Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To były najdłuższe negocjacje w historii Rady Europejskiej. Na szczęście zakończone porozumieniem, które daje Unii szansę na przełamanie kryzysu gospodarczego i otwiera nowy rozdział w dziejach integracji. Budżet Unii (trochę ponad bilion euro plus 750 mld z Funduszu Odbudowy) to wciąż niespełna 2 proc. PKB Wspólnoty. Za taką sumę nie przekształci się Europy w polityczno-gospodarcze centrum świata. Ale też nikt nie ma takich ambicji.
Polska wróciła ze szczytu poturbowana. Z jednej strony imponujący wynik finansowy: 160 mld euro, które trafią do nas, jeśli wykorzystamy i granty, i przysługującą nam linię kredytową z Funduszu Odbudowy. Z drugiej strony dostęp do tych pieniędzy jest obwarowany warunkiem zielonej transformacji. 30 proc. budżetu Unii na lata 2021-27 musi być przeznaczone na inwestycje, które ograniczą ślad węglowy w polskiej gospodarce, zarówno w przemyśle, jak i rolnictwie. Uwarunkowana wewnętrznymi sporami niechęć rządu do uznania celu neutralności klimatycznej do 2050 r. kosztowała nas kolejne miliardy na Fundusz Sprawiedliwej Transformacji. Środki te będą czekać na nasze „tak”.
W konkluzjach szczytu zapisano, że fundusze będą powiązane z oceną stanu praworządności. Choć zapis daje pole różnym interpretacjom, dwie rzeczy są oczywiste. Po pierwsze: Unia zacznie prace nad definicją praworządności, a jej Rada może kwalifikowaną większością zalecić kroki wobec państw, które ją łamią. Po drugie: zgodnie z art. 7 traktatu, aby nałożyć sankcje na taki kraj, potrzeba jednomyślności.
Porozumienie musi jeszcze przegłosować Parlament Europejski. Czekają nas więc miesiące politycznego grillowania. Jeśli jednak stracimy jakieś środki, to tylko przez formalny sprzeciw wobec Europejskiego Zielonego Ładu, a nie ocenę praworządności. ©