Oskarżona Joanna K.

Joanna Kranc od półtora roku próbuje zrozumieć, dlaczego zawartość jej teczki poznali wszyscy dawni przyjaciele, a ona wciąż nie może.

19.08.2008

Czyta się kilka minut

/rys. Mirosław Owczarek /
/rys. Mirosław Owczarek /

21 grudnia 2006 r. w cu­kierni Bliklego w Warszawie Joanna Kranc, 63-letnia obywatelka amerykańska, spotkała się ze znajomym historykiem, Sławomirem Cenckiewiczem z IPN. Oświadczył ze smutkiem, że wśród dokumentów służb wywiadowczych odnalazł rachunki z restauracji w Nowym Jorku oraz inne dowody na spotkania Kranc z agentami wywiadu PRL. Miały się odbywać głównie w konsulacie polskim, gdzie zabiegała o dokumenty wjazdowe. Powiedział, że musiała w latach 1968-78 jeść kolacje, za które płacił wywiad PRL. Dodał, że nadano jej dwa pseudonimy, co jest okolicznością obciążającą, natomiast brak zobowiązania do współpracy nie jest okolicznością łagodzącą. Werbunek, twierdzi, odbywał się z tzw. boku.

Cenckiewicz - opowiada Kranc - jeszcze raz podkreślił smutek z powodu swojego odkrycia i zaznaczył, że podzielił się nim ze znajomymi. Po pierwsze: ze wspólnym przyjacielem obojga Krzysztofem Wyszkowskim, kiedyś współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu, dziś - jednym z głównych oponentów Lecha Wałęsy w sporze o "Bolka". Po drugie: z Jerzym Zalewskim, filmowcem, znanym z rozmów "Pod prąd", prowadzonych najpierw w TV Puls, a ostatnio w telewizji publicznej.

Spotkanie z doktorem Cenckiewiczem nie było dla Kranc ani pierwsze, ani przypadkowe. Przed blisko dziesięcioma laty opiekowała się w Nowym Jorku poleconym przez Wyszkowskiego młodym naukowcem, badającym wówczas inwigilację zamorskiej emigracji. Kranc kupowała mu książki, udostępniała prywatne dokumenty (np. 73 listy od Jerzego Giedroycia), ułatwiała kontakty z zaprzyjaźnionymi emigrantami (pracującymi w New School, władnymi pomóc w uzyskaniu stypendium). Opiekowała się historykiem, gdy podupadał na zdrowiu.

Po zapłaceniu rachunku Kranc postanowiła wrócić do warszawskiego mieszkania i się położyć. Poczuła lekki zawrót głowy. Od tamtego czasu bezskutecznie zabiega o dostęp do swoich dokumentów zgromadzonych w IPN. Z opowieści owych poinformowanych znajomych wysnuwa domysły co do sposobu, w jaki tajne służby skatalogowały jej działalność w czasach PRL.

Niezależnie od tego, czy współpracowała z bezpieką, czy robiła to świadomie, czy nieświadomie - zaocznie skazano ją na śmierć cywilną. I nie wiadomo, co gorsze: infamia czy bezradność.

***

Jest więc grudzień 2006 r., Joanna Kranc odpoczywa na leżance i boi się dzwonić do Nowego Jorku, by nie budzić schorowanego męża. Telefonuje do Marka Zielińskiego, przyjaciela, dyplomaty z MSZ. Zieliński już wie. Kilka miesięcy wcześniej doktor Cenckiewicz powiedział mu: "Joanna jest trafiona". Potem sprawy toczą się same.

Odzywają się znajomi. Krytyczka teatralna Elżbieta Morawiec: "To, co robiłaś, było obrzydliwe".

Później Jerzy Zalewski, któremu doktor Cenckiewicz pokazał teczkę: "Dowody są dramatyczne i wstrząsające; wykorzystywałaś mężczyzn do celów agenturalnych". Ale nie chce ujawnić, na czym to polegało.

Przyjaciel Joanny Michał Komar słyszy od znanej socjolożki, która prosi o nieujawnianie nazwiska w tym artykule: "Przyjaźnisz się z agentką". Pani profesor wie to od innego socjologa, Janusza Durlika. Jego powiadomił właśnie filmowiec Zalewski. Michał Komar mówi Czesławowi Bieleckiemu. Bielecki ma pretensje do Joanny, że się do niego nie zgłosiła. Wsparłby ją na duchu. Podziemny lokal przy ul. Bruna w Warszawie, którego używał w stanie wojennym, a o którym Kranc wiedziała, pozostał nietknięty przez SB. Mówi, że zanim nie zobaczy dokumentów, uzna oskarżenia za węszenie tych, co się spóźnili do partyzantki.

Joanna czeka na kontakt ze Sławomirem Cenckiewiczem, który obiecał pokazać dokumenty, wskazujące na jej współpracę. Historyk się nie odzywa. Kranc ponagla mailem. Przy okazji chciałaby odzyskać pożyczone książki i jest w liście dość nieuprzejma. Cenckiewicz w końcu odmawia. Konsultował się w IPN, według najnowszej nomenklatury (jest marzec 2007 r.) w zasobach Instytutu Joanna ma status Osobowego Źródła Informacji. "Nigdy nie pokazywałem akt komuś, kto traktowany był jako OZI" - tłumaczy.

Tymczasem Wyszkowski pisze do kolejnego wspólnego znajomego, Marka Sokolnickiego, który potem udostępni list Joannie: "1. Joanna to wieloletnia agentka wywiadu PRL, przez ponad 10 lat od 1968 r. 2. Jest prawdopodobne, że nie miała wyobrażenia, w co się wplątała. (...) Nie brała wynagrodzenia, poza paszportem, ale powinna wiedzieć, co to znaczy. 3. Szkoda, że nie chce sprawy wyjaśnić, a formułuje pretensje, ale to jest zrozumiałe, przynajmniej u kobiety".

Cenckiewicz pisze jeszcze do Joanny Kranc, że pretensje o rozpowszechnianie podejrzeń co do jej osoby są zupełnie bezpodstawne: "Akta, jeśli nie są tajne, mogą być pokazywane dosłownie wszystkim. O wgląd w Pani dokumenty prosiły trzy osoby. Na tym moja rola się skończyła, szkoda, że w takim stylu". I dodaje: "Dokumenty paryskiej »Kultury« oddam, mam po prostu sporo pracy, stąd opóźnienie".

Marek Zieliński opowiedział Joannie Kranc o telefonie od Zalewskiego, który w "sprawie Joanny" wezwał go do szpitala (leczył się w nim Sławomir Cenckiewicz). Tam mógł przeczytać dokumenty z teczki pani Kranc, a nawet na jeden dzień zabrać je do domu.

Kranc nie jest osobą publiczną, ma obce obywatelstwo i nie podlega sądowi lustracyjnemu. Żeby oczyścić się z zarzutów, o enuncjacji Cenckiewicza zawiadamia amerykański Departament Stanu i FBI. Jest Amerykanką, więc jej domniemana współpraca z komunistycznym reżimem powinna zmobilizować służby. FBI przekonuje Kranc, by odpuściła. Na szybki proces może liczyć tylko wtedy, gdy lustratorzy złożą w Prokuraturze Federalnej zawiadomienie o przestępstwie. Pisze w tej sprawie do Cenckiewicza i Wyszkowskiego. Nic się nie dzieje - żadne zawiadomienie do amerykańskiej prokuratury nie dociera.

***

W marcu 2007 r. drogą mailową Cenckiewicz radzi Joannie Kranc: niech dokumenty wyniesie z Instytutu jakiś inny historyk. Kranc wysyła zwrotnego maila z wyrazami oburzenia. Cenckiewicz też wyraża oburzenie, że musi czytać podobne okropności.

W lipcu 2007 r. Kranc składa do IPN wniosek o udostępnienie swojej teczki, którą mogłaby obejrzeć po usunięciu fragmentów dotyczących ewentualnej działalności agenturalnej. Po zakwestionowaniu przez Trybunał Konstytucyjny ustawy lustracyjnej nie jest już OZI, jej prawo do wglądu dokumentów pozostaje bez zmian. Wysyła list do prezesa Janusza Kurtyki w sprawie braku jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony kierowanej przez niego instytucji. Opisuje w nim swoją trudną sytuację z powodu upublicznienia zawartości jej teczki.

W czerwcu 2008 r. próbuje się dowiedzieć, jakie są przyczyny zwłoki. Niski rangą urzędnik odpowiada, że nie wie, dlaczego wydanie teczki tak bardzo się opóźnia. Wysoki rangą urzędnik sugeruje, że mógł ją odłożyć jakiś zazdrosny badacz, tak by nie trafiła do rąk innego badacza.

Rozmawiam z Krzysztofem Wyszkowskim. Mówi nie bez racji, że kompletowanie akt kogoś takiego, jak Joanna, nie jest priorytetem Instytutu. Trzeba mieć tego świadomość i zachować spokój.

Późną wiosną 2008 r. Cenckiewicz zwraca Kranc drogą pocztową dokumenty paryskiej "Kultury".

***

Na razie więc jedyne informacje o zawartości teczki Joanna Kranc może czerpać z opowieści byłych i obecnych przyjaciół, którym jej zawartość pokazał Cenckiewicz. Marek Zieliński zapewnia, że ta zawartość nie robi wrażenia. Jerzy Zalewski - wręcz przeciwnie. Wyszkowski tłumaczy mi, że nagłaśnianie tej sprawy w prasie świadczy o braku wyczucia ze strony Joanny. Co do próby wyjaśnienia sprawy w artykule, jego pogląd jest zdecydowany: jestem rozemocjonowaną, nierzetelną, sterowaną redaktorką i nie mam pojęcia, o czym piszę. Bo pisanie historii pani Kranc bez zgłębienia dokumentów o jej prawdziwym obliczu jest powielaniem fałszu. A prawdziwe oblicze jest w teczce. Wyszkowski dodaje, że podejmowanie tej sprawy wpisuje się w nagonkę przeciwko doktorowi Cenckiewiczowi, rozpętaną w czasie premiery jego książki o Lechu Wałęsie.

Cenckiewicz w odpowiedzi na mój mail z prośbą o odniesienie się do opisanych faktów pisze: "Nie mam zamiaru odnosić się do pytań i uwag, jest to dla mnie zbyt smutna historia - związana z wielkim zawodem osobą, której ufałem i lubiłem".

Urzędnik IPN ostrzega, że złożenie dziennikarskiego wniosku, który pozwoli na wgląd w akta Joanny Kranc, spowoduje opóźnienie w realizacji zamówienia sprzed roku, jakie złożyła pani Kranc.

Rzecznik prasowy Instytutu Andrzej Arseniuk radzi, by jednak złożyć dziennikarski wniosek. W ten sposób, kiedy dojdzie do realizacji, dziennikarz dowie się, kto jeszcze zajrzał do dokumentów bohaterki. Dziennikarz może poinformować bohaterkę, jeśli realizacja wniosku dziennikarskiego będzie szybsza niż wniosek p. Kranc z 2007 r.

***

Michał Komar dzwoni do przyjaciół, że stan Joanny jest niepokojący, zaczyna graniczyć z chorobą. Zalewski, były przyjaciel, nie może się tym przejąć. - Ludzie - tłumaczy mi - czuliby się dobrze, gdyby nie byli agentami.

I prosi, by pozdrowić panią Kranc.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2008