Terror i rekreacja

Reporterska książka Aleksandry Łojek pozwala poznać i zrozumieć Belfast: jedno z najbardziej rozdartych miast świata.

29.06.2015

Czyta się kilka minut

Belfast, 24 sierpnia 1984 r.  / Fot. Eric Bouvet / GETTY IMAGES
Belfast, 24 sierpnia 1984 r. / Fot. Eric Bouvet / GETTY IMAGES

Jak co roku w okolicach 12 lipca świat spogląda na Belfast, stolicę Irlandii Północnej, odległą prowincję brytyjską. Ekipy filmują zamieszki na ulicach, agencje podają liczby rannych, publicyści dywagują, czy Święto Oranżystów musi tak wyglądać. Zwykle zgadzają się, że na razie niestety musi.

Marsz odbywa się z okazji rocznicy zwycięstwa Wilhelma Orańskiego nad katolikiem Jakubem II w bitwie nad Boyne w 1690 r. Telewizje pokazują wtedy jednak „Krwawą niedzielę”, ściskający gardło film Paula Greengrassa z 2002 r., który przedstawia dramat zmasakrowanej przez Anglików demonstracji ze stycznia 1978 r., i doskonale obrazuje klincz, w którym wciąż tkwi Irlandia Północna. A światowe stacje wyjeżdżają, by ewentualnie powrócić, gdy w mieście wybuchnie większa bomba.


Dwa miasta

Magazyn „National Geographic” uznał Belfast za jedno z 12 najciekawszych turystycznie miast na świecie. Nie tylko ze względu na architekturę czy zabytkową stocznię, w której wodowano Titanica („Zbudowany przez Irlandczyków, zatopiony przez Anglików” – głosi hasło na pamiątkowych T-shirtach). Głównie z powodu skomplikowanej historii najnowszej.

Właśnie ukazała się reporterska książka Aleksandry Łojek „Belfast. 99 ścian pokoju”, która jest kluczem do zrozumienia miasta: „Piękne, rzeźbione w czerwonej cegle miasto cierpi na rozdwojenie jaźni. Jego poszczególne osobowości albo nie wiedzą o swoim istnieniu, albo są tylko częściowo świadome tego stanu. Z jednej strony dzielnica uniwersytecka, wykładowcy w tweedowych marynarkach, artyści w kafejkach, młodzież w udrapowanych szalikach na rowerach z wiklinowymi koszami, wielojęzyczny tłum na Botanic Avenue, błyszczące strzeliste wieżowce w centrum.

Z drugiej strony, kilkaset metrów dalej, domy socjalne o zabiedzonych podwórkach, młodzież, która nigdy nie wyjechała na wakacje poza granice własnego miasta, młodzież z domów, w których panuje chłód i przemoc albo dojmująca samotność wywołana brakiem perspektyw”.

Jest tu jeszcze wysokiej klasy chirurgia ortopedyczna, która specjalizuje się w kolanach. Najwyższą próbę zawdzięcza możliwości ciągłego udoskonalania metod łatania stawów przestrzeliwanych sobie nawzajem przez członków lokalnej społeczności. Postrzeleni to ci, którzy kradną, rozrabiają na ulicach, handlują narkotykami w niewłaściwej dzielnicy lub wariacko jeżdżą skradzionymi samochodami.

Ten drugi Belfast to nie tylko efekt kryzysu ekonomicznego, gentryfikacji czy wyniszczającej polityki socjalnej. To także spadek po konflikcie, którego początkiem było powstanie Irlandii Północnej w 1921 r. Irlandczycy, przede wszystkim katolicy, nie ustawali w dążeniach do zjednoczenia wyspy i ustanowienia jednego irlandzkiego państwa. Lojalni wobec Wielkiej Brytanii obywatele to głównie protestanci.


Kłopoty

W 1968 r. zaczęły się Kłopoty (The Troubles), jak oględnie ten czas krwawych zamieszek nazywają historycy. W Kłopoty zaangażowane były organizacje militarne i politycy. W ciągu trwającego trzy dekady konfliktu zginęło ponad 3,5 tys. osób, w tym prawie 2 tys. cywilów. Życie w wielu dzielnicach zaczęło przypominać piekło.

Miasto czasu niepokoju jest głównym bohaterem wspaniałej książki Roberta McLiama Wilsona „Ulica marzycieli”: „Belfast chyba już niczym nie zdoła mnie zaskoczyć. Parę dni temu podłożono bombę pod posterunek policji mieszczący się po drugiej stronie skrzyżowania. Przyglądałem się z okna ewakuacji Lisburn Road. Opróżniono kwiaciarnię, kiosk z gazetami, zakład fryzjerski. Saperzy przeprowadzili kontrolowaną eksplozję. Jezu! Wywaliło mi dwa okna i omal nie zrobiłem w gacie ze strachu. Ciekaw jestem, w jakim stopniu kontrolują te eksplozje. Rozpieprzyło pół ulicy. A może słowo kontrola nagle zmieniło tu znaczenie? (...) Bomba wybuchła jak większość bomb w tym mieście. Nie ma o czym mówić. Nikt nie zginął, nikt nie został draśnięty. Nikt się nie przejął – i to się właśnie nadaje do prasy. Co się z nami stało? Odkąd to detonacja bomby w najbliższym sąsiedztwie powoduje co najwyżej wzruszenie ramion?”. I jeszcze: „To miasto ma status pola bitwy. Nazwy miejsc w tym mieście i w całym Ulsterze dźwięczą surowym pięknem wszystkich historycznych rzeźni. Bogside, Crossmaglen, Falls, Shankill i Andersonstown. W umysłach ludzi, którzy nigdy nie byli w Irlandii, nazwy te znaczą maleńkie skrzyżowane miecze. Ludzie uważają je za cmentarzyska – odległe, znane tylko z telewizji pola śmierci. Belfast stał się wielki wyłącznie dlatego, że dzieje się tu źle”. Mieszkańcy przyzwyczaili się do Kłopotów. Uznali je za niezbywalny element życia. „Śmigłowce terkotały do snu katolikom z zachodniego Belfastu. Zawsze lubiłem ten dźwięk, w dzieciństwie pomagał mi zasnąć” – mówi bohater Wilsona.

W książce Łojek czytamy: „Kłopoty skończyły się w 1998 roku po wprowadzeniu tzw. porozumienia wielkopiątkowego, którego głównym przesłaniem było umożliwienie wspólnej pracy nad pokojową koegzystencją dwóch zwaśnionych społeczności. Na jego mocy wypuszczono z więzień członków organizacji paramilitarnych odpowiedzialnych za przestępstwa polityczne. Ogłoszono grubą kreskę, która zadowoliła większość, ale wielu pozostawiła z otwartymi ranami. Rodziny ofiar chcą znać losy bliskich, inni chcą zemsty. (…) Miasto wciąż krwawi, buzuje pod skórą, zwłaszcza w zaniedbanych dzielnicach robotniczych”. Czasem tylko niepokój rozlewa się na wiktoriańskie przedmieścia: gdy policja ogłasza alarm bombowy i wyznacza objazdy. Kiedy nad miastem wiszą helikoptery, wiadomo, że ktoś podłożył bombę albo zaczął palić flagi. Albo zginął z ręki egzekutora, za winy swoje, brata, dzieci lub wnuków. Prawdziwe bądź domniemane.

Miejscowa klasa pracująca jest zaniedbana, bo rodzice brali czynny udział w Kłopotach. Dzieciaki biegały samopas, rozpiły się, roznarkotyzowały, po 16. roku życia ostatecznie uciekły ze szkoły. Jest recesja, niewiele wskazuje na to, że kolejne pokolenie odbije się od dna. Apogeum niepokojów przypada na noc z 11 na 12 lipca. Ci, którzy uważają się za Brytyjczyków, traktują 12 lipca jako narodowe święto. Jeszcze bardziej patriotyczni ruszają w nocnym pochodzie, którego trasa zwykle wiedzie również przez katolickie dzielnice, wściekając bardziej zapalczywych republikanów. By zapobiec zamieszkom, mobilizuje się policję z całego miasta, oddziały specjalne, pracowników socjalnych; używane są niezliczone policyjne land rovery, helikoptery, ostatnio także drony. A jednak wciąż zbyt często dochodzi do bójek między bandami. Dzieciaki protestanckie palą ogniska, do których wrzucają flagi irlandzkie i wszystkie inne związane z IRA. Dzieciaki katolickie odwrotnie. Bywa, że w niektórych dzielnicach nie funkcjonuje komunikacja miejska. Ksiądz, który co niedziela organizuje gry i zabawy dla najbardziej zaniedbanych, jest informowany, że nie przyjdą oni na lipcowe zajęcia, bo nie mogą tracić zamieszek. Pisze Łojek: „Zamieszki to i rekreacja, i poważny biznes. Mówi się nawet tutaj, że gdy jest ładna pogoda (czyli nie leje, tylko mży), a wiatr nie zacina, młodzież wychodzi na ulicę i uprawia recreational rioting. Tak, takich słów się używa na określenie zamieszek. Grupa młodzieży z dzielnicy protestanckiej zapytana przeze mnie kiedyś o to, co robi w wolnej chwili, powiedziała, że gra na komputerze albo chodzi na rekreacyjne zamieszki na najbliższy interfejs, sporną granicę między dzielnicami”.


Mury pokoju

Dwa Belfasty się nie widzą. Wzajemnej ignorancji służy topografia miasta: „Transport publiczny zaprojektowano tu bowiem tak, by wszystkie szlaki komunikacyjne rozchodziły się gwiaździście z centrum, ale nigdy nie ułatwiały połączenia niebiegnącego przez środek. By przedostać się ze wschodniego do zachodniego Belfastu, konieczna jest przesiadka w centrum miasta. (…) Teraz, kiedy nastał czas względnego porozumienia, sporne części miasta oddzielają mury pokoju”. Bramy w murach pokoju otwierane są w ściśle określonych godzinach. Mur pokoju – tak, to wymowna metafora tego umęczonego miasta. ©


Aleksandra Łojek, „BELFAST. 99 ŚCIAN POKOJU”, Wydawnictwo Czarne 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015