Tańczący z roninami

Takeshi Kitano kontynuuje eksplorację japońskiej tradycji. Po teatrze bunraku w głośnych Lalkach kolejną inspiracją dla ekscentryka ze Wschodu stał się obecny w japońskiej historii wątek roninów - samurajów pozbawionych pana.

16.01.2005

Czyta się kilka minut

Po zaprowadzeniu pokojowych rządów rodu Tokugawa, a później w wyniku modernizacji kraju zawód samuraja-wojownika - tłumacząc dosłownie “tego, który służy" - z wolna tracił rację bytu. Tysiące mężczyzn błąkały się po bezdrożach XVIII- i XIX-wiecznej Japonii klepiąc biedę i oferując swe usługi gdzie popadło. Czasami dochodziło do zbrojnych buntów: jedną z ważniejszych dat w nowożytnej historii Kraju Wschodzącego Słońca był incydent z 1702 r., gdy 47 roninów krwawo pomściło śmierć swego pana. Choć skazano ich na seppuku, są do dziś czczeni w jednej z tokijskich świątyń.

W “Zatoichim" Kitano jednak nie tyle przybliża realia Japonii epoki Edo, co sięga po jeden z ulubionych tematów japońskiej kultury popularnej i powraca do swych firmowych chwytów - burleskowych gagów i groteskowej, przeestetyzowanej przemocy, znaczonej oceanami digitalnie wykreowanej krwi.

Jej największe ilości “przelewa" osobnik z gruntu niepozorny, pieszo przemierzający kraj Zatoichi - ślepiec-masażysta (w tej roli ufarbowany na blond Takeshi). Dosyć szybko przekonujemy się, że nieodłączna gustowna cynobrowa laska z laki stanowi w jego ręku atrybut raczej śmiercionośny niż inwalidzki. Zatoichi - postać z ogromnym kulturowym “zapleczem", bohater ludowych opowiadań, góry nowel, komiksów, telewizyjnego serialu - w swej peregrynacji przybywa do miasta, w którym toczy się zaciekła walka konkurencyjnych gangów. Gdy w obstawie możniejszego bossa pojawia się mistrzowsko władający kataną ronin o z lekka barbarzyńskich ciągotach, rywalizacja przybiera rozmiary istnej hekatomby. Obrońcą ciemiężonych przy okazji mieszkańców, Prometeuszem przynoszącym promień utraconej sprawiedliwości może być tylko Zatoichi. Swojski szeryf, prostoduszny fechmistrz nad fechmistrze poniesie ów ciężar sprawnie, szybko i, mimo zmęczonego ŕ la Clint Eastwood oblicza, z dziką satysfakcją.

Wątpię jednak, by najnowsze dzieło Kitano przyniosło podobną satysfakcję zwolennikom “Hana-bi" czy “Lalek". Owszem, perwersyjnej niemal radości dostarczają werwa i pomysłowość “ostatecznych rozgrywek", pogłębionych o wymiar moralny - reprezentant sił dobra bez wahania sięga po przemoc, gwałt. Bawi seria inteligentnych, innym razem tylko dosadnych gagów słownych i sytuacyjnych. Najczęściej ogrywanym motywem są oczywiście nadnaturalne umiejętności Zatoichiego, zadziwiające i tłumy wrogów, i nielicznych przyjaciół. “Co możesz dla mnie zrobić? Nie będę cię przecież prosić o porąbanie drew" - mówi dająca schronienie Zatoichiemu wieśniaczka, a my śmiejemy się wraz z niewidomym, wiedząc, że potrafi znacznie więcej. Zatoichi zawsze wygrywa w kości, szczęścia nie ma zaś zaprzyjaźniony z nim Shinkichi, który postanawia obstawiać z zamkniętymi oczami, co oczywiście nie przynosi spodziewanego efektu. Intrygują podkreślone oniryczną melodią liryczne - mimo ładunku przemocy - retrospekcje, rodzaj psychoanalizy postaci obarczonych traumą przeszłości.

Pełnym zaskoczeniem jest... musicalowość “Zatoichiego", choćby pojawiający się w tle wieśniacy, którzy najpierw operują motykami do taktu skocznej muzyki, a później, w tym samym błocie uprawnego pola, równie zabawnie rytmicznie stepują. Jeszcze wdzięczny taniec gejszy w wykonaniu... mężczyzny, jeszcze muzyka wygrywana na shamisenie, deszczowe werble, a na koniec - gdy “wszyscy źli bandyci już zginęli" - zbiorowy układ taneczny ubranych w stroje z epoki zawodowców, do których dołączają aktorzy. W zamierzeniu miał być frenetyczny, iście amerykański, na ekranie nuży niemiłosiernie...

Komputerowe wstęgi krwi, a obok domki kryte słomą, taniec w stylu “stomp" zestawiony z bębnami taiko, gęsto rozsiane aluzje do westernu i kina samurajskiego, Hollywood i Orient - wszystko przemieszane, podane w jednym daniu, jak leci... No właśnie, czegoś tu chyba jednak za dużo, a równocześnie za mało? Dramatu, emocjonalnego zaangażowania. Zmagania Zatoichiego ogląda się z dystansem, jak okrutną wirtualną grę. Rozumiem, że autor chciał złożyć hołd mistrzom, na filmach których się wychował, po swojemu odnieść się do kilkuwiekowej, przybierającej tak różne formy, tradycji opowieści o ślepym wędrowcu. Mam żal, że nie potrafił w tę tradycję wpisać się bardziej dojrzale.

Zdaje się, że tym razem Kitano, ten zręczny dalekowschodni żongler, idąc śladem granej przez siebie kultowej postaci stracił intuicję i nieopatrznie potknął się na przydrożnym kamieniu. Parada inscenizacyjnych błyskotek rodem z japońskich anime nijak nie chce się przełożyć na mądrą, lekką baśń o sprawiedliwym roninie. Czyżby w czasach, gdy kultura nie może się obyć bez pastiszu i moralnej niejednoznaczności, byłoby to zamierzenie utopijne?

“ZATOICHI". Scen. (na podstawie powieści Kana Shimozawy) i reż.: TAKESHI KITANO, zdj.: Katsumi Yanagashima, muz.: Keiichi Suzuki, scenogr.: Norihiro Soda, wyst.: Beat Takeshi, Tadanobu Asano, Michiyo Okusa, Yui Natsukawa i inni. Prod.: Japonia 2003. Dystryb. Best Film.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2005