Terroryzm, Wietnam i Irak

Widziałem w niemieckiej telewizji zaprzysiężenie pani Angeli Merkel na urząd kanclerza, a bezpośrednio potem pokazano reakcję poszczególnych rządów na ten istotny przełom innowacyjny. Odezwali się Francuzi, Anglicy oraz Rosjanie. O Polsce zapomniano, ponieważ po wyborach prezydenckich i powstaniu rządu Marcinkiewicza mamy obecnie wagę piórkową. Wprawdzie Gazeta Wyborcza doniosła, że minister Sikorski zadbał o uzyskanie dla Polski irackiej ropy, ale skuteczność tej interwencji w Bagdadzie uważam za baśń Andersena.

04.12.2005

Czyta się kilka minut

O polityce w naszym kraju piszą gazety tak źle i tak wiele, że wolę odgłosy takie przemilczeć. Natomiast powrócę do szeroko omawianych zagadnień islamskiego terroryzmu. Na razie głucho o nim w Polsce, należy więc spodziewać się, że tak będzie nadal, ale jest to obecnie zagadnienie globalne. Hans Magnus Enzensberger ogłosił w “Spieglu" obszerny artykuł, w którym sprowadził korzenie terroryzmu islamskiego do jednego w gruncie rzeczy założenia: że terroryści, w szczególności samozwańczo wysadzający się w powietrze, motywowani są poczuciem wielkiej przegranej cywilizacyjnej i kulturowej w stosunku do Zachodu i Stanów Zjednoczonych. Jakkolwiek starał się swoje twierdzenie wielozakresowo uzasadnić, sądzę, że uprościł rzecz.

W listopadowym numerze “Odry" Bartosz Bolechów opublikował tekst zatytułowany “9/11 dziś". Trudno tę pracę streścić zwięźle, ale można spróbować. Najpierw przedstawiona została logistyka ekstremistycznej sieci arabskiej, głównym zaś wnioskiem z analizy dotychczasowych zamachów jest dosyć śmiałe twierdzenie, że aczkolwiek terroryzm będzie nam towarzyszył w przyszłości, jego objawy słabną. Bolechów sądzi, że największym sukcesem terroryzmu okazał się pierwszy zamach na wieże Manhattanu, a podjęte przeciwśrodki obronne spowodowały kolejne wyszukiwanie tzw. celów miękkich.

Wydało mi się to zrazu dyskusyjne, ale doszedłem po namyśle do przekonania, że wiele przemawia za słusznością artykułu z “Odry". Dowód koronny widzę w tym, że ośrodki sieci terrorystycznej nie włączyły się do akcji zbiorowych podpaleń, która ostatnio nawiedziła Francję. Najprościej, aczkolwiek nie najpewniej, można suponować, że ośrodki terroryzmu arabskiego nie były przygotowane na owe nagłe i masowe ataki we Francji i to stanowi wystarczającą przyczynę ich tamtejszej bierności. Choć następnymi słowami wykroczę już poza referowane artykuły, wydaje mi się (obym się mylił), że jesteśmy sami, jako sojusznik USA w Iraku, zupełnie na ataki Dżihadu nieprzygotowani.

Osobny tekst zasługujący na uwagę znalazłem w lutowym wydaniu “Foreign Affairs". Mam na myśli kategorycznie śmiały w tonie artykuł Melvina R. Lairda zestawiający wojnę wietnamską z inwazją w Iraku. Autor, który przedstawia siebie jako byłego sekretarza obrony z czasów Nixona, doskonale, bo od 30 lat zaznajomionego z Donaldem Rumsfeldem, broni koncepcji, wedle której kampania wietnamska USA była do wygrania i jedynie opór wyrażony przez naród amerykański oraz Kongres doprowadził do porzucenia sojusznika, jakim był Wietnam Południowy. Laird utrzymuje, że Amerykanie dali Wietnamowi zbyt mało czasu i środków, aby zdołał odeprzeć ataki Północy, wspomagane podówczas sekretnie i półsekretnie przez Sowiety. Wyraża nadzieję, że Waszyngton okaże się teraz bardziej stanowczy i nie dopuści do wycofania wojsk amerykańskich z Iraku, ale będzie zmierzał do odtworzenia armii irackiej, tak ażeby dopiero po jej ukonstytuowaniu mogli żołnierze USA wrócić do domu. Niewątpliwie, zwłaszcza obecnie, jest to głos w Stanach odosobniony, ponieważ sugestie masowego odwrotu Amerykanów z Iraku nasiliły się. Mamy jednak do czynienia z dyplomatą o znacznym stażu, który potrafił obserwować zarówno walki w Wietnamie, jak i w Iraku. Nie jest wykluczone, że proponowane przez niego rozwiązanie twarde zasługuje na uwagę.

W obecnej sytuacji, w której pierwsi znawcy politycznej sytuacji na świecie, tacy na przykład jak Henry Kissinger, podkreślają wagę politycznego przełomu, do jakiego doszło w Republice Federalnej Niemiec, gdzie urząd kanclerski objęła po raz pierwszy niewiasta i to pochodząca z byłych Niemiec Wschodnich, a miejsce generalnego sekretarza socjaldemokratów - Matthias Platzek, również pochodzący z dawnego NRD, zupełny brak wyrazistej reakcji polskiej na ową nagłą, choć spodziewaną zmianę, należy przyjąć z żalem. Owszem, po wizytach w państwach ościennych Niemiec pani Merkel zamierza już jako kanclerz odwiedzić Warszawę, ale polska stolica będzie jedynie przystankiem na jej drodze do Moskwy. Być może w stosunkach naszych z zachodnim sąsiadem coś się poprawi, relacja niemiecko-rosyjska ma, jak się zapowiada, trochę osłabnąć. Nie wiadomo jedynie, ile w tym myślenia życzeniowego, a ile pragmatyzmu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2005