System windykatorów

Co ma zrobić drobny przedsiębiorca, gdy dłużnik zalega mu z płatnością sumy, od której może zależeć los firmy? Gdy ma powody nie wierzyć w skuteczność sądu i komornika? Zapewne skorzysta z usług firmy windykacyjnej. Te są dziś już cywilizowane, odżegnują się od wszelkiej przemocy. Ale ochoczo korzystają z opinii, jakie o nich pozostały. Czasem zbyt ochoczo.

05.06.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

- To był dług mojego szefa - opowiada Ola Bialk. Cztery lata temu pracowała w agencji artystycznej. Organizowali duże koncerty, kilka festiwali, korzystając z koniunktury próbowali też sił z imprezami integracyjnymi dla firm. Tyle że właściciel agencji nazbyt często “zapominał" płacić podwykonawcom. Zwykle niewielkim, rodzinnym firmom. Choćby stolarni, która została z fakturą na 50 tys. zł w rękach. - Nie dziwię się, że komuś puściły nerwy - mówi Ola. - Wynajął firmę windykacyjną. Nigdy nie zapomnę jej nazwy, pochodziła od nazwiska właściciela.

Windykatorzy zaczęli formalnie, od telefonów i wezwań do zapłaty. Później zaczęli odwiedzać biuro. - Szef się oczywiście migał, na miejscu byłam tylko ja. Wpadło trzech wielkich kafarów z łysymi głowami, w obowiązkowo skórzanych kurtkach. Z uśmiechami na twarzach zaproponowali mi spacer do lasu. Chcieli namiarów mojego szefa. Później zaczęli mnie śledzić i to tak, żeby ich było widać. Szłam chodnikiem, oni jechali za mną szarym Escortem, powodując wielki korek i pytając, czy mnie nie podwieźć.

Byli dobrze poinformowani, wiedzieli, że właściciel agencji ma córkę. I że córka jest ładna. - Usłyszałam, że już niedługo może nie być taka ładna - wspomina Ola.

Renoma

To było cztery lata temu. Dziś żadna firma windykacyjna nie przyzna się do takich metod. Te największe mają eleganckie strony internetowe, na których prezentują swoje usługi jako pomoc w zarządzaniu wierzytelnościami. Ich metody to rozpoznanie możliwości finansowych dłużnika i - jak to ujmują - wywieranie na niego presji, bądź negocjowanie warunków spłaty. Ale windykatorzy przyznają, że zdarzają się sytuacje mniej piękne niż ten wizerunek. - Windykacje dzielą się jak narkotyki - mówi Tomasz (w zawodzie od dwóch lat) - na miękkie i twarde.

Marcin Pająk współprowadzi niewielką kancelarię windykacyjną, jedną z kilkuset w Polsce. Obsługuje małych i średnich przedsiębiorców. Biuro ma na ostatnim piętrze budynku, na tyłach drukarni. Schludne wnętrze, wysiedziane skórzane sofy, tablica korkowa z malowniczą kolekcją mandatów za parkowanie (w sprawach służbowych).

- Na tym rynku działają międzynarodowe koncerny nastawione na zysk, które pozyskują dużych kontrahentów, jak operatorzy telefonii czy banki - tłumaczy Pająk. - Ci windykują głównie listownie, a jeśli dłużnik nie płaci, przygotowują pozew. Są też mniejsze firmy, jak nasza. Mniejsi kontrahenci, mniejsze koszta, większa elastyczność. Duże firmy kończą wezwaniem do zapłaty, nie dociekając, dlaczego dłużnik nie płaci. A nie zawsze sąd jest najlepszym rozwiązaniem.

Pająk zapewnia, że o pobiciach, spalonych samochodach, wybitych szybach czy groźbach wie tyle, co z telewizji i gazet. - W swoim czasie działały firmy, które windykowały w ten sposób niemal oficjalnie - dodaje. - Przychodził ubrany na czarno człowiek, kładł pistolet na stole i dopiero zaczynał rozmowę. Dziś wszyscy dążą do maksymalnej legalności działań - podkreśla.

Jest jeszcze drugi świat. W ubiegłym roku policja odnotowała 55 przypadków przestępstwa z artykułu 191 par. 2 Kodeksu Karnego, czyli stosowania przemocy lub groźby “w celu wymuszenia zwrotu wierzytelności", zagrożonego karą pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat. W tym roku zanotowano już dziewięć takich przypadków. A można przewidywać, że liczby te nie odzwierciedlają stanu rzeczy. - Specyfiką wymuszenia jest stosowanie metod, które same w sobie noszą znamiona przestępstwa, na przykład rozboju, groźby czy pobicia. I to one stanowią przesłankę do zatrzymania sprawcy - tłumaczy sierż. Katarzyna Padło z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. - Kontekst odzyskiwania długów wychodzi niekiedy ubocznie. Bywa i tak, że pokrzywdzeni nie zgłaszają tego typu przestępstw, powodowani strachem lub z uwagi na to, że sami nie postępowali do końca zgodnie z prawem.

Wprawdzie i windykatorzy, i policjanci uśmiechają się, mówiąc, że nie można kogoś zamknąć za wzrost, ale faktem jest, że przynajmniej niektóre firmy windykacyjne zatrudniają nie tylko absolwentów prawa. - Pracują u nich ludzie, którzy wcześniej mieli ciężką przeszłość - mówi osoba znająca krakowski półświatek. - Sam się zdziwiłem, gdy dowiedziałem się, że chłopcy, których znałem na “cześć" i wiedziałem, że byli karani, ściągają teraz długi dla jednej firmy. Zresztą, jeszcze cztery lata temu legalni windykatorzy nosili specjalne proce do wybijania szyb - dodaje. - I inny sprzęt.

Dłużnicy też oglądają telewizję i czytają gazety. - Ta renoma czasem bardzo nam pomaga - mówi otwarcie Pająk. - Zdarzało się, że widziałem, jak rozumuje dłużnik, i specjalnie nie wyprowadzałem go z błędu, dla dobra klienta. Wystarczył jeden telefon, dług ściągnęliśmy w tydzień.

Tomasz wtóruje: - Od początku jedziemy na wizerunku windykatorów z programów takich, jak “Uwaga".

Negocjacje na argumenty

Krystyna D. prowadzi niewielką firmę w branży budowlanej (Tomasz: - To świetna branża. Dużo długów, niezłe faktury, wszystko idzie na terminy płatności, podwykonawcy, opóźnienia...). Gdy jeden z klientów przestał spłacać fakturę przy 22 tysiącach zaległości, myślała, że z nią koniec. To była pierwsza windykacja w jej życiu, pojechała z synem. - Syn wydarł się na niego tak, że wszyscy sąsiedzi słyszeli - śmieje się. - Facet się wystraszył. Nie był oszustem, wplątał się w finansowe kłopoty. Moja firma omal przez niego nie padła. Ale zapłacił.

Później, żeby nie tracić czasu na ściganie swoich dłużników, zdecydowała się wynająć firmę windykacyjną. - Nie miałam żadnych skrupułów, gdy wiedziałam, że dłużnik nie ma skrupułów w stosunku do mnie - zapewnia. - Jeśli ja zadłużę się do poziomu niewypłacalności, nikt za mną nie będzie płakał. To “być albo nie być".

- Proszę się postawić w sytuacji przedsiębiorcy, który np. wziął kredyt, a nagle ktoś mu przestaje płacić - mówi Marcin Pająk. - A jeszcze trzeba dać pensje pracownikom. To finansowy dramat.

Pani Krystyna: - Interesowałam się, jak działają, żeby potem samemu nie mieć problemów. Chodziło oczywiście tylko o legalne firmy, przecież nie wynajmę bandziorów.

Dowiedziała się, że nachodzą dłużnika, krążą wokół jego domu albo w miejscu pracy. Duzi mężczyźni ogoleni na łyso, z wielkim napisem “windykator" na plecach czarnego munduru. Albo spotykają go w supermarkecie, głośno zauważając, że pieniądze na zakupy ma, a o długach nie myśli. - Mówią mu też, że wiedzą o nim wszystko - opowiada Krystyna D. - Gdzie pracuje żona, gdzie uczą się dzieci. Podają czyste informacje, nie można im zarzucić groźby. Działają psychologicznie - podkreśla. - Przestraszony dłużnik szybciej zapłaci...

- To jest groźba karalna - mówi stanowczo Marcin Pająk. A odwiedziny w miejscu pracy, w obecności podwładnych czy krążenie pod domem? - Dla mnie jest to element negocjacji - ucina. - W takich warunkach dłużnik będzie bardziej skory do rozmowy.

Windykator musi mieć argumenty do rozmowy z dłużnikiem. Zanim się do niego uda, sprawdza go drobiazgowo. Pająk zaczyna od ewidencji działalności gospodarczej. Są tam dostępne dane osobowe zadłużonego przedsiębiorcy. Bywa, że ten zwinął już firmę i zmienił miejsce zamieszkania. - Aż dziw, jak uprzejmi bywają sąsiedzi, którzy poinformują, kiedy się wyprowadził - uśmiecha się windykator. - Czasem nawet wiedzą dokąd...

W internetowym Biuletynie Informacji Publicznej sprawdza, czy dłużnik nie wygrał ostatnio przetargu, a zatem nie spodziewa się dochodów. Tu się jednak kończą oficjalne źródła. - Jeśli chcę np. sprawdzić w ZUS, czy dłużnik odprowadza za kogoś składki (a więc ma środki), musi się o to w moim imieniu zwrócić komornik - mówi.

O innych sposobach opowiada Tomasz. Średniego wzrostu i postury, blond czupryna. Kończy studia techniczne w Krakowie. Inteligentny i sugestywny, żongluje prawniczą terminologią.

- Dłużnik wyjechał? Wystarczy pójść z “bombonierką" do biura podróży, albo podkupić listonosza. Za stówę da poczytać każdą korespondencję - wzdycha. - Czasami podajemy się przez telefon za kancelarię adwokacką albo Państwową Inspekcję Pracy.

- Bywa, że odstawiamy teatr - śmieje się. - Wszystkie sekretarki w tym kraju są nauczone nie podawać numeru komórki szefa. Wtedy odstawiasz gościa, który strasznie się spieszy: “Jest Jureczek? Kurczę, no zgubiłem numer! Da mi pani komóreczkę do Jureczka...!" - i brzmi naprawdę wiarygodnie.

Negocjacje polubowne

Windykatorzy zaczynają rozmowę z dłużnikiem przez telefon, potem wysyłają wezwania do zapłaty. Marcin Pająk woli się spotkać. Mówi, że łatwiej wtedy wyczuć człowieka. - Po dwóch spotkaniach ma się jasność, czy są szanse na spłatę. Jeśli dochodzę do wniosku, że nie załatwię sprawy polubownie, czyli nie dogadam się, sugeruję klientowi skierowanie sprawy do sądu - opowiada.

W mniej więcej tym tonie pisze na swoich stronach internetowych duża firma windykacyjna “Kruk" z Wrocławia w swoim Vademecum Dłużnika: “To dobrze, że odezwał się do Państwa »Kruk«, a nie sąd albo komornik. To znaczy, że wierzyciel zdecydował się na jeszcze jedną próbę polubownego odzyskania należności, zanim skieruje sprawę na drogę postępowania sądowego i egzekucyjnego".

Sam “Kruk" miał zresztą niedawno kłopoty z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Rzecz w tym, że wezwania do zapłaty wysyłane przez windykatorów to nie zimne, urzędowe notatki. UOKiK zakazał używania przez wrocławską firmę czerwonej czcionki, rysunku drapieżnego ptaka i haseł takich, jak “jesteśmy wszędzie", uznając te praktyki za wywieranie presji psychicznej. Firma odwołała się do sądu. Co ważne, Urząd krytykował tylko metody, nie samo funkcjonowanie firmy windykacyjnej.

- Przecież nasza praca polega na przyciskaniu, upominaniu się i nękaniu - uśmiecha się Tomasz. - Ale nie powinno się stosować takich formuł, jak “dług wzrośnie dwukrotnie" z trzema czerwonymi wykrzyknikami. Chociaż my też czasem tak robimy.

W garniturze i uprzejmością załatwisz dużo więcej niż straszeniem - ciągnie. - Każda sprawa jest inna.

Na przykład wiejski sklepik w typie dawnego “Gieesu". Tomasz pokazuje pełnomocnictwa i ustala zasady spłaty, 200 zł tygodniowo. - Przecież wiem, że jeśli kierowniczka zalega 5 tysięcy hurtowni alkoholowej, bo sprzedaje wszystkim na zeszyt, nie zapłaci mi od razu - tłumaczy. Wychodząc, rzuca grzecznie: “Jestem co tydzień u pani".

- To najczęściej wystarcza. Każdy musi mieć szansę wykazać wolę spłaty. Inna rozmowa jest, jak dłużnik naszego klienta zrobił na pieniądze - zniża głos. - Z nimi nie ma grzecznie. Czasami robimy “oborę". Krzyczymy: “pan ukradł moje pieniądze!". Albo działamy na zasadzie “dobrego i złego gliny". Kolega nap..., że pójdziemy do sądu, grozimy sprawą karną. A ja, że możemy zrobić przykrość, ale możemy też się dogadać.

Bo, jak podkreśla Marcin Pająk, firmy windykacyjne nie łamią prawa. Co najwyżej pewne normy społeczne.

Nie ma nic nielegalnego w dzwonieniu do dłużnika o trzeciej nad ranem albo zasypywaniu go codziennie SMS-ami. - Wolno to robić i robimy to - mówi Tomasz. - Na każdego jest hak. Gdy ktoś ma problemy z długami, zwykle są miejsca, na których można go capnąć.

Wystarczy sprawdzić, czy przypadkiem nie zatrudnia kogoś na czarno albo - w przypadku gastronomii - czy spełnia wymogi sanitarne. Wtedy powiadomić Państwową Inspekcję Pracy, Urząd Skarbowy albo Sanepid. - Nie chce płacić? To zrobić mu piekło z życia - ucina Tomasz.

Twarde negocjacje

- Rzadko się nam zdarza kogoś chamsko przycisnąć. Raz nam puściły nerwy - waha się Tomasz. - Facet ordynarnie robił nas w ch... I dostał z liścia.

Było tak: trafił się dłużnik, do którego ekipa musiała zbaczać z trasy 15 kilometrów wiejską drogą. Zajmowało to godzinę. Miał co tydzień oddawać po 100 złotych. Kazali mu uprzedzać telefonicznie, gdyby nie miał. Dwa razy nie zadzwonił i godzina jazdy wyprowadziła ich z równowagi. - Dostał z liścia, ale tak grzecznie, na uboczu - mówi Tomasz. - Na wiosce mogliśmy sobie na to pozwolić. Zresztą, to nie ja biłem.

- Raz mi się zdarzyło powiedzieć dłużnikowi, że jeśli nie odda pieniędzy, może przytrafić mu się wypadek losowy, na przykład trafi go piorun - uśmiecha się. - Ale nie w tym tygodniu, bo Piorun ma akurat wolne.

To był blef, aczkolwiek jego firma eksperymentowała z zatrudnianiem chłopaków z osiedla. Zrezygnowali. Tomasz macha ręką: - Byli duzi, ale za prości. Chociaż tyle, że dyskretni. Ale dłużnikowi przyłożyli, a pieniędzy nie odzyskali. Bez sensu.

Tomasz zapewnia, że na przemoc firma windykacyjna pozwolić sobie nie może. Jak mówi, odzyskiwanie długów naprawdę beznadziejnych zostawiają chłopakom z miasta. - Zresztą usłyszeliśmy na początku, żeby nie próbować, bo za krótcy na to jesteśmy - rzuca.

Bo “twardą windykacją" zajmuje się kto inny.

Tych windykatorów nie ma w rejestrze działalności gospodarczej. Windykują najcięższych dłużników: z półświatka, pożyczających “na gębę", czyli nieformalnie i bez podpisywania czegokolwiek, wreszcie tych, którzy naprawdę się narazili. - Przedstawiasz się jako osoba szanowana na mieście - relacjonuje ktoś dobrze znający to środowisko. - Mówisz, że znajomy poprosił o pośrednictwo i zapowiadasz, że niedługo wrócisz. Tymczasem znajomi zwykle radzą dłużnikowi, żeby oddał. Ten, kto przychodzi po pieniądze, zakłada, że dług przechodzi na niego. Działa tak, jakby to był jego dłużnik. Zwykle nie mówi też, od kogo przychodzi. Podaje tylko kwotę, dłużnik sam się domyśli.

Czasem spłonie samochód albo ktoś zdemoluje należący do dłużnika sklep czy punkt usługowy. Tu też sprawnie rozpracowuje się ofiarę. - Wiedzą o dłużniku wszystko - opowiada informator. - Na przykład o nieubezpieczonym domku w górach. Wtedy radzi się mu, żeby szybko go ubezpieczył, bo może spłonąć.

Dodaje, że wszystko to miękka wersja twardej windykacji.

- A ta naprawdę twarda? Jest tak, jak na filmach. Słyszałem o akcji, gdzie wywieźli dłużnika do lasu, ściągnęli spodnie, pokazali nóż i wytłumaczyli, co się dzieje, gdy przetnie się mięśnie zwieracza - mówi. - Każdy ma swoje sposoby.

Takie egzekucje długów zlecają nie tylko ludzie z półświatka. Według naszego informatora nie brak też zleceń od zwykłych biznesmenów. Zdeterminowany nie ma większego kłopotu ze znalezieniem egzekutora długu. - Ludzie, którzy mają pieniądze, bawią się w tych samych kasynach albo ich synowie mają kolegów z siłowni. Przy naprawdę ciężkich długach chodzi o samą satysfakcję, bo robi się je pół na pół.

Jakie długi są naprawdę ciężkie? - Np. 200 tysięcy - mówi.

Bywa, że egzekutor nagra rozmowę ze zleceniodawcą, a potem, zamiast do dłużnika, wraca do niego i każe płacić za milczenie.

Czasem proceder jest bardziej skomplikowany. W 2003 roku sekcja do walki z przestępczością gospodarczą Komendy Miejskiej Policji w Krakowie prowadziła sprawę dwóch firm założonych przez te same osoby. Jedna zajmowała się doradztwem finansowo-inwestycyjnym. Druga - windykacjami. Firma konsultingowa pomagała świeżo upieczonym przedsiębiorcom sporządzić biznesplan czy pozyskać kredyt, mając jakoby umowy z bankami. Klienci podpisywali umowę i wpłacali kilka tysięcy złotych. Resztę mieli wpłacić po uzyskaniu kredytu, jednak już po kilku dniach pojawiali się u nich windykatorzy z drugiej firmy. Groźbami i rozbojem wymuszali kilkanaście tysięcy. Kredyt nie był nawet w fazie rozpatrywania przez bank. Zatrzymano siedem osób, dwie tymczasowo aresztowano.

O co pyta komornik

Marcin Pająk rozkłada ręce: - Szczerze mówiąc, gdybym nawet chciał zlecić egzekucję długu chłopakom z miasta, nie wiedziałbym, gdzie szukać. Naprawdę, firmy windykacyjne nie mogą sobie pozwolić na jakiekolwiek nielegalne działania - zapewnia. - Dotykałoby to też klienta.

Jest jeden powód, dla którego pani Krystyna D. zdecydowała się skorzystać z usług firmy windykacyjnej: nie mogła liczyć na sąd czy komornika. - Ostatniej mojej sądowej sprawy już mi się odechciało - opowiada. - Sąd rozpatrzył sprawę i wystawił mojemu dłużnikowi nakaz zapłaty. Ten oczywiście nie zapłacił, ale nie wniósł też sprzeciwu. I ja, pokrzywdzona, musiałam zgłosić się po klauzulę wykonalności, czyli oddanie sprawy do komornika. Myślałam, że gdy sąd wydaje nakaz i wyznacza termin, to nie ja powinnam mieć problem.

- Sądy nie dbają o drobnych handlowców - mówi z naciskiem.

Marcin Pająk przyznaje, że gdy kieruje prowadzoną przez siebie sprawę do sądu, ma wrażenie, że traci nad nią kontrolę. - Problem tkwi w rozwlekaniu przez sądy niemal każdej sprawy w czasie - mówi. Dla małych przedsiębiorców każdy dzień zwłoki to ryzyko.

- Od komornika ostatnio usłyszałam: “niech mi pani powie, co dłużnik ma" - zżyma się pani Krystyna. Opowiada o podwykonawcy budowy jednego z hipermarketów, który od dwóch lat nie zapłacił jej ponad 13 tysięcy zł. Sprawa trafiła do sądu. - Od dwóch lat, co kilka miesięcy dostaję pismo, że sprawa stoi w miejscu - mówi.

Ostatnio otrzymała też list... od owego dłużnika. Pisał, że mógłby spłacić dług pod warunkiem, że ona wycofa pozew. Tłumaczył, że otrzymał wiele zleceń i w przeciągu miesiąca spodziewa się dopływu gotówki.

Równocześnie przysłał swoje pismo komornik: że ów przedsiębiorca nie wykazuje żadnego majątku, w związku z czym nie można przeprowadzić egzekucji.

Komornik działa, jak tłumaczy Marcin Pająk, wyłącznie na wniosek. Według windykatora są tacy, którzy wyłożą wierzycielowi wszystkie możliwości, ale to mniejszość. - Pewnych możliwości wierzyciel nawet by się nie domyślił - zapewnia. I we wspomaganiu egzekucji komorniczej widzi pole do działania dla firm windykacyjnych. Czy więc komornicy oddają pole windykatorom?

Według Jakuba Szynalika, przewodniczącego Rady Izby Komorniczej w Krakowie, jedyna właściwa forma działania dla firm windykacyjnych to właśnie współpraca z komornikami. Póki co, działalność tych firm zdecydowanie krytykuje: “Sytuacja, gdy organy powołane do stosowania prawa są zastępowane przez podmioty nieuprawnione do tych działań, to jest to sytuacja patologiczna" - pisze w faksie. - “Ta sytuacja powinna ulec radykalnej zmianie tj. by szybciej było prowadzone postępowanie rozpoznawcze, co wpłynie na bardziej skuteczną i stabilną egzekucję. Firmy windykacyjne nie powinny wyręczać w egzekucji organów przewidzianych przepisami prawa. Powinny one znaleźć swoje miejsce na rynku we współpracy z sądowym organem egzekucyjnym, umożliwiając prowadzenie sprawnej i skutecznej egzekucji zgodnie z prawem i poszanowaniem praw dłużnika".

Czyli, jeśli windykatorzy pomogliby komornikom, problem powinien się rozwiązać...

Problem systemu

- Chciałabym uniknąć rozważań, czy działalność windykatorów jest etyczna, czy nie, ponieważ nie zajmowałam się bliżej tym zagadnieniem. Wolałabym przyjrzeć się mu z perspektywy filozofii politycznej - mówi prof. Justyna Miklaszewska z Uniwersytetu Jagiellońskiego, filozof polityki.

Jak tłumaczy, podstawą pomyślności gospodarczej państwa jest przedsiębiorca. Ten, jeśli nie będzie podejmował ryzyka rynkowego, nie odniesie sukcesu. A nie będzie tego robił, nie mając choćby minimum gwarancji, że w razie niepowodzenia, instytucje państwowe, czy rozwiązania prawne, pomogą mu wyjść z kłopotów. A problem windykatorów wynika z nieprzestrzegania prawa i braku kultury prawnej.

- Obecny system to taki, w którym wszyscy działają pod presją - konkluduje. - W nowoczesnym państwie należy myśleć o zapewnieniu bezpieczeństwa tym, którzy uczciwie ponoszą ryzyko gospodarcze.

Według Tomasza dłużnicy po prostu nie boją się sądów. - Nasze prawo nie jest złe - zapewnia. - Tylko egzekwowanie go leży. Dlatego działamy w tej branży.

- Co wystraszy faceta, który nie boi się nakazów sądowych? - wspomina swojego byłego szefa Ola Bialk. Jej przeżycia z windykatorami nie skończyły się na tamtych groźbach. Jej szef nie chciał regulować długów, postanowił odwrócić ostrze i poszedł na policję. Okazało się, że zrobiło tak też sześciu innych, podobnie traktowanych przedsiębiorców. Półtora roku później Ola musiała stawić się jako świadek na procesie. Na korytarzu siedziała z ośmioma, jak mówi, kafarami. - Byłam przerażona. A na sali sądowej kazano mi potwierdzić zeznania. Siedzieli w dwóch ławkach, o metr ode mnie. Trzęsłam się jak osika, a sędzina pyta mnie o imię, nazwisko i adres zamieszkania. Zapytałam, czy nie można by tego przepisać z moich dokumentów - opowiada. - Sędzina powiedziała, że procedura wymaga, żeby wszyscy usłyszeli moje dane.

Gdy sędzina zapytała o aktualne miejsce zatrudnienia, Ola ponowiła prośbę. W odpowiedzi usłyszała: - Przypominam, że jest pani w sądzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2005