"Teraz zobaczyta cud"

W postaci Sochy najbardziej pociąga to, że nie wiemy, kiedy przechodzi on przemianę duchową i bezinteresownie, już nie dla pieniędzy, zaczyna Żydom pomagać. Robert Więckiewicz pokazał to świetnie.

20.02.2012

Czyta się kilka minut

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Dlaczego Dawid F. Shamoon, autor scenariusza „W ciemności”, tak długo musiał Panią nakłaniać do nakręcenia tego filmu?

AGNIESZKA HOLLAND: Po pierwsze, bałam się robić kolejny film o Holokauście, parę lat życia trzeba spędzić w tej bolesnej rzeczywistości, zawsze ponosi się koszty emocjonalne. Po drugie, producent chciał „W ciemności” mieć po angielsku, taka jest logika rynku produkcyjnego. Powstało sporo tego typu filmów, żaden z nich mi się nie podobał. Po znakomitym „Pianiście” żywiłam przekonanie, że teatr holokaustowy przetłumaczony na angielski nie może się już sprawdzić. Po trzecie, przeczuwałam, słusznie zresztą, że na świecie nastąpi odwrót od tematyki Zagłady, że ludzie mają nią przesyt, i że ta historia zwyczajnie nie przebije się do publiczności. Nastąpił jednak cud: „W ciemności” odniosło w Polsce ogromny sukces frekwencyjny, nie spodziewałam się tego zupełnie.

Naprawdę nie spodziewała się Pani?

Nawet do głowy mi to nie przyszło. Wiedziałam, że ten film jest uczciwy i mocny, kiedy zrobiliśmy z Michaelem Czarneckim pierwszy montaż – wtedy jeszcze „W ciemności” trwało cztery godziny, oglądaliśmy go na małym, kiepskiej jakości odbiorniku. Równocześnie nie miałam pojęcia, czy uda się przekonać ludzi, aby przyszli do kina i spędzili z bohaterami dwie godziny w kanałach. Od początku wierzył w ten projekt producent polski – Julek Machulski, szef Zebry, dał mi parę cennych uwag montażowych. Bo gdy producenci zagraniczni zobaczyli pierwszą kopię, to okazywali sceptycyzm. Później okazało się, że „W ciemności” oglądali na DVD na ekranie komputera i niewiele mogli zobaczyć. „W ciemności” było pokazywane też dystrybutorom polskim i wcale nie ustawiła się po ten tytuł kolejka. Jeden z nich, człowiek z gustem i szalenie wrażliwy, zresztą od lat ze mną zaprzyjaźniony, po seansie przejęty rozszlochał się rozpaczliwie, a jak się już uspokoił, to powiedział, że nie kupi „W ciemności”, bo do kina nikt na to nie przyjdzie.

Dla tego dystrybutora film jest czystym biznesem.

Nie tylko o biznes chodzi. Dystrybutorzy uznają widzów za takich matołów, że nawet jak się sami przejmą autentycznie obrazem, to nie wierzą, że widz może być równie mądry i wrażliwy jak oni. Działa to jak samospełniająca się przepowiednia: jeśli dystrybutor nie wierzy w film, trudno, aby widz uwierzył.

Sama pani widzi, że moje obawy co do pracy nad „W ciemności” były uzasadnione. Dlatego mówię o cudzie, czyli o tym, że po „W ciemności” zgłosił się świetny dystrybutor – Kino Świat. Przedtem film kupił jeden z najlepszych w tej dziedzinie dystrybutorów amerykańskich. I zaczęło się dziać wokół „W ciemności” dużo niespodziewanych rzeczy.

Jakich?

Poznajdowali się ludzie związani z tą historią lwowską. W lubuskim, we Wschowej, mieszka Tadeusz Telicki, dziś starszy pan, który w 1944 r. trafił do Lwowa, bo uciekł z transportu do obozu koncentracyjnego. Był świadkiem momentu, kiedy Żydzi wychodzili z kanałów – ten obraz nie pojawia się w żadnym z pamiętników osób, które przeżyły. A Telicki opisał to już kilka lat temu w swoich wspomnieniach „Dalekie lata”.

Kilka godzin po przejściu frontu Telicki widział na podwórku przy placu Bernardyńskim mężczyznę z żelaznym hakiem w ręku, który podszedł do dekla kanalizacyjnego i powiedział do garstki stojących ludzi „poczekajta, teraz zobaczyta cud”, postukał w dekiel, usunął go na bok i z tej dziury w ulicy zaczęły wychodzić duchy, czyli tych dziesięciu ocalonych Żydów. Telicki pojechał do Berlina na pokaz „W ciemności” i spotkał się tam z Krystyną Chiger, którą wtedy widział jako dziewczynkę wyłaniającą się z podziemi, dziś starszą panią. Odezwała się też prawnuczka Leopolda Sochy, Anna Drozdowska, mieszka w lubuskim, 20 km od Telickiego – tych dwoje nie miało pojęcia o swoim istnieniu; „W ciemności” pozwoliło się im odnaleźć. Podobnie było z Ewą Węgrzyn, matką Drozdowskiej, wnuczką Sochy, córką Stefanii, którą w 1946 r. ojciec osłonił swoim ciałem przed nadjeżdżającą ciężarówką radziecką i sam zginął na miejscu. Węgrzyn w jednym z programów telewizyjnych zobaczyła Krystyna Chiger, postanowiła do niej dotrzeć, udało im się porozmawiać przez telefon. A sama Stefania zmarła całkiem niedawno, już byliśmy w fazie produkcyjnej, co skądinąd świadczy o naszych słabych możliwościach detektywistycznych.

O tym, że żyje dziewczynka w zielonym sweterku, czyli Krystyna Chiger, dowiedziała się Pani już po zakończeniu filmu.

Strona kanadyjska zajmowała się dokumentacją źródeł, oni mi powiedzieli, że nikt z ocalonych Żydów nie żyje, więc im zaufałam, i nawet w Google nie wpisałam nazwiska „Krystyna Chiger”. Byłam na siebie wściekła, to ewidentny błąd, jeśli będę jeszcze kiedyś pracowała nad prawdziwą historią, to go nie popełnię. Po przeczytaniu „Dziewczynki w zielonym sweterku” żałowałam kilku scen, które Krysia opisała, a ja nie miałam o nich pojęcia. Choćby tego, że Socha zaopatrywał Żydów w świeże ubrania z magazynów SS i potem oni w kanałach paradowali w koszulach jedwabnych.

Żyje jeszcze rodzina Mundka i Klary Marguliesów, córka, syn oraz piątka wnuków. Syn i jedna wnuczka mieszkają w Londynie, zresztą tam, gdzie Mundek i Klara po wojnie prowadzili catering koszerny. Córka jest w Seatlle, wnuczki w Nowym Jorku, a wnuk, który jest rabinem, mądry i ciekawy człowiek, przebywa w Los Angeles. On mi powiedział, że ten film jest zgodny z teologią talmudyczną. Powiedział też, że dopiero po obejrzeniu „W ciemności” zrozumiał, kim sam jest, pojął łańcuch zależności w jego rodzinie, a przecież dziadków znał i lubił. Rabin przysłał mi piękne zdjęcia Mundka i Klary, chyba robione na okoliczność złotych godów, widać na nich, że ta para niebywale się kochała. W filmie grają ich Agnieszka Grochowska i Benno Fürmann, prawdziwi Mundek i Klara nie byli tacy ładni jak aktorzy, ale to zupełnie nie przeszkadza ich dzieciom.

Postać Leopolda Sochy znana jest w Polsce od niedawna, tymczasem w Stanach o Sosze całkiem sporo się mówiło za sprawą Haliny Wind, która była w grupie Żydów ukrywających się w kanałach i której postać nie pojawia się w „W ciemności”. W roku 1947 trafiła do USA, utworzyła Holocaust Education Committee i przez wiele lat opowiadała swoją historię na spotkaniach ze studentami. Doprowadziła do przyznania Sosze i Wróblewskiemu medali Yad Vashem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”, a w 1981 r. wzniosła, przed gmachem Jewish Community Center w Wilmington, pierwszy w USA i prawdopodobnie do tej pory jedyny pomnik chrześcijan, którzy ocalili Żydów.

Halina Wind była matką Dawida Prestona, amerykańskiego dziennikarza. Po śmierci matki David odnalazł ponad 120 jej listów zaadresowanych do brata, który tuż przed wojną wyjechał ze Lwowa do szkoły rabinackiej w Nowym Jorku. Po wojnie Halina pisała więc do niego po polsku, opisując wojnę i swoje ocalenie. Preston nie zna polskiego, ktoś ze znajomych mu te listy tłumaczył. Potem napisał cykl artykułów na temat historii swojej matki, otrzymał za nie nominację do nagrody Pulitzera.

Byłam w kontakcie z Dawidem, ale z powodów nienadających się do publikacji postać jego matki nie mogła się w filmie pojawić. Cechy trzech postaci młodych kobiet zlaliśmy w jedną bohaterkę – Chaję: pierwsza to właśnie Halina Wind, drugą jest Gienia Weinberg, która udusiła własne dziecko, trzecia to kochanka Janka. W filmie w pełni prawdziwi są Mundek i Klara Marguliesowie. Też nie do końca, bo Mundek w rzeczywistości był lwowskim Żydem. Zrobiliśmy z niego Żyda niemieckiego ze względu na to, że w jego postać wcielił się Benno Fürmann.

Całkiem prawdziwa jest jeszcze czteroosobowa rodzina Chigerów – Ignacy, Paulina i ich dzieci Krysia i Pawełek. I szalenie ciekawe jest widzenie postaci Leopolda Sochy przez poszczególnych ocalonych z kanałów. Ciepło i z melancholią patrzy na niego Krystyna Chigier w „Dziewczynce w zielonym sweterku”, bardziej drapieżny obraz Sochy wyłania się ze wspomnień „W mroku” – Ignacego Chigera, a także z książki Marshalla – „W kanałach Lwowa”, na podstawie której Pani film powstał.

Krysia Chiger była dzieckiem, na Sochę patrzyła jak na anioła schodzącego do podziemi i przynoszącego światło. Ale jaki Socha był naprawdę, nie wiemy. W pewnym sensie jest on postacią skonstruowaną: trudno coś więcej powiedzieć o człowieku, jeśli nie żyje zbyt wielu znających go i świadków, i który nie zostawił po sobie żadnych źródeł. W przypadku Sochy pojawia się rodzaj wspomnieniowego optymizmu – inaczej widzi się człowieka, który najpierw uratował dziesięciu osobom życie, a potem zginął tragicznie, ratując w ten sposób życie własnego dziecka.

O Leopoldzie Sosze słyszała Pani, zanim przeczytała scenariusz?

Akurat o nim dowiedziałam się ze scenariusza, choć wcześniej czytałam rozmaite publikacje świadków, pod koniec lat 90. ocaleni zaczęli pisać wspomnienia, wcześniej milczeli, nie chcieli wracać do przeszłości lub zwyczajnie się z nią ujawniać. Po projekcjach moich filmów ludzie opowiadali mi też swoje historie, znam tragiczne losy poszczególnych członków gałęzi żydowskiej mojej rodziny. Ale historię Lwowa okupacyjnego znałam najsłabiej. Świetną książkę „Przeżyłem” wokół zagłady Żydów lwowskich napisał chwilę po okupacji Kurt Levin, polsko-amerykański psycholog. Levin poświęca tam sporo miejsca głowie Kościoła greckokatolickiego, Andriejowi Szeptyckiemu, który ratował w czasie okupacji Żydów – m.in. Adama Daniela Rotfelda. A historyk Janek Grabowski, konsultant „W ciemności”, podsuwał mi rozmaite świadectwa z getta lwowskiego.

„W ciemności” jest historią nośną i dla filmowca szalenie pociągającą ze względu na symbolikę jasności i ciemności. Ale w sumie z każdej opowieści tych, którzy ocaleli, można zrobić film.

We Lwowie Socha był postacią legendarną. Zanim wybuchła wojna, zaliczył kilka wyroków. Jego brawurowy napad na bank opisywany był w prasie: włamał się przez kanał, a łup ukrył w jednym z podziemnych odpływów Pełtwi. Socha stał się bohaterem zwykłych ludzi.

Socha w czasie okupacji nie miał już takiej popularności, także jej nie manifestował, mogłoby się to stać dla niego niebezpieczne. Nie chciałam się skupiać na sławie knajackiej, zrobiłaby się z tego opowieść kowbojska. W Sosze najbardziej pociąga to, że nie wiemy, kiedy przechodzi on przemianę duchową i bezinteresownie, już nie dla pieniędzy, zaczyna Żydom pomagać. Robert Więckiewicz pokazał to świetnie. Zawsze grozi tego typu postaci rodzaj schematyczności, a Socha jest szalenie dynamiczny, niejednoznaczny, trudno przewidzieć, jaki będzie kolejny jego krok.

Żona Sochy, Magdalena, też miała udział w ocaleniu Żydów lwowskich. Wychowana w domu antysemickim, początkowo niechętnie im pomagała, z czasem coraz bardziej angażowała się w sprawę: prała i wygotowywała ich bieliznę. W chwilach złości wykrzykiwała mężowi: „Idź do tych swoich Żydów!”, a jednocześnie co dzień kupowała żywność w różnych sklepach, by nie wzbudzać podejrzeń dużą ilością nabytego towaru. Kiedy w kłótni Magdalena zagroziła Leopoldowi, że wyda ich Niemcom, ten przyłożył jej do głowy pistolet.

Kinga Preis wlała w jej postać życie, Magdalena w scenariuszu była mniej skomplikowana. Gdy konstruowałam jej postać, myślałam o swojej niani, która nie miała takiej sensualności jak żona Sochy, bo gdy ją poznałam, była starszą panią i wdową. Ale tak samo jak Magdalena była tolerancyjną i mądrą kobietą, choć analfabetką. Podobała mi się jej postawa wobec świata: z jednej strony pragmatyczna, z drugiej ekumeniczna. Zawsze stawiała na pierwszym miejscu dobro rodziny. Niania należała do osób bardzo religijnych, co tydzień chodziła do kościoła. Powiedziała mi: „zdaje się, że Jezus był Żydem”. To zdanie pada w „W ciemności”.

Którego z bohaterów wyposażyła Pani jeszcze w cechy osób znanych z Pani życia prywatnego?

W postać Chaji, która udusiła dziecko, aby ratować pozostałych. Taka sama historia wydarzyła się w Węgrowie, gdzie na strychu ukrywała się moja rodzina. 10 lat temu opowiedziała mi o tym ciotka mieszkająca w Argentynie. W kanałach również takie zdarzenie miało miejsce i było kluczowe dla naszej historii. Dzięki opowieści ciotki już wcześniej sobie to dokładnie wyobraziłam. Podobną sytuację opisała też Hania Krall; za okupacji nie była to więc sytuacja sporadyczna.

W tym momencie pracuje Pani nad miniserialem, który będzie opowiadał o losach Jana Palacha – studenta filozofii praskiego Uniwersytetu Karola, który 16 stycznia 1969 r. dokonał aktu samospalenia. Dla czechosłowackiego ludu stał się symbolem walki z agresją Układu Warszawskiego. Za jego przykładem poszło 29 innych osób, spośród których siedem zmarło. Po raz kolejny sięga Pani po historię biograficznie Pani bliską – w czasie, kiedy to wszystko się działo, była Pani studentką FAMU w Pradze.

Scenariusz napisał 27-letni Sztiepan Hulik, absolwent FAMU, producenci mają po 25 lat. Dotąd nie powstał w Czechach żaden film o tym okresie. A dla mnie to było pierwsze doświadczenie, jak kruchą ideą jest wolność. Jak łatwo ludzie ją porzucają w zamian za poczucie bezpieczeństwa, z lęku przed nieznanym. Czesi nie chcą o tamtym doświadczeniu mówić, bo noszą poczucie winy i własnej marności. Przez działania takich opozycjonistów jak Havel czy sygnatariusze Karty ’77 środowisko filmowe uzmysłowiło sobie własne tchórzostwo.

W 1968 r., na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie płonął z tego samego powodu co Palach Ryszard Siwiec, absolwent filozofii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, żołnierz AK.

Przy tej produkcji konsultantem jest młody historyk Peter Blażek, który najpierw napisał książkę o Siwcu, potem dopiero zajął się Palachem. Blażek przechodził różne fazy w ocenie czynu Palacha – od afirmacji po wątpliwości, czy ma on sens. Ja się oceną nie zajmuję. Samospalenie Palacha chcę pokazać jako czysty, bohaterski gest człowieka, który chce zaprotestować przeciwko zniewoleniu i zmusić ludzi do działania, co się zresztą okazało średnio udane. To ma być opowieść o anatomii rezygnacji społecznej – ludzie tracą wiarę, że coś można zmienić, i równocześnie w prądzie konformizacji rodzą się jednostki, same zdumione swoją odwagą, które zaczynają działać pod prąd.  

AGNIESZKA HOLLAND jest reżyserką i scenarzystką. Od debiutanckich „Aktorów prowincjonalnych”, za których dostała nagrodę FIPRESCI na festiwalu w Cannes, zrealizowała szereg filmów w Polsce i za granicą, takich jak: „Gorączka”, „Kobieta samotna”, „Zabić księdza”, „Olivier, Olivier”, „Tajemniczy ogród”, „Całkowite zaćmienie”, „Plac Waszyngtona”, „Trzeci cud”, „Strzał w serce”, „Kopia mistrza”, „Janosik. Prawdziwa historia”. Trzykrotnie nominowana do Oscara („Gorzkie żniwa”, „Europa, Europa”, „W ciemności”). Reżyseruje również amerykańskie seriale, za odcinek jednego z nich – „Treme” – była nominowana do nagrody Emmy. W Polsce reżyserowała serial „Ekipa”, wspólnie z siostrą Magdaleną Łazarkiewicz oraz córką Kasią Adamik.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Agnieszka Holland – przed Oscarem