Szwedka, która śniła po polsku

Przeżyła epokę cesarzy, kilka wojen i czas dyktatorów: Alicja Ankarcrona-Badeni-Habsburg-Altenburg to wiek XX w miniaturze.

17.12.2019

Czyta się kilka minut

Księżna Alicja w roku 1912 / ZBIORY MUZEUM MIEJSKIEGO W ŻYWCU
Księżna Alicja w roku 1912 / ZBIORY MUZEUM MIEJSKIEGO W ŻYWCU

Wychowywała się w pałacowych apartamentach. Obracała w najlepszym towarzystwie. Bywała na królewskim dworze. Władała kilkoma językami. Świetnie jeździła konno. Od dziecka słyszała o sobie, że jest piękna, mądra, wrażliwa i porusza się z niezwykłą gracją. Rozpieszczana adoracjami. Najpiękniejszy kwiat Skandynawii...

Urodziła się 130 lat temu – 18 grudnia 1889 r. niedaleko Sztokholmu. Nosiła pięknie brzmiące nazwisko Ankarcrona (będące połączeniem słów: kotwica i korona), szczyciła herbem z dwiema złotymi koronami. Jej ojciec Oskar był pierwszym łowczym królewskiego dworu (i synem królewskiego nadłowczego), matka i babka pochodziły ze starych rodzin szwedzkich. Złote wesele jej dziadków zaszczycił własną osobą król Szwecji i Norwegii Oskar II Bernadotte. Dziadek był zresztą nie tylko łowczym dworskim, ale też dzierżawcą majątków królewskich. I twardym protestantem, gotowym w obronie swej wiary kruszyć kopie.

Protestancką twardość Ankarcronów – i ich niechęć do katolicyzmu – tłumaczono represjami, jakich rodzina doznała w Czechach podczas wojny trzydziestoletniej (1618–1648). Stamtąd bowiem się wywodzili. Stamtąd też po zwycięstwie obozu katolickiego wyemigrowali, pielęgnując uraz do arcykatolickich Habsburgów.

Nazywali się wtedy Christoffer i po rozmaitych perypetiach wylądowali na południu Szwecji, zajęli się mydlarstwem (wyrobem i handlem). Szlachectwo i nazwisko zawdzięczali antenatowi o imieniu Teodor, marynarzowi, który wywiózł króla Karola XII z oblężonego portu w Stralsundzie. Mianowano go potem admirałem floty i królewskim skarbnikiem, ale w tradycji rodzinnej pozostał „piratem”, któremu życie zawdzięczał największy wojownik Szwecji.

Miłość po raz pierwszy

Nieistotne, czy Alicja poznała Ludwika hrabiego Badeniego na balu amarantowym w Sztokholmie w 1911 r., czy podczas zawodów konnych (podobno zaczęło się od rozmowy po francusku, w której Badeni „wypytywał ciekawie”, jak się galopuje po lodzie). W każdym razie Alicja zrobiła na nim potężne wrażenie, on na niej również.

Rodzina Badenich była potęgą. Ojciec Ludwika, Kazimierz, był premierem rządu austriackiego i namiestnikiem Galicji; jego brat Stanisław marszałkiem krajowym. Obaj trzęśli galicyjską polityką, okupując wysokie miejsca na c.k. latyfundialnych listach. Czarujący wobec kobiet, romansowi, koneserzy wódek, sprytni „jak czterech Żydów razem wziętych”, mieli służbę „wybornie wytresowaną”, bo za lada przewinienie prali po pysku. Mówiono o ich „dynastycznej żyłce”. Przeszłość należała do Potockich, Lubomirskich, Sanguszków. Przyszłość – do takich „awansowych” rodzin jak oni.

W 1911 r., gdy się poznali, Ludwik był radcą c.k. poselstwa w Sztokholmie. Brylował w towarzystwie, epatował gestem. Alicja była nim oczarowana, ale jej dziadek go nienawidził. „Hrabio Badeni, hrabio Badeni / Czym byłby Sztokholm bez ciebie?” – śpiewano podobno taki kuplet. Żeby zdobyć Alicję, urządzał festyny i bale, wycieczki ukwieconym statkiem po archipelagu; na kwiaty wydawał majątek. Alicja, o kilkanaście lat młodsza, żeby wyjść za „południowca”, przeszła na katolicyzm, a nawet uprosiła ojca, by wesele odbyło się na zamku królewskim. Było o nim głośno głównie z powodu nieobecności dziadka panny młodej. Oraz nadmiaru gości z Galicji. „Tylu katolików, tylu katolików” – biadolono na królewskim dworze.

Wspomnień Alicji, wydanych w Szwecji w 1973 r., nigdy nie przełożono na polski. Otwiera je opis balów i rautów, a także pochód arystokratycznych tytułów zastępujących charakterystyki postaci. Szwedzka belle époque. Alicja wyznaje, że w „tamtych czasach dziewczęta w moim wieku były niedojrzałe i niedoświadczone. Zauroczyła mnie południowoeuropejska ekstrawagancja hrabiego Badeniego”. O swym kilkuletnim zaledwie małżeństwie z Ludwikiem wyraża się chłodno. Zbyt wcześnie wyszła za mąż?

Szwecję opuszczała bez żalu. Spodobał się jej Busk, galicyjska siedziba Badenich (dziś na Ukrainie): pola, lasy, łąki i konie. Dobrze czuła się w Wiedniu. Polubiła ekscentryczną szwagierkę Wandę (primo voto Krasińską, secundo voto Zamoyską), palącą papieros za papierosem i z upodobaniem strzelającą z fuzji. Uczyła się polskiego. Wyjechała z mężem na placówkę do Brukseli. Tam w październiku 1912 r. urodziła syna, któremu po dziadku dano na imię Kazimierz. Zaraz potem zaczęły się problemy zdrowotne Ludwika. Nagłe niepokoje. Wybuchy złości i psychiczne zapaści. Chorobę otoczono dyskrecją.

Pozostało po Ludwiku niewiele. Najciekawsze są listy do jego szefa z czasów służby w Brukseli, ministra spraw zagranicznych c.k. monarchii Leopolda hrabiego Berchtolda. I tak, podczas podróży poślubnej Ludwik komentuje awans jednego z Polaków na ministra skarbu. Składa gratulacje. Zapewnia o uznaniu i przyjaźni. W 1912 r. wybucha wojna na Bałkanach. Ludwik radzi Berchtoldowi, by uważał na knowania Piłsudskiego. Radzi jako „dobry Austriak i dobry Polak”. W listach pisanych po niemiecku wtrąca słowa polskie. Do Berchtolda zwraca się „Lieber Onkel Poldi” (Drogi wujku ­Poldku). Żegna się słowem: „Całuję”.

Dukt pisma jest nierówny, tekst się rozsypuje. Powodem może być właściwa kilku pokoleniom Badenich dysgrafia i dysleksja. Albo już choroba, z czasem coraz dokuczliwsza, wymagająca stałej opieki. Ludwik trafia do kliniki w Tulm nad Dunajem. Alicja często go odwiedza. Towarzyszy mu w ostatnich chwilach: „Oddech osłabł i po jakimś czasie ustał. Wydawało mi się, że nigdy wcześniej nie wiedziałam, co to cisza. Jakbym usłyszała ciszę”.

Jest listopad 1916 r., trwa wojna. Jej syn ma cztery lata. Ona nie ma jeszcze trzydziestu.

Miłość po raz drugi

Kiedy poznała Karola Olbrachta Habsburga: przed czy już po śmierci Ludwika? Kiedy odbyła się słynna herbata u hrabiny Fanny Byland?

Nowa miłość była nagła, naznaczona rozłąką, niełatwa ze względu na rodzinę męża i kilkuletniego syna. Habsburg już następnego dnia po tamtej herbatce obsypał ją kwiatami. W hotelowym pokoju obok bawił się mały Kazio. Zapytała uprzejmie, czy arcyksiążę zechce go poznać. Myśli miał zajęte czym innym. Kaziem nie był zainteresowany.

Potem były listy z frontu, gdzie Karol dowodził dywizjonem, a później pułkiem haubic, aby jesienią 1917 r. awansować na pułkownika i dowódcę brygady piechoty.

Olbracht dobrze znał Galicję i mówił po polsku. Urodzili się tego samego dnia (tylko ona dwa lata później), lubili konie i morze (choć ona raczej północne, on południowe). Oddalało ich od siebie rygorystyczne wychowanie po jego, a ­protestanckie nawyki po jej stronie. Oddalała też nierówność urodzenia (przypomina się historia Zofii hr. Chotek, dla której następca tronu arcyksiążę Franciszek Ferdynand popełnił – jak wtedy mawiano – mezalians).

Alicja miała o czym myśleć. Poznała Katarzynę Schratt, długoletnią przyjaciółkę cesarza Franciszka Józefa. Znała habsburskie miłostki. Nieraz powtarzała, że warunkiem dobrego małżeństwa jest właściwy dobór socjologiczny. Teraz sama stawała się jego ofiarą. W 1917 r. wysyła Karolowi zmysłowe zdjęcie i podpisuje je pieszczotliwie „Kitty”.

Tymczasem na horyzoncie pojawia się inny mężczyzna. Ofiarowuje jej zaręczynową biżuterię. Chyba dopiero wtedy Habsburg przestraszył się nie na żarty. Wcześniej zapewniał wprawdzie, że albo ta, albo żadna, ale brzmiało to mało wiążąco. Teraz napisał długi list. Biżuterię zwróciła.

Niemal w tym samym czasie rozstaje się z biżuterią, która pozostała jej jako prezent od Ludwika. Środki przeznacza na remont pałacu w Busku i cele społeczne (dziwi się, że jej teść dbał o to tak mało). Galicja jest zniszczona wojną, front przechodził przez nią kilka razy. Busk tonie w błocie, straszy biedą, ma malaryczny klimat, wyglądem przypomina „azjatyckie obozowisko”. Alicja lubi jednak pałac, park przecięty rzeką Bug, ukraiński krajobraz i wszystkie jego aromaty. Z przejażdżek konnych wraca nieraz późną nocą. W Busku – zapewniał jej syn – matka czuła się absolutnie wolna.

Do Żywca, siedziby Habsburgów, wyrusza z początkiem 1920 r. Na miejscu je obiad w gronie rodziny i gości. Są zaręczyny i nowy garnitur biżuterii od Karola Olbrachta. Ojciec narzeczonego, arcyksiążę Karol Stefan, był nią zachwycony: „Jest wyjątkowo miła – ocenia wybrankę syna – mówi doskonale po polsku, co ważniejsze czuje po polsku i wychowuje w tym duchu swego syna Kazimierza. Mam nadzieję, że młoda para będzie bardzo szczęśliwa”.

Ważna była podstawa ideowa tego mariażu. Pałac w Żywcu zdobiły portrety wszystkich Habsburżanek, które zostały żonami królów Polski. A także płótna Malczewskiego, Fałata i całej plejady polskich malarzy. Alicja zaś mogła pochwalić się świetną znajomością „Trylogii” i tym, że w polszczyźnie Sienkiewicza rozkochała syna.

Miłość po raz trzeci

Ślub ma skromny charakter, kraj jest wyniszczony I wojną światową i wojną z bolszewikami. Dwóch żywieckich Habsburgów brało w niej udział.

Karol Olbracht stanął przed ołtarzem w polskim mundurze pułkownika – jeszcze w 1918 r. zgłosił się do Wojska Polskiego. Alicja wystąpiła w skromnym, choć sprowadzonym z Wiednia szarym kostiumie.

Arcyksiążę Karol Stefan znów mówił o niej z zachwytem: „Doskonała, świetna przez swoją odwagę i miłość obowiązków (...) Witaj Alicjo w tym kraju, choć daleko Twoja ojczyzna. Kochaj to miejsce za naszym przykładem”.

I pokochała to miejsce i kraj. Choć Żywca musiała się dopiero nauczyć. Buskiem rządziła udzielnie. Tu o guwernantce czy pokojówce decydowała teściowa. Tam w salonach mogła przebierać. W Żywcu otrzymała apartament z łazienką, a z kranów płynęło nie piwo na zmianę z szampanem, lecz lodowata woda. Tam przestrzeni było w nadmiarze, tu (jak mówiła) był wielorodzinny „kołchoz”. W tym kołchozie w niewielkich odstępach urodziła czworo dzieci: Karola Stefana, Marię Krystynę, Renatę Marię i Olbrachta Maksymiliana. Z pierwo­rodnym Kaziem była ich piątka. Miały oczywiście guwernantki, ale o wychowanie dbała sama (rzadkość, jak na ówczesne standardy). Ostatecznie dzieci wyrosły na poliglotycznych Polaków: „zapiekłych” (jak Maria Krystyna) i „101-procentowych” (jak mówił o sobie Kazimierz). Matką chrzestną „zapiekłej” Krystyny została królowa Hiszpanii.

Gdy urodziła Karola Stefana, otrzymała od teścia diadem i kolię, które Napoleon Bonaparte po urodzeniu syna podarował żonie, Marii Luizie Habsburg. Ocaliła tę biżuterię przed Niemcami, ale nie ustrzegła przed sprzedażą, co skończyło się tym, że przerobiono ją na surowiec. Podziwiać ją można na kilku międzywojennych foto­grafiach, jak zdobią panią Habsburg – „po mężu” i na mocy konstytucji marcowej 1921 r., która zniosła tytuły arystokratyczne. Jako morganatyczna małżonka arcy­księcia była nie księżną Habsburg, lecz księżną Altenburg, który to tytuł formalnie otrzymała dopiero po II wojnie światowej, kiedy już nic prawie nie posiadała.

Teść zmarł w kwietniu 1933 r., miesiąc później odeszła teściowa. Żywiec opuściło wtedy kilku członków dalszej rodziny i niemal z dnia na dzień pałac stał się domem rodzinnym Karola Olbrachta, który – wskutek przejęcia dóbr żywieckich wraz z browarem – stał się jednym z najbogatszych ludzi w Polsce.

Alicja zabrała się teraz za przemeblowanie pokojów, za ogród i działalność filantropijną. Przeżywała najszczęśliwsze lata swego życia. Sporo podróżowała, odwiedziła cesarzową Zytę w Szwajcarii, wielkiego mistrza krzyżackiego w Wiedniu, rodzinę w Szwecji, sprowadzała konie z najsłynniejszych stajni i zaglądała do Krakowa, gdzie studiował pierworodny. Cieszyło ją życie rodzinne.

Szeregowa „Alicja”

2 września 1939 r. Karol Olbracht, pułkownik rezerwy Wojska Polskiego, zakłada mundur. 3 września do Żywca docierają cofające się oddziały polskie. Kilka godzin później zjawia się gestapo.

W sposobie, w jaki Alicja opisuje ostatni wieczór w żywieckim zamku, prof. Sven Malmgren z Göteborga dostrzegł wątek rozstania z sagi o Njalu, jednej z najbardziej znanych sag islandzkich. „Siedzieliśmy sami we dwoje – pisze Alicja – w olbrzymiej sali, gdzie ze ścian spoglądały na nas stare habsburskie portrety rodzinne. Widzę to wszystko. Światło migotało w srebrnych kandelabrach. Widoczny przez francuskie okna park wydawał mi się piękniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Rozstanie, w powietrzu wyczuwało się nadchodzące rozstanie”.

Synowie przebywali wtedy w Szwecji, córki w Busku. Karol Olbracht i Alicja minęli się po drodze. Potem jego Niemcy aresztowali i osadzili w Cieszynie, a jej we własnym pałacu wydzielili dwa skromne pomieszczenia. Dobra żywieckie obłożono sekwestrem. Srebrna zastawa – prezent ślubny, który cesarz Franciszek Józef podarował arcyksięciu Karolowi Stefanowi i Marii Teresie – wylądowała na Wawelu u Hansa Franka (generalny gubernator podbitej Polski widział się w roli jej króla). W pałacu trwał szaber. Alicję i jej córki poddawano presji. Maria Krystyna potrafiła się odszczeknąć.

Nie wszyscy spośród służby dochowali wierności, niektórzy w Żywcu podpisali volkslistę. Alicja szybko nawiązała kontakt z wysłannikami podziemia, Związku Walki Zbrojnej.

Żeby pomóc mężowi, poruszyła niebo i ziemię. Książęta pszczyńscy zawiedli. Thunowie wprawdzie nie odmówili pomocy, ale okazała się niewystarczająca. W ruch poszły pieniądze. Mogła odtąd jeździć do Cieszyna. Któregoś razu podrzuciła do celi tekst radiowego przemówienia Churchilla. Miał bitego i upokarzanego męża podtrzymać na duchu.

Była już wtedy zaprzysiężona, należała do ZWZ (później Armii Krajowej), miała pseudonim „Alicja” i stopień szeregowca. Zajmowała się nasłuchem radiowym prowadzonym w żywieckich piwnicach, tłumaczyła wiadomości, odnotowywała zbrodnie popełniane na Polakach i dostarczała materiały do podziemnej prasy. „Lubiła niebezpieczeństwo” – opowiadała córka. Opanowana, chłodna i odważna, nienawidziła – jak sama mówiła – „ostrożności i tchórzostwa”. Matkę i córkę Niemcy określali mianem „­Stockpolin” (zażartej Polki). Obie były z tego określenia bardzo dumne.

Spotkanie w Berlinie

W szwedzkiej książce, na którą się tu powołuję, o swojej roli w konspiracji pisze Alicja skromnie. Miała świadomość, że jest obserwowana i że jej konsekwentny opór najbardziej irytuje Niemców. Niezłomna Szwedka o nazwisku Habsburg powtarzająca uparcie, że jest Polką, burzyła nacjonalistyczną wykładnię narodu. Rzucała jej wyzwanie. Kpiła z „aryjskości”. Była, zdaniem Niemców, „bezczelna”.

Toteż w środku lata 1940 r. postanowiono ją „odosobnić”, umieszczając wraz z córkami w Wiśle. Ponieważ Wisłę i Żywiec włączono do Rzeszy, mogła – walcząc wciąż o męża – wsiąść do pociągu i wysiąść w Berlinie. O jego losie powiadomiła europejskie dwory i króla Szwecji Gustawa V, który jej rodzinę znał osobiście. Ostatecznie Karola Olbrachta przeniesiono do sanatorium koło Berlina, a potem pozwolono wrócić do Wisły. Ponieważ konspirowała nadal, jej nieobecność w domu tłumaczono wyjazdami po sprawunki, do modystki lub fryzjera, uważając, żeby zbytnio z tym nie przesadzać.

W Berlinie tymczasem doszło do najbardziej chyba tajemniczego spotkania Alicji z ambasadorem królestwa Szwecji, Arvidem Richertem – spotkania, o którym w pamiętnikach nie ma wzmianki. Według rodzinnych relacji wręczyła ambasadorowi listę zbrodni, jakich na ludności cywilnej w Polsce dopuszczali się Niemcy, Richert zaś raport ów podarł na jej oczach i całą sprawę zataił.

Trudno przyjąć, że wymyślono tę historię. Richert miał opinię germanofila. I niejedno na sumieniu. Już po wojnie wyszło na jaw, że jedną z jego bliskich współpracownic była agentka gestapo. Zdaniem Marii Krystyny książkę ocenzurowała Elsa Björkman-Goldschmidt, ceniona skandynawska pisarka, niemal rówieśniczka Alicji. Dlaczego miałaby to zrobić? Tajemnica tkwi ­prawdopodobnie w jej życiorysie. Może zagrało to, że w 1973 r., gdy wydano książkę, Richert jeszcze żył. Nie był chyba dla Elsy osobą całkiem obcą. A może – pisze Malmgren – „chciała oszczędzić wstydu leciwemu człowiekowi”. W grę mogła też wchodzić polityka historyczna Sztokholmu – kwestia relacji między neutralną Szwecją a III Rzeszą była więcej niż delikatna.

Podróż w jedną stronę

Usunięcie z Żywca, osadzenie w Wiśle i uwolnienie męża nie zakończyło wojennych perypetii Habsburgów. Alicja manifestowała niechęć do Niemców, a Karol Olbracht w oczach Polaków wyrastał na męczennika. Ostatecznie w październiku 1942 r. oboje wraz z córką i nianią postanowiono wywieźć z Wisły i umieścić w obozie pracy przymusowej w Turyngii pod nadzorem SS. Ponieważ przebywali tam już Polacy, zabroniono im kontaktów, co od razu zignorowali. Rozmawiali po polsku, Alicja zaś oświadczyła, że dla Niemców pracować na roli nie będzie. Nie przestawała być „bezczelna”. Trwało trochę, aż uznano, że jest „niezdolna do pracy fizycznej”, i dano spokój.

Pozostało z tamtych czasów wspomnienie poniewierki i... rozbawienia, że niektórzy rodacy z Kongresówki podejrzewali, iż ci Habsburgowie, z racji nazwiska, to jacyś ważni Żydzi. I coś jeszcze: ­Altenburg, nominalne księstwo Alicji, leży w Turyngii...

Potem Jałta i Poczdam podzieliły Europę, Polska znalazła się w sowieckiej strefie wpływów. Habsburgowie wrócili do kraju, wszczęli starania o odzyskanie przynajmniej części własności. Zamieszkali w krakowskich hotelach, a gdy pieniędzy zabrakło – u znajomych. Pojałtańskiej Polski nie poznawali. Dla Niemców niedawno Polacy, dla nowych władz byli teraz Niemcami i na względy liczyć nie mogli.

Schorowany Karol Olbracht wyjechał do Szwecji. Kazimierz Badeni przyjął święcenia kapłańskie (i zakonne imię Joachim), Renata została słuchaczką Państwowej Szkoły Handlowej, a Maria Krystyna studentką medycyny na UJ. Komplikowały się relacje Alicji z dziećmi. Nie była zadowolona ze święceń syna, niepokoiła się o córki, powierzając pieczę nad nimi Franciszkowi Ksaweremu hr. Pusłowskiemu, który z nowymi władzami umiał się ułożyć.

Ponieważ „obywatel Karol Olbracht dobrze przed wojną traktował swoich robotników”, Habsburżankom nie robiono trudności w ich edukacji. Szybko zadomowiły się w krakowskim „mondzie”. Krystyna przemyśliwała o ślubach zakonnych. Renata, urodą konkurująca z matką, brylowała w towarzystwie, gdy na firmamencie pojawił się postawny młody socjalista w czerwonym krawacie. Nazywał się Józef Cyrankiewicz. Podobno hr. Pusłowski zwietrzył z tej strony pewne niebezpieczeństwo...

W marcu 1951 r. w Szwecji zmarł Karol Olbracht. Pogrzeb odwlekano. Żona i dzieci na paszporty czekali miesiącami. Zwrócono się więc o pomoc do Cyrankiewicza, którego błyskotliwa kariera zaprowadziła na fotel premiera. W Warszawie do Urzędu Rady Ministrów pobiegła Renata i po kilku godzinach zjawił się żołnierz z kompletem dokumentów.

Mogli wyjechać, choć mieli świadomość, że jest to podróż w jedną stronę. Przetrząśnięto ich bagaże. Do samolotu wsiadali „w ponurym nastroju”. Na lotnisku żegnał ich dominikanin, ojciec Kazimierz (Joachim) Badeni w białym habicie.

Ławeczka w Żywcu

Alicja wracała do kraju szwedzkich przodków z dwiema córkami. Renata miała łatwość adaptacji. Krystyna – dla odmiany – pewną trudność. Krystyna charakteryzowała Szwecję w czterech słowach: „ciemno, zimno, mokro, ponuro”. Obie języka matki prawie nie znały.

Zamieszkały w Sztokholmie. Krystyna języka uczyła się gruntowniej, Renata – szybciej. W końcu obie opanowały go tak dobrze, że ze znalezieniem pracy nie miały problemów. Krystyna została asystentką znanych lekarzy, Renata objęła posadę w antykwariacie, by wkrótce – ku zaskoczeniu siostry – rzucić się do nauki hiszpańskiego. Powodem był „południowiec”, sekretarz ambasady hiszpańskiej w Sztokholmie, Ernesto de Zulueta, później ambasador Hiszpanii w USA. Wyglądało na to, że córka powtarza historię matki. Małżeństwo na szczęście było udane, a Renata czuła się spełniona.

Krystyna tymczasem wylądowała w Szwajcarii, choć powodem przenosin nie była romantyczna historia, lecz gruźlica. Ostatecznie osiadła w Davos albo – jak lubiła mówić – Davosie, gdzie zastanawiała się m.in., czy historyk niemiecki potrafi głębiej zrozumieć historię polskich Habsburgów i czy burżuje od Heinekena pchający się do Żywca nie popsują dobrego arcyksiążęcego piwa... W 1993 r. otrzymała paszport z orłem w koronie. W 2012 r. zmarła w Żywcu.

Na ślubnym zdjęciu Renaty z 1957 r. widzimy Alicję w stroju dyskretnie zaznaczającym żałobę po mężu. Wygląda pięknie. Pięknie wyglądała po 70., a nawet 80. roku życia i jeszcze wtedy – opowiadał Kazimierz Badeni – ludzie oglądali się za nią na ulicy. W 1957 r. odwiedził ją generał Bór-Komorowski, były komendant AK. W 1963 r. na jego wniosek odebrała Honorową Odznakę za działalność w AK nr 3056. Od 1946 r. miała też Krzyż Walecznych za konspirację, przyznany jej przez władze PRL (w staraniach o zwrot majątku nic to nie dało).

W latach 60. pisała pamiętniki. Nie przestawała fascynować. Szwedka – odnotował jeden z dziennikarzy – która „myślała, mówiła i śniła po polsku”. Wytworna, piękna i utytułowana, należała przed II wojną światową do europejskiej elity elit. Podczas wojny pokazała charakter i niezwykły hart ducha. Po wojnie zamieszkała w małym mieszkanku bez kuchni, w niezbyt wytwornej dzielnicy Sztokholmu. Niegdyś nosiła napoleońską biżuterię, teraz na elektrycznej maszynce w sypialni pichciła skromne posiłki.

Umarła w pensjonacie 26 listopada 1985 r. Spoczywa na cmentarzu w Sztokholmie.

W Żywcu ma ławeczkę. ©

 

Prof. WALDEMAR ŁAZUGA jest historykiem, wykłada na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Specjalizuje się w dziejach XIX i XX w. Autor książek, m.in. „Michał Bobrzyński: myśl historyczna a działalność polityczna”, „Znany nieznany prezydent Poznania. Rzecz o Jarogniewie Drwęskim”, „Kalkulować... – Polacy na szczytach c.k. monarchii”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019