Sztuka bujania. Dlaczego warto zanurzyć się w hamaku?

W hamaku zasypiasz z całym światem dokoła. Namiot rozbijasz wtedy, gdy chcesz się od świata odgrodzić.

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Estonia, kwiecień 2019 r. / MACIEJ WALASZCZYK / MATERIAŁY PRASOWE
Estonia, kwiecień 2019 r. / MACIEJ WALASZCZYK / MATERIAŁY PRASOWE

Początkujący zawsze pytają o to samo: „czy nocą w lesie jest bezpiecznie?”, „a jeśli nad ranem przyjdzie dzik?”. Albo o wytrzymałość materiału. Hamaki ogrodowe, uplecione ze sznurka lub uszyte z grubej tkaniny, wprost zapraszają do bujania. Ale powierzyć własne kości czemuś, co waży niespełna 160 gramów, uszytemu z tak cienkiej tkaniny, że widać przez nią, jak przez folię?

– Doświadczonych hamakowiczów rozpoznaję po tym, że wchodzą do hamaka jak do wygodnego łóżka – uśmiecha się Rafał Palowski. – I po tym, jak się w nim układają. Jak widzę, że ktoś kładzie się w hamaku jak Drakula do trumny, czyli równolegle do jego podłużnej osi, od razu wiem, że nigdy nie przespał nocy na wisząco. Bo w taki sposób wyspać się nie da.

W kwestii zwisania, bujania tudzież zasypiania pod rozgwieżdżonym niebem Rafał uchodzi w Polsce za pioniera i eksperta. W przyszłym roku stuknie 10 lat, odkąd – jako pierwszy w kraju – zaczął seryjną produkcję lekkich hamaków turystycznych. Nie mniej uznaną ekspertką jest dziś jego żona Gosia, z którą najpierw studiował w Krakowie turystykę, potem latami wędrował po górach i lasach, a teraz prowadzi firmę Lesovik.

– Czasem sobie z Gosią żartujemy, że wskutek własnej niewiedzy wynaleźliśmy na nowo koło – uśmiecha się znowu Rafał.

Bujanie dla początkujących

Garść informacji praktycznych.

Po pierwsze: w hamaku można spać równie komfortowo, jak w namiocie. Najzagorzalsi wyznawcy twierdzą wręcz, że w namiocie nigdy nie będzie tak wygodnie jak w hamaku, gdzie śpi się z dala od natrętnych owadów, szyszek czy wystających z ziemi korzeni.

Po drugie: układamy się „po brazylijsku”, czyli po przekątnej, z głową przy jednej krawędzi hamaka a nogami przy drugiej. Przy innym ułożeniu tkanina prędzej czy później zacznie uciskać ciało niczym zbyt wąski kokon, a wygięty w łuk kręgosłup odmówi posłuszeństwa. W ułożeniu brazylijskim ten sam materiał napina się inaczej, tworząc coś na kształt niemal płaskiego podłoża. Jeśli w łóżku sypiasz na wznak, możesz w tej pozycji chrapać także w hamaku. To samo dotyczy sypiających na boku, ale są i tacy fachowcy, którzy smacznie śpią na brzuchu. Długość hamaka powinna być równa co najmniej 165 proc. wzrostu użytkownika, jeśli więc mierzysz powyżej metra osiemdziesięciu, celuj w modele o długości minimum 300 cm. Im dłuższy, tym wygodniejszy.

Po trzecie: hamak to sprzęt całoroczny. Kto wie, czy nie bardziej uniwersalny od namiotu, który latem błyskawicznie zmienia się w pęcherz nagrzanego powietrza, a zimą pokrywa się wewnątrz lodową glazurą. W hamaku przy plus dwudziestu i minus dwudziestu śpi się tymczasem jednakowo komfortowo. Trzeba tylko zmienić śpiwór.

Wreszcie najważniejsze. Współczesny hamak turystyczny to w istocie zestaw trzech elementów, w którym obok samego wiszącego legowiska nie mniej ważny jest tarp, czyli daszek z wodoszczelnej tkaniny ponad nim, oraz tzw. underquilt, podpinka, którą podwiesza się tuż pod hamakiem, żeby nocą zimno nie kąsało od spodu w plecy. Od biedy można je zastąpić karimatą, ale to mało wygodne, bo utrudnia zmianę pozycji podczas snu. Dlatego hamakowicze – jak żartuje Rafał – dzielą się na tych, którzy jeszcze żyją w przekonaniu, że da się wytrzymać w nocy bez docieplenia na plecach oraz tych, którzy wiedzą już, że nie warto próbować.

– Tylko że ja jestem ostatnią osobą, która miałaby prawo wypominać komuś nietrafne wyobrażenia na ten temat – ciągnie Rafał. – Kiedy zaczynałem używać hamaka do spania podczas wyjazdów, w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że coś takiego jak hamak turystyczny istnieje w USA już od dziesięcioleci.

Po drugiej stronie Atlantyku ten rodzaj nocowania w terenie zyskał na popularności po wojnie wietnamskiej, kiedy weterani zaczęli w cywilu używać przydziałowego sprzętu. W ciągu zaledwie kilkunastu lat prymitywne wojskowe konstrukcje przeobraziły się w bardzo wygodne hamaki turystyczne, z wszytą moskitierą oraz systemami szybkiego montażu, które nie wymagają znajomości węzłów i można je rozwiesić i zwinąć w kilka minut. Pojawiły się nawet firmy specjalizujące się w produkcji akcesoriów noclegowych dla hamakowiczów.

– W dzieciństwie byłem mocno wkręcony w harcerstwo – opowiada Rafał. – Na jednym z wyjazdów drużynowy uplótł sobie prosty siatkowy hamak ze sznurków, które się walały po obozie. Zawiesił go w kącie wielkiego wojskowego namiotu. Wydało mi się to strasznie pomysłowe i oczywiście od razu spróbowałem się w nim umościć do snu, ale skończyło się tylko pourywanymi guzikami munduru. Pomimo tej porażki doszedłem do wniosku, że pomysł rokuje i trzeba go tylko udoskonalić, zamieniając te sznurki na jakąś wygodną i wytrzymałą tkaninę. Po powrocie do domu od razu dobrałem się mamie do maszyny do szycia. Połamałem chyba ze trzy igły, zacząłem eksperymentować z kształtem materiału, aż w końcu udało mi się uszyć mój pierwszy działający hamak. Byłem oczywiście przekonany, że potrzebne mu będą także dwie poprzeczki stabilizujące materiał u wezgłowia i w nogach, ale pomyślałem, że zaoszczędzę na wadze i wszyję tylko pętelki. Poprzeczki miałem robić sobie w lesie z gałęzi. I oczywiście przez dwa lata używania tego pierwszego modelu nie zamocowałem ich ani razu. Okazały się niepotrzebne, bo metodą prób i błędów doszedłem także do tego, że do snu trzeba układać się po przekątnej.

Po kilku latach nastąpił przełom: – W internecie natrafiłem na opisy hamaków turystycznych amerykańskich firm i niemal zamarłem ze zdumienia. Zrozumiałem, że mając te same potrzeby użytkowe i zmysł projektowy działający w zbliżony sposób, można niezależnie od siebie dojść na dwóch krańcach świata do właściwie identycznych wniosków. Jasne, nie dokonałem epokowego odkrycia, ale sama świadomość, że samodzielnie doszedłem do czegoś, nad czym wcześniej pracowało wiele osób, zapewniała mnóstwo satysfakcji.

Bujanie dla wrażliwych

Nie jest jasne, kto pierwszy wpadł na ten pomysł. Historycy turystyki upierają się, że hamaki przybyły do Europy z Ameryki wraz z marynarzami Kolumba, którzy na Karaibach mieli podejrzeć u mieszkających tam Tajnów uplecione z juty legowiska zawieszone nad ziemią, z dala od wilgoci, jadowitych węży i uciążliwego robactwa. Za środkowoamerykańskim pochodzeniem hamaka ma przemawiać również jego nazwa, będąca wedle niektórych wariacją na temat słowa hamaca oznaczającego w językach arawackich sieć rybacką.

W gruncie rzeczy pomysł wydaje się jednak tak oczywisty, że mógł mieć wielu ojców w wielu epokach historycznych i na różnych szerokościach geograficznych. O wiele ważniejszy był sam kontekst zastosowania. Przez stulecia hamak funkcjonował głównie jako prostsza i tańsza alternatywa dla łóżka. A to w zasadzie wykluczało jego mobilność.

Współczesnego hamakowania, uważa Palowski, nie warto redukować do noclegu. To raczej sposób na coś, co on sam nazywa „pogłębioną penetracją turystyczną”. W końcu nie wszędzie da się postawić namiot i nie chodzi tylko o względy prawne, bo zakazy biwakowania w Polsce nie różnicują na razie noclegów na ziemi i pół metra nad jej powierzchnią. Hamak wciąż sprawdza się tam, gdzie namiot okazuje się tylko zbędnym ciężarem: w głębi gęstego lasu, na stromym zboczu, a nawet w terenie podmokłym. Potrzebne są tylko dwa solidne punkty mocujące oddalone od siebie o 5-6 m. W naszej części Europy, wyłączając najwyższe partie gór, trudno w zasadzie wyobrazić sobie miejsce nie pod hamak.

W sztuce bujania o wiele ważniejsze jest jednak to, że hamakowanie to również sposób na turystykę zakorzenioną w przekonaniu, że człowiek nie musi czynić sobie ziemi poddaną.

– Jako nastolatek interesowałem się militariami i surwiwalem, co przez lata rzutowało na sposób, w jaki chodziłem po górach – wspomina Rafał. – Pokonywaliśmy szlaki. Zdobywaliśmy szczyty i przełęcze, triumfowaliśmy nad własnymi słabościami. Potrzebowałem kilkunastu lat, żeby zrozumieć, że da się inaczej. Dzisiaj jadę do lasu, bo go po prostu lubię, czuję się tam jak u siebie. W grze zwanej turystyką natura przestała być przeciwnikiem. Wolę raczej usiąść i się jej przyglądać, a z hamaka widać i czuć przecież więcej niż z namiotu. Ten ostatni stawiasz, kiedy świat dokoła wydaje się nieprzyjazny i chcesz się od niego odizolować. W hamaku zasypiasz razem z tym, co cię otacza.

Magiczny jest zwłaszcza świt. W nocy las trzeszczy, pohukuje i gada po swojemu na dziesiątki rozmaitych sposobów, ale wystarczy jeden nocleg, żeby się przekonać, że to kołysanka, a nie bojowe okrzyki. Nawet w pochmurną bezksiężycową noc i w pojedynkę jest tu zazwyczaj znacznie bezpieczniej niż w mieście. Sen, zwłaszcza po dłuższej wędrowce, przychodzi szybko i jest bardzo zdrowy. A o poranku wszystko budzi się do życia już z inną melodią. Racząc się poranną kawą, można z hamaka obserwować ptaki uganiające się w koronach drzew za śniadaniem czy jelenie bez skrępowania skubiące opodal trawę. Wyjście z namiotu, nawet najbardziej delikatne, zaburzyłoby tę kruchą poranną równowagę.

Hamakowanie okazuje się także idealnie dopasowane do coraz popularniejszej w Polsce formuły leave no trace, czyli zasad turystyki, które dążą do zminimalizowania wpływu człowieka na przyrodę. W pierwotnej amerykańskiej wersji to siedem punktów krążących wokół niezbaczania ze szlaków, biwakowania tylko w wyznaczonych miejscach, zabierania ze sobą śmieci i niezakłócania dobrostanu zwierząt zamieszkujących odwiedzany obszar. Dla najbardziej zagorzałych wyznawców tej reguły namiot – a nawet rozłożona na ziemi karimata – to już ingerencja w naturę, po której pozostaje na ziemi placek odparzonej trawy lub ściółki. – Tymczasem hamak rozwieszony na szerokich taśmach, zwanych zresztą treehuggers, nie zostawia żadnych śladów. Kiedy ruszę w dalszą drogę, łapię się na tym, że po przejściu kilkunastu kroków mam już problem ze wskazaniem miejsca, w którym spędziłem noc – mówi Palowski. – W instrukcjach rozkładania sprzętu zaznaczamy nawet, by wybierać drzewa o określonej średnicy pnia, które można opasać już taśmami bez obawy, że coś się stanie korze.

Bujanie dla solistów

Lekkość hamaka i jego niewielkie wymiary otwierają jeszcze jeden wymiar turystyki, jakim jest samotna wędrówka. Ta forma noclegowania popularna robi się zwłaszcza wśród tzw. bikepackersów, czyli podróżujących z bagażem zredukowanym jedynie do tego, który można zapakować na rower bez klasycznych bagażników.

– Może nie powinienem się przyznawać – chrząka Rafał – ale pierwszy raz na długą samotną wędrówkę wybrałem się dopiero latem ubiegłego roku. Wcześniej wydawało mi się, że to nie dla mnie, bo za istotę turystyki uważałem dzielenie przeżyć z innymi. W końcu jednak siadłem na rower i pojechałem aż do Estonii, nocując głównie na dziko. I to było dla mnie przełomowe doświadczenie. Chyba podczas żadnej podróży nie dowiedziałem się o sobie tyle, ile w trakcie tamtej.

Inna sprawa, że szwedzkie przepisy allemansrätten i ich odpowiedniki w pozostałych krajach regionu wprost zapraszają do wyruszenia takiej przygodzie naprzeciw. Skandynawowie jako pierwsi zrozumieli, że chowanie się przed światem w szczelnym namiocie cywilizacji przynosi więcej szkód niż korzyści i stworzyli normy, które w celach krajoznawczych pozwalają każdemu na wstęp na niemal każdy teren, także prywatny. Allemansrätten pozwala również na krótkie noclegi w dowolnym miejscu, w tym na cudzej posesji, oczywiście z zachowaniem poszanowania dla prywatności gospodarzy. Wędrowcy mają tylko jeden obowiązek: pozostawić miejsce w takim stanie, w jakim je zastali.

W tym samym kierunku zmierzał pilotażowy program Lasów Państwowych, które już kilka lat temu zdały sobie sprawę, że zakaz nocowania na podległych im obszarach kłóci się z oczekiwaniami coraz liczniejszych zwolenników leśnej turystyki. Zamiast iść na konfrontację, leśnicy postanowili siąść do rozmów z drugą stroną. Powstała grupa konsultacyjna, w której znalazł się także Palowski.

Początkowo, jak mówi Rafał, wszystko przemawiało za tym, że Lasy nie dojdą do porozumienia z miłośnikami lasów. Środowiska bushcraftowców i surwiwalowców widziały w leśnikach kogoś, kto w najlepszym razie może im wlepić mandat. Z kolei leśnicy do tego stopnia nie rozumieli, z kim siadają do konsultacji, że wzrost wyrażali obawy, czy pilotaż nie doprowadzi do leśnych bójek i ustawek. W ich wyobrażeniach nocowaniem w lesie mogli być zainteresowani jedynie późni synowie Johna Rambo.

– Na jednym spotkaniu wręczono nam kwestionariusze z pytaniami o powody, dla których chcemy spędzać czas w taki sposób – wspomina Palowski. – Przejrzałem listę kilkunastu odpowiedzi do wyboru i zakreśliłem może trzy. Większość kręciła się wokół idei twardej męskiej przygody, zmagań z naturą i własnym strachem. Autorom ankiety nawet nie zaświtało, że do lasu na noc można zabrać także dziecko w celach edukacyjnych albo pojechać odpocząć po odmóżdżającym tygodniu w biurze.

O dziwo, państwowa spółka zdecydowała się jednak uruchomić pilotaż programu. Początkową nazwę „Bushcraft i Surwiwal” zmieniono mu tylko na „Zanocuj w lesie”. A w maju ub. roku – po dużej dawce budujących doświadczeń i obserwacji zachowań turystów – pilotaż stał się stałą ofertą, która pozwala legalnie nocować w wyznaczonych leśnych strefach. Każde nadleśnictwo w kraju zostało zobligowane do wskazania terenów dla tej aktywności.

– Leśnicy mówili, że najbardziej boją się zaprószenia ognia i ton śmieci w każdym wyznaczonym zagajniku – mówi Rafał. – Okazało się, że niepotrzebnie, bo miłośnicy przyrody w Polsce naprawdę o nią dbają. W jednym nadleśnictwie, w którym od dłuższego czasu grasował podpalacz, po uruchomieniu programu „Zanocuj w lesie” pożary ustały. Wystarczyła świadomość, że po zmroku w lesie można spotkać nie tylko sowy, ale też ludzi.

Program wciąż działa i nic nie wskazuje na to, żeby Lasy Państwowe miały zrobić krok wstecz. Miłośnikom wędrówek marzy się oczywiście rozszerzenie pozwolenia na wszystkie lasy w Polsce – a docelowo być może słowiańska wersja allemansrätten – ale na razie to nierealne.

– Kiedy będziemy mogli legalnie spać w każdym lesie? – zamyśla się Rafał. – Myślę, że wtedy, kiedy w lasach przestaniemy natykać się na porzucone wersalki. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Sztuka bujania