Szarlotka z Bydgoszczy

Czym byłby Berlin bez swoich Polaków? Odpowiedź jest prosta: byłby znacznie uboższy – i to bynajmniej nie od dzisiaj.

08.10.2012

Czyta się kilka minut

Zaczęło się dawno: jeszcze w czasach wilhelmińskich, pod koniec XIX i na początku wieku XX, ambitna stolica nowo powstałej Rzeszy Niemieckiej potrzebowała dziesiątki tysięcy polskich pracowników – od robotników po pomoce domowe. Podobnie było po I wojnie światowej, w czasach pierwszej niemieckiej republiki, gdy w Berlinie działał polski bank, szkoły, klub młodzieżowy „Sokół”; była gazeta codzienna: „Dziennik Berliński” (ukazywała się do 1939 r.).

Dzisiaj – po kilkudziesięcioletniej przerwie, pomiędzy II wojną światową a końcem podziału Europy (w tym czasie polska wspólnota, coraz liczniejsza w latach 80., koncentrowała się głównie w Berlinie Zachodnim) – pod względem dynamiki sytuacja jest podobna do tej sprzed ponad stu lat. Zmieniła się natomiast jakość relacji między obu stronami: dziś Niemcy i Polacy spotykają się już właściwie jak równy z równym. I nie tylko, choć także z tego powodu, że po raz pierwszy od dawna oba kraje są autentycznymi sojusznikami. Dlatego dziś trzeba by zapytać: czym byłby Berlin bez „swoich” Polaków?

Jedyna taka księgarnia

Jednym z nich jest 38-letni Marcin Piekoszewski. Razem z niemiecką żoną Niną Müller od roku prowadzą polsko-niemiecką księgarnię „Buch-Bund”. Anglista Marcin i politolożka Nina poznali się w Krakowie. Wtedy jeszcze Marcin nie znał niemieckiego, a Nina polskiego; rozmawiali po angielsku. Dziś oboje znają język współmałżonka. W 2004 r. przybyli do Berlina, gdzie Nina kontynuowała studia, a Marcin pracował jako tłumacz i autor książek.

Dlaczego Berlin? – O tym nie dyskutowaliśmy zbyt długo – mówią zgodnie. – Szybko było dla nas jasne, że to musi być Berlin. Być może pewną rolę odgrywała geograficzna bliskość do Polski.

O otwarciu księgarni myśleli jeszcze w Krakowie, wtedy miała to być księgarnia z niemiecką literaturą. Idea zrealizowała się w Berlinie. Od roku „Buch-Bund” jest jedyną polską księgarnią w niemieckiej stolicy i wygląda, że ten projekt będzie sukcesem. – Naszymi klientami są nie tylko Polacy, ale także Niemcy i ludzie innych narodowości – mówi Marcin.

Ich księgarnia emanuje ciepłem: regały z dziełami autorów polskich, klasycznych i współczesnych, w oryginale i w niemieckim przekładzie. Wygodne fotele zapraszają do lektury. W pomieszczeniu z tyłu dominują wielki stół oraz barek z kawą – i czasem także ze świeżym ciastem, z Polski.

„O!książka”

Marcin i Nina zdecydowali się na dzielnicę Neukölln. – Czynsze są tu znośne, a poza tym, patrząc statystycznie, tutaj mieszka większość Polaków – tłumaczą.

Neukölln, licząca 320 tys. mieszkańców, to „dzielnica z problemami”: mieszka tutaj wielu muzułmanów i jeszcze więcej ludzi, uzależnionych od pomocy państwa. Ale Sanderstrasse, przy której mieści się księgarnia, sprawia sympatyczne wrażenie pokojowo-kolorowej mikstury w stylu multi-kulti: w pobliżu księgarni rezyduje tureckie stowarzyszenie kulturalne „Büyük Adan” i niemiecka restauracja „Mittelpunkt”, a od czasu do czasu, w porze obiadu, grecka sąsiadka oferuje śródziemnomorską potrawę.

Nina i Marcin sprzedają nie tylko książki. „Buch-Bund” stał się także miejscem spotkań. To głównie za sprawą polsko-niemieckiego klubu książkowego „O!buch” (czyli: „O!książka”), który założyli, i w którym debatuje się o książkach wydanych zarówno po polsku, jak i po niemiecku. Regularnie odbywają się też spotkania z autorami. Ostatnio np. z poetą Leszkiem Szarugą albo – pod wspólnym hasłem „Młoda literatura z Polski” – z Dorotą Masłowską i Michałem Witkowskim. Czy też z fotografem Tadeuszem Rolke. Na przyszły rok planowana jest seria wykładów „Reportaże bez granic”.

Ćwierć miliona Polaków

Polacy stanowią dziś w Berlinie drugą (po Turkach) największą grupę imigrantów. Żyje tu ok. 200 tys. ludzi z polskimi korzeniami (ich językiem ojczystym jest polski), choć z niemieckim obywatelstwem. Do tego dochodzi ok. 45 tys. osób z polskim obywatelstwem, zameldowanych w Berlinie.

Pracują w najróżniejszych zawodach – jako lekarze albo adwokaci, jako doradcy podatkowi, nauczyciele czy dentyści. Do tego mamy armię rzemieślników: od murarzy przez hydraulików po malarzy.

„Polacy tworzą wzrost gospodarczy w Berlinie” – tak na początku października zatytułował artykuł stołeczny dziennik „Der Tagesspiegel”. Wzrost berlińskiej gospodarki – pisała gazeta – należy zawdzięczać przede wszystkim zagranicznym przedsiębiorcom. Jak się okazuje, polska business community w Berlinie liczy 7368 firm – najwięcej spośród wszystkich narodowości, jakie mieszkają w stolicy Niemiec.

„Berpol” – taką nazwę nosi tutejszy klub polskich przedsiębiorców. Polski klub piłkarski nazywa się „POL-Olympia-Berlin”. Polskie przedszkole: „Kajtek”. A za nazwą „NIKE” kryje się kolejny klub dla polskich przedsiębiorców, tyle że zrzeszający wyłącznie kobiety. Podobnie czymś oczywistym są dziś polsko-niemieckie Towarzystwo Medyczne (Medizinische Gesellschaft), polsko-niemieckie stowarzyszenie prawników albo też sześć stacji benzynowych „Orlenu”. Albo zlecenie Deutschen Bahn z Berlina dla polskiej firmy PESA, na budowę 470 pociągów regionalnych (kontrakt wart 1,2 mld euro).

Szlachetne wina, duńskie meble, polska kawiarnia

Prócz tego – jest też coś dla podniebienia: restauracje, pod takimi nazwami jak „Alt-Krakau” („Stary Kraków”), „Smakosz” czy „Chopin”. Albo sklepy spożywcze – jak „Pyza”, „Nasz Sklepik” albo „U Zosi”. Te ostatnie oferują polskie wędliny, a także ogórki lub gotowe potrawy – bigos, pierogi. Ile jest dziś takich sklepów, tego dokładnie nie wie chyba nikt (poza urzędem skarbowym). Najstarszy polski sklep, „Klon”, wydaje co miesiąc magazyn ogłoszeniowy „Kontakty”, w którym polskie firmy mogą reklamować się także po polsku. Można w nim znaleźć wszystko – od polskiej galerii plakatu „Pigasus” po psią fryzjerkę Annę Sadowską (z dojazdem do klienta).

Popularnym miejscem spotkań jest polska kawiarnia „MetroPolen”, położona w mieszczańskiej, zamieszkałej raczej przez zamożnych, dzielnicy Wilmersdorf. W kawiarni jest sklep ze szlachetnymi francuskimi winami, pracownia projektująca duńskie meble na zamówienie, a od niedawna sklep z polskimi delikatesami. „MetroPolen” od trzech lat oferuje różne smakowitości z Polski – jak makowiec, kremówka, szarlotka czy pralinki. Dwa lub trzy razy w tygodniu samochód-chłodnia dostarcza z Bydgoszczy do Berlina (400 km) świeże ciasta i torty z cukierni Adama Sowy.

Na pomysł założenia polskiej kawiarni w Berlinie wpadły dwie Polki z Bydgoszczy. Pedagożka Małgorzata Brasch i prawniczka Iwona Pogodzińska, mieszkają w Berlinie od lat 80. ubiegłego wieku Pracowały w różnych zawodach, aby w końcu otworzyć tę kawiarnię – i osiągnąć sukces. Początkowo przychodzili polscy goście, dziś większość klienteli to Niemcy. Dla właścicielek ważne jest nie tylko sprzedawanie kawy i ciastek – to, co oferują, to także miejsce spotkań.


Przełożył WP


Joachim Trenkner jest niemieckim publicystą, stałym współpracownikiem „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Dobrze mieć sąsiada: Niemcy