Sztuka żywa

Autorka ma wyraziste poglądy; można się z nimi utożsamiać, można je odrzucać, można wśród nich wybierać. Ta ostatnia postawa nie okazuje się wcale tak prosta w podzielonym świecie ludzi zainteresowanych sztuką współczesną.

20.03.2006

Czyta się kilka minut

Katarzyna Kozyra, "Święto wiosny", wideoinstalacja, 1999-2002, widok ogólny /
Katarzyna Kozyra, "Święto wiosny", wideoinstalacja, 1999-2002, widok ogólny /

Część krytyki przyjęła książkę Andy Rottenberg "Sztuka w Polsce 1945--2005" z mieszanymi uczuciami. Autorce zarzucono nonszalancję, osobiste zaangażowanie, podkreślanie jednych zjawisk i pomijanie innych. Niektórym nie spodobał się nawet tytuł; bo niby dlaczego zamiast przymiotnika pojawia się w nim tylko okolicznik miejsca?

Zarzuty są po części efektem nieporozumienia. Kiedy książka pojawiła się na rynku, niejako a priori uznano ją za podręcznik akademicki. Tymczasem nie o to w niej chyba chodzi. "Sztuka w Polsce 1945-2005" w równym stopniu jest bowiem świetnie napisanym esejem, co prostym przewodnikiem po nieznanych lądach sztuki współczesnej dla tych, którzy się jej boją, wreszcie - manifestem otwartości, zakładającym możliwość pomyłki i weryfikacji własnych sądów. Ma też jeszcze jeden niewątpliwy walor: nikt wcześniej nie opisał przekrojowo tych czasów. Czyżby dlatego, że jeszcze się "nie ucukrowały"?

Anda Rottenberg niewątpliwie ma wyraziste poglądy. Można się z nimi utożsamiać, można je odrzucać, można wśród nich wybierać. Ta ostatnia postawa, pozornie najbardziej oczywista, nie okazuje się wcale tak prosta w podzielonym świecie ludzi zainteresowanych sztuką współczesną, którzy przynajmniej od dziesięciu lat prowadzą między sobą wojnę pozycyjną. Recepcja książki napisanej przez byłą szefową Zachęty, kierującą obecnie zespołem pracującym nad koncepcją Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, jest dobrym świadectwem tej wojny.

A przecież "Sztuka w Polsce" daje wiele do myślenia. Nawet jeśli autorce zdarzyło się, pisząc o kapistach, pomylić Zbigniewa Pronaszkę z Józefem Pankiewiczem (co wydaje się jednak jedynie nieszczęśliwym przeoczeniem redaktorskim). Anda Rottenberg ma bowiem umiejętność dostrzegania w sztuce czegoś więcej niż tylko pojedynczych zjawisk artystycznych. Potrafi zbudować z nich precyzyjne, iście matematyczne równanie, prowadzące do ustalenia specyfiki całej powojennej sztuki polskiej - zarówno w jej synchronii, jak i diachronii. To równanie składa się zarówno z tekstu oraz nie mniej ważnych ilustracji.

Co stanowi więc, zdaniem autorki, wyróżnik przestrzeni artystycznej w Polsce? Podstawowa teza, sformułowana już na samym początku, brzmi: "mimo upływu czasu trauma wojenna wydaje się w polskim społeczeństwie nie wygasać. Przenosi się z pokolenia na pokolenie, a każde nadaje jej nową jakość, nowy komentarz i dokonuje wysiłku reinterpretacji tej tematyki. W ten sposób naznaczenie wojną stało się jedną z najbardziej charakterystycznych cech polskiej sztuki współczesnej. (...) Dzieje się tak nie tylko dlatego, że wojna na terenie Polski trwała najdłużej i pochłonęła relatywnie największą liczbę ofiar, ale także dlatego, że walka o niepodległość i związane z nią dramaty są konstytutywnym elementem naszej tradycji od czasu romantyzmu i wynikają z utraty suwerenności, której Polska nie mogła odzyskać od końca XVIII wieku aż do ostatniej dekady wieku XX, z krótką przerwą na dwudziestolecie międzywojenne".

To otwarcie na wojnę i tradycję romantyczną determinuje całą lekturę książki - na kilku poziomach. Pierwszym, najbardziej czytelnym, jest ten, na którym znajdują się wszyscy artyści odnoszący się bezpośrednio do własnego lub też tylko odziedziczonego doświadczenia wojny: Linke, Wróblewski, Stern, Szajna, ale także Bałka, Libera, Żmijewski, Uklański. Ciąg tych nazwisk przywołuje paradoksalne zmagania sztuki, która ma pomóc zapomnieć, a jednocześnie dawać świadectwo o niewyobrażalnym, i która wybierając kształtuje pamięć. W 2001 roku ukazał się filozoficzny esej Eleonory Jedlińskiej "Sztuka po Holokauście", w którym skala tych problemów przedstawiona została w kontekście międzynarodowym. Mówieniu o Holokauście poświęcono też osobny numer "Literatury na świecie" (1-2/2004), ilustrowany pracą Zbigniewa Libery "Obóz koncentracyjny Lego". Może więc nadszedł czas, by powstała praca o polskiej sztuce pamięci, także tej najbardziej współczesnej? "Sztuka w Polsce 1945-2005" wyraźnie do tego prowokuje.

Książka Andy Rottenberg może też zainspirować do postawienia innego pytania: jak wojna wpłynęła na socrealistyczne normy (architektura będąca tłem dla "Postaci" Fangora mogłaby stać zarówno w komunistycznej Nowej Hucie, jak i w nazistowskiej Norymberdze), a jak na kolejne artystyczne akty wolności? Czy fakt, że zapowiadająca "odwilż" wystawa młodych, która w 1955 roku odbyła się w warszawskim Arsenale, przyjęła hasło "Przeciw wojnie - przeciw faszyzmowi", można przypisać wyłącznie propagandzie? I drugie źródło, na które powołuje się autorka we wstępie - wiek XIX: na ile romantyczna w treści i formie była działalność "Gruppy", która dziką, niezależną ekspresją współtworzyła "urodzaj stanu wojennego"?

I jeszcze jedno pytanie: czy wojenna trauma nie przyczyniła się w jakimś stopniu do tego, że polscy artyści powojenni tak często interesowali się problematyką czasu, śmierci, przemijania? To przecież stanowi sens artystycznej postawy Romana Opałki. To także sprawia, że Marek Chlanda "bada cechy substancji materialnej i niematerialnej. Przygląda się tkance rośliny i tkance cierpienia. Z czasem coraz głębiej ingeruje w chrześcijańską ikonografię, pragnąc wydobyć z teologii jej wizualne jądro". I to właśnie łączy Alinę Szapocznikow, która "wypełniała rzeźby sama sobą, wcielała się w niej, pomnażała swoje istnienie przez odciski piersi, ust, nóg i brzuchów, stóp i dłoni", z Katarzyną Kozyrą (przypomnijmy sobie czarną wstążkę na szyi jej Olimpii).

Tu pojawia się zupełnie nowa kwestia: wielkim, choć budzącym kontrowersje atutem książki Andy Rottenberg jest jej "kuratorski" charakter. I nie chodzi tu wyłącznie o ilustracyjne bogactwo. Także o ich dobór, rozmieszczenie, sąsiedztwa. A przecież "Sztuka w Polsce" ma pokazać także te aspekty działalności artystycznej, które są "niereprodukowalne". Dlatego tak istotną funkcję pełnią w książce fotografie dokumentujące zebrania Grupy Krakowskiej w Krzysztoforach, wystawy w Galerii Foksal albo działania Pomarańczowej Alternatywy.

"Kuratorski" charakter książki niesie jednocześnie bynajmniej nie podręcznikowy aspekt subiektywizmu. Czytając książkę - scenariusz ekspozycji - nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autorka woli nurty zaangażowane i konstruktywistyczne od tych, które skupiają się na samej materii malarskiej albo też poszukują w niej wartości metafizycznych, czy szerzej: duchowych. Ma to niejednoznaczne konsekwencje: z jednej strony przeszkadza nieco nadmiar sztuki feministycznej (tak jakby autorka postanowiła nie różnicować wartości poszczególnych jej artefaktów), z drugiej jednak podniesiony zostaje problem społecznej odpowiedzialności artysty, a także jego obecności w przestrzeni publicznej. Czy dla dzisiejszych, najczęściej politycznych "obrazoburców" dobrą lekcją nie mogłoby stać się przypomnienie, że w 1955 roku podczas Festiwalu Młodzieży i Studentów ulicę Marszałkowską zdobił odważny formalnie fryz Wojciecha Fangora i Henryka Tomaszewskiego?

Ktoś postawił zarzut, że w książce nie ma artysty, który najbardziej naznaczył naszą współczesność - Jerzego Dudy-Gracza. Mnie ten brak, podobnie zresztą jak np. nieobecność Franciszka Starowieyskiego, absolutnie nie przeszkadza. Natomiast działalność Władysława Hasiora, którą autorka nazywa rodzimą wersją pop-artu, opartą na ludowości, równie dobrze można oceniać jako manieryzm. Pewnie zamiast rozdziału o Hasiorze wolałabym przeczytać jeszcze kilka zdań o Jerzym Nowosielskim albo o Teresie Pągowskiej. Pewnie chciałabym trochę więcej ważnej "lokalności" (np. śląskiej Grupy St-53 czy Grupy Nowohuckiej), a także młodych reprezentujących dziś nurty bardziej metaforyczne niż krytyczne (np. Grzegorza Sztwiertnię). Kiedy czytam o niegdysiejszych centrach sztuki, takich jak warszawska galeria Krzywego Koła albo krakowskie Krzysztofory, brakuje mi dopełnienia, które opowiadałoby, gdzie sztuka rodzi się dzisiaj.

Z wyborami autorki można się zgadzać lub nie. Trzeba je jednak szanować; taka monografia wyborów wymaga, dotyczy bowiem sztuki najżywszej, właśnie się stającej. Czas zweryfikuje opinie. Anda Rottenberg ma tego świadomość. Ale odważnie próbuje budować kanon nowoczesności.

Anda Rottenberg, "Sztuka w Polsce 1945-2005", Warszawa 2005, Wydawnictwo Piotra Marciszuka Stentor.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (13/2006)