lekko i tak nie było, nawet teraz, podczas "wojny pozycyjnej". Tylko tego dnia batalion "Lew" miał pięciu zabitych i ośmiu rannych, których odwieziono do prywatnego szpitala Hekma w Misuracie. Chłopcy twierdzili, że tak jest tutaj codziennie.

Kiedy następnego dnia odwiedziłem miejski cmentarz Ahmed Zaruk, przypadkiem natrafiłem na świeży grób, z datą 23 maja - spoczął w nim jeden z chłopców, którzy zginęli poprzedniego dnia na "naszym" odcinku, w Dafnya.

Obok jego grobu ciągnęły się szeregi innych, długie szeregi. Wszystkie proste, identyczne, widać, że wykonane w pośpiechu. Każdy w formie jakby nagrobnej "płyty", uformowanej ręcznie z wylanego cementu, z obu stron zwieńczonej ustawioną pionowo szarą cegłą lub pustakiem. Zanim jeszcze cement zastygł, na "płytach" wypisano, może palcem, imiona i daty śmierci. Jeśli imię jest znane; na niektórych grobach nie wypisano nic...

Patrząc na te szeregi betonowych grobów, można było odnieść wrażenie, że cement to jedyna rzecz, której w Misuracie jest pod dostatkiem.

Grabarz Omar wytłumaczył, że tutaj, w jego królestwie, wszyscy są równi: i powstańcy, i cywile, i nawet "kaddafiści": on, Omar, chowa ich w takich samych cementowych grobach. Wszystkich, nawet najemników, którzy walczyli po stronie Kaddafiego za pieniądze. A wśród nich także chrześcijan. Bo, jak twierdził grabarz z Misuraty, zdarzyło się chować już Serbów. Zaznaczył, że tych pochował w "specjalnym miejscu". Jakim, nie wyjaśnił.

Nadzieja

W połowie tygodnia Misurata nagle się ożywiła. Na ulice wyjechały pick-upy z powstańczymi flagami, huk klaksonów nie ustawał. Młodzież tańczyła na maskach "kabrioletów", czyli zazwyczaj toyot z uciętym dachem.

Powodów do radości było kilka. Przede wszystkim: pojawiła się informacja, że Francuzi podobno chcą przysłać do "ochrony i patrolowania" okolic miasta dwanaście helikopterów "Gazzele" i cztery "Tigery", a Brytyjczycy dodadzą cztery "Apache". Podobno.

Był jeszcze inny powód do radości: podobno na spotkaniu grupy G8, które odbywało się we francuskim Deauville, Moskwa - dotąd krytykująca NATO za operację w Libii - zmieniła stanowisko, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych miał oznajmić, że "Kaddafi utracił mandat" do sprawowania władzy. No i wreszcie: do powstańczej stolicy, do Bengazi, wybierał się podobno sam prezydent Francji Nicolas Sarkozy z brytyjskim premierem Davidem Cameronem. Podobno.

To wszystko dawało nadzieję: Misurata czekała na odblokowanie "czerwonych linii" wokół miasta, a mieszkańcy i powstańcy uwierzyli chyba, że tych kilkanaście helikopterów pomoże w przełamaniu linii wroga i rozpoczęciu ofensywy.

Było już późno w nocy, z piątku na sobotę, gdy do prowizorycznego centrum prasowego - założył je misuracki biznesmen Mohammed Raied, obsługuje głównie dziennikarzy z krajów arabskich - przybył legendarny Salah Badi; ten, który wyparł "kaddafistów" z centrum, a potem zdobył lotnisko.

- Mój Boże, helikoptery, to byłaby dla nas ogromna pomoc! Uwierz, znam się na lotnictwie, byłem majorem sił powietrznych Kaddafiego... - mówił mi Badi, ubrany w kombinezon pilota, co chwila przerywając rozmowę, aby zamienić parę słów przez krótkofalówkę. - Samoloty nie zniszczą precyzyjnie np. wyrzutni "Grad", ukrytych po podwórkach. Za szybko lecą. Helikoptery sobie z nimi poradzą. Z Bożą pomocą, niedługo uda się wyzwolić Zlitan i Tawirghę, Hamdullah!

Tawirgha

Tawirgha (czytaj Tałyrga) to miasto położone 50 kilometrów na wschód od Misuraty. Usłyszałem o nim pierwszy raz w Bengazi, kiedy A. pokazał mi w komórce film, który dostał z Misuraty. Na filmie kilku mężczyzn ucina czarnoskóremu Libijczykowi penisa; na kolejnym ujęciu ktoś kopie odcięty organ po zapylonej ziemi...

Jak wytłumaczył mi A., czarnoskóry mężczyzna był ujętym "kaddafistą", gwałcicielem. "Kaddafistą" z Tawirghi. Sprawiedliwość wymierzono mu natychmiast.

Tawirgha zamieszkana jest (czy już może raczej była) głównie przez czarnoskórych Libijczyków, byłych niewolników. Mieszkańcy Tawirghi tradycyjnie służyli bogatym misuratczykom, wykonywali w mieście najgorzej płatne zawody. Bogaci misuraccy kupcy odnosili się do nich z pogardą. Napięcie między Misuratą a Tawirghą to sprawa o głębokich korzeniach historycznych.

Kiedy więc wybuchło powstanie, Tawirgha stanęła po stronie Kaddafiego. Albo może raczej: stanęła przeciwko tym, których nienawidziła - przeciw misuratczykom.

- Gdy siły Kaddafiego zaczęły oblegać Misuratę, mieszkańcy Tawirghi ruszyli w ślad za nimi, żeby grabić. Szli pieszo, bo nie mieli nawet samochodów - opowiadał mi A. - Ruszyli z maczetami, łomami, z czym się dało. To oni dokonywali pierwszych gwałtów na kobietach w Misuracie. I to oni są dziś najbardziej znienawidzeni przez misuratczyków.

Hussein

Była sobota, gdy wraz z hiszpańskim fotografem Eduardo pojechaliśmy w stronę byłej osady niewolników. Wiózł nas Hussein. Ledwo zostawiliśmy Misuratę za plecami, gdy rozległy się odgłosy eksplozji rakiet "Grad", właśnie od strony Tawirghi.

Na posterunku w Kararim zatrzymali nas powstańcy. Było południe. Ze wschodu pędziły pick-upy wycofujących się mudżahedinów. Wieźli ze sobą dwóch złapanych "kaddafistów"; obaj byli ranni. - Dalej nie jedźcie! - ostrzegł 21-letni Radwan. - Straciliśmy już od "Gradu" pięciu ludzi. W Tawirdze są walki "face to face". Zawracajcie do Misuraty! - poradził.

Zawróciliśmy więc. Może po kwadransie na szosie naprzeciw nas pojawiła się kolumna kilkudziesięciu powstańczych pick-upów, zmierzających na front. Byli to żołnierze komendanta Ibrahima Habusa; potem mówiono, że do wieczora "oczyścili" Tawirghę z "kaddafistów".

Na razie o tym nie wiedzieliśmy. Hussein włączył płytę z wesołą muzyką arabską. Ale im dłużej grała muzyka, tym bardziej Hussein się zasępiał. - Mam 40 lat - oznajmił wreszcie. - Urodziłem się dwa lata po rewolucji Kaddafiego. Nie znałem innego życia. Dopiero teraz wiem, co to żyć w wolnym kraju.

- Niestety - Hussein kontynuował swoją refleksję - Kaddafi ma małe szanse na jakiś trybunał, jak ten w Hadze. Pewnie wcześniej ktoś wpakuje mu kulę w łeb. A mnie się marzy, żeby ten skurwysyn siedział dożywotnio w więzieniu. I aby od czasu do czasu obwożono go po wolnej już Libii. Po to, żeby sobie popatrzył, jak pozytywnie zmienia się ten kraj, który on niszczył przez 42 lata. Przez całe moje życie.

- A my - dodał, spoglądając w stronę, skąd dobiegała kanonada - niedługo ruszymy za czerwone linie. Hamdullah.

ANDRZEJ MELLER jest stałym współpracownikiem "Tygodnika". W październiku w warszawskim wydawnictwie The Facto ukaże się jego książka pt. "Miraż. Trzy lata w Azji" - zbiór reportaży m.in. z Gruzji, Birmy, Indii, Pakistanu i Afganistanu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2011