Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Służby meteo ostrzegały przed wiatrem wiejącym ze stałą prędkością 315 km/h, a w porywach nawet do 380 km/h. Ale Filipińczykom nie trzeba tłumaczyć, jak groźne bywają takie zjawiska pogodowe. 7 listopada 2013 r. w to wyspiarskie państwo uderzył tajfun Haiyan o sile wiatru porównywalnej z huraganami piątego stopnia w skali Saffira-Simpsona, używanej do pomiaru siły burz na Atlantyku i Pacyfiku Północnym (na wschód od linii zmiany daty). Tamten supertajfun był jak dotąd najsilniejszą tropikalną burzą odnotowaną na lądzie w rejonie Pacyfiku: zabił 6,5 tys. osób, a straty materialne oszacowano na 27 mld dolarów. Teraz nocą 1 listopada, w chwili uderzenia w ląd w rejonie wyspy Catanduanes, supertajfun Goni dorównywał siłą wiatru żywiołowi z 2013 r., ale w jego centrum notowano ciśnienie niższe od odczytanego w oku cyklonu Haiyan. Satelitarny pomiar prędkości wiatru mógł być więc niedoszacowany. Słowem – świat i Filipiny oczekiwały najgorszego.
Goni na szczęście okazał się mniej groźny, niż sądzono. Na wyspie Catanduanes zniszczeniu uległo ok. 70 proc. domów, ale do tej pory potwierdzono jedynie śmierć czterech osób. Po zderzeniu z górzystym lądem tajfun osłabł, nadal niesie jednak ze sobą wielkie opady wywołujące powodzie.
Na zdjęciu: mieszkańcy jednej ze zniszczonych wiosek ewakuowani do szkoły w miasteczku Naga, Filipiny, 31 października 2020 r. ©℗