System karze ofiary

Nieodwołany do tej pory pomysł Ministerstwa Edukacji Narodowej, by za złe zachowanie zostawiać ucznia na drugi rok w tej samej klasie, wydaje się być projektem bardziej politycznym niż pedagogicznym. Jak w krzywym zwierciadle odbija się w nim jednak twierdzenie, rozpowszechnione przez ruch studencki 1968 r., że nie ma nic równie politycznego jak wychowanie młodzieży.

05.06.2006

Czyta się kilka minut

fot. P. Ulatowski /visavis.pl /
fot. P. Ulatowski /visavis.pl /

Pomysł ten jest nie tyle przejawem mądrej troski o edukację, traktowaną jako dobro wspólne, ile zapotrzebowania politycznego na realizację populistycznych haseł wyborczych, zwłaszcza hasła "rewolucji moralnej". Jest poza tym propozycją wyjątkowo nieprofesjonalną, która pozornie tylko rozwiązuje problemy i znacząco odbiega od ideałów pedagogiki humanistycznej.

Zmienisz się, bo ja ci to mówię...

Po pierwsze, jest to pomysł oparty na fałszywej diagnozie. Nie wiadomo zresztą do końca, czy dotyczy on "złego zachowania" młodzieży, czy niewydolności wychowawczej szkoły. Jeżeli "złego zachowania", jakie przesłanki miałyby być podstawą do negatywnych uogólnień na ten temat? Można się obawiać, że należą do nich kwestie drugorzędne (zachwianie autorytetu szkoły, polegające na większej śmiałości uczniów wobec nauczycieli i mniejszym poziomie posłuszeństwa młodzieży w ogóle) albo niewymierne (bliżej nieokreślony kryzys wartości moralnych), albo niejasne co do skali i realności (braki w wychowaniu patriotycznym). Badania naukowe dotyczące systemu wartości wśród polskiej młodzieży, np. wykonane przez prof. Hannę Świdę-Ziembę, nie potwierdzają jednak opinii o katastrofie wychowawczej w Polsce. Jeżeli zaś u podłoża koncepcji ministerstwa leży zła ocena poziomu wychowawczego polskiej szkoły, jaka jest skala zjawiska? Jakich (których) szkół dotyczy? Czy wszystkie, większość, czy tylko niektóre szkoły nie radzą sobie z wychowywaniem młodzieży? Gdyby ministerstwo chciało mieć wiedzę (a nie tylko opinię) na ten temat, powinno przede wszystkim rzetelnie ocenić realizowane w Polsce programy wychowawcze i ich skuteczność. Takie badania nie są jednak i nie były w szkołach prowadzone.

Po drugie, pomysł ten jest rozwiązaniem nieadekwatnym do rzeczywistych problemów. Polska młodzież, oczywiście, nie jest wolna od zagrożeń, z których największe to używki (alkohol i narkotyki) oraz przemoc. Przyczyny tych zagrożeń tkwią jednak poza szkołą i zależą głównie od sytuacji domowej uczniów i ich środowiska społecznego, ale to też nie tłumaczy pomysłu nieprzyznawania promocji za złe zachowanie. Przecież zostawienie na drugi rok w tej samej klasie nie zniechęci młodych ludzi do sięgania po narkotyki (wręcz przeciwnie - może być dobrym tego uzasadnieniem) ani nie zmniejszy poziomu agresji uczniów (za to może ją rozszerzyć na młodszych kolegów). Odwołując się do koncepcji "wychowania bez porażek" Thomasa Gordona, pomysł MEN można zaklasyfikować jako "wypowiedź z rozwiązaniem", jaką są tego rodzaju zabiegi "wychowawcze", co nakazywanie, ostrzeganie czy grożenie. Ukrytą treścią komunikatów jest poczucie wyższości nadawcy ("ja mam władzę"), niskiej oceny ucznia ("ty jesteś głupi") oraz przekonanie o sprawczej mocy nakazu/groźby ("zmienisz się, bo ja ci to mówię"). Skuteczność takiego postępowania oceni każdy myślący człowiek...

Po trzecie, pomysł MEN lekceważy zasady pedagogiki humanistycznej oraz, stanowiący jedną z jej podstaw, dorobek myślowy personalizmu, do którego tak często odwoływał się Jan Paweł II. Opiera się zaś na wierze w skuteczność represji, zdając się zapominać o podmiotowości uczniów w wychowaniu oraz nie uwzględniając faktu, że nieakceptowane zachowania młodzieży są często efektem zjawisk, których młodzi ludzie są ofiarami. Warto pamiętać, że w takich przypadkach, jak mówi Jean Vanier, twórca wspólnoty dla upośledzonych umysłowo "Arka", stajemy nie tyle przed problemami, ile wobec osób. W takim kontekście nieprzyznanie promocji z powodu niedostatecznych osiągnięć w nauce nie jest dla ucznia karą, a rozwiązaniem, dzięki któremu może zdobyć kompetencje potrzebne do kontynuowania nauki. Motywacja propozycji ministerialnej jest zaś dokładnie odwrotna: zamiast zrozumienia przyczyn proponuje się zwalczanie skutków; zamiast pomysłów, które miałyby pomóc uczniowi przezwyciężyć przyczyny agresji, nieprzystosowania lub zachowań ucieczkowych, grozi mu się konsekwencjami karnymi. Co więcej: kara nie dotyka rzeczywistych sprawców problemów wychowawczych, którymi mogą być dom i rodzice, otoczenie i warunki środowiskowe. O jakim zresztą stopniu winy można mówić w przypadku rodziców, którzy np. sami są ofiarami niedostosowania społecznego? W jaki sposób karać obciążenia środowiskowe tych rodziców, ich wykluczenie czy biedę, które są równie ważnymi przyczynami patologii wśród młodzieży?

Czasem zresztą problemy wychowawcze nie są zawinione przez nikogo, co bowiem zrobić z dziećmi z zespołem ADHD? Zwyczajowo mają w szkole kłopoty i te kłopoty stwarzają, narażając się w dużym stopniu na ocenę naganną z zachowania.

Zamiast populizmu i represji

Pomysł MEN wydaje się być obliczony na efekt medialny i propagandowy. Ma też zapewne być odpowiedzią na społeczne oburzenie zachowaniami młodzieży. Potwierdza przy tym obiegowe przekonania o ogólnym zepsuciu młodzieży ("ach, ta dzisiejsza młodzież...") i ludowe mądrości na temat potrzeby i sposobu jej zdyscyplinowania ("kary na nich nie ma..."). Koncepcja ta jest zresztą wariantem populistycznej socjotechniki, znanej z grożenia Polakom wszechobecnym "układem": pojedyncze przypadki wiąże się w całość, eskaluje zagrożenie, po czym znajduje się na to środek w postaci postraszenia winnych zasłużoną karą oraz wprowadzenia rozwiązania nadzwyczajnego i rewolucyjnego, jednocześnie spektakularnie skutecznego i łatwo zrozumiałego dla opinii publicznej. Ważne jest w nim też odwołanie do żelaznej w populizmie opozycji: swój - obcy. Ponieważ elektorat obecnie rządzących partii to głównie ludzie starsi i gorzej wykształceni, niewychowana młodzież szkolna znakomicie nadaje się do obsadzenia w roli tych, których należy napiętnować i ukarać.

A może jednak MEN odetnie się od populizmu i represji, a zechce wspólnie ze środowiskami akademickimi i nauczycielskimi poszukać skutecznych rozwiązań ważnych problemów? Choćby dlatego (a może zwłaszcza) że problemy te wyrażają się w nieakceptowanych społecznie zachowaniach młodzieży. Takie poszukiwania muszą jednak prowadzić do bardziej złożonych koncepcji niż mechaniczne oczekiwanie reakcji na zapowiedź kary. No i z pewnością nie przyniosą autorom łatwej popularności.

Przydałaby się polskim szkołom pomoc w dostosowaniu programów wychowawczych i profilaktycznych do kontekstu społecznego. Niemożliwe jest jednak dostosowanie tych programów centralnie, dlatego powołanie Narodowego Instytutu Wychowania niczego w tej mierze nie zmieni, chyba że będzie on pracował z konkretnymi szkołami i na zamówienie szkół - w szczególności tych, które działają w środowiskach zdegradowanych społecznie. Odwołując się do słów wiceministra edukacji, który porównał przygotowywanie programów wychowawczych do przepisów kulinarnych, można zapytać, czy jakakolwiek instytucja centralna jest najlepszym pomysłem na opracowanie dań regionalnych, a właściwie lokalnych?

Do przeprowadzenia takich zmian nie jest zresztą potrzebny specjalny instytut, wystarczy poprosić o pomoc uniwersytety, dzięki czemu jedną korzyść odnosimy już na wstępie - nie tworzymy osobnej, kosztownej instytucji. Oddalałoby to także zasadny niepokój o to, czy NIW nie stanie się narzędziem indoktrynacji młodzieży wyznawanymi przez obecne władze "jedynie słusznymi ideami". W opracowaniu programów wychowawczych mogliby też pomóc, podczas np. praktyk studenckich, ale pod okiem nauczycieli akademickich, adepci socjologii i pedagogiki. Magistranci zaś tych kierunków mogliby jako prace magisterskie przedkładać programy wychowawcze dla określonej szkoły, dostosowane do jej specyfiki społecznej i środowiskowej.

Szkoły potrzebują też wsparcia profesjonalną pomocą psychologiczną. Może warto zastanowić się wreszcie nad pożytkami płynącymi z zatrudnienia w szkołach psychologów (przynajmniej na część etatu) lub stworzenia odpowiedniej liczby ściśle współpracujących ze szkołami ośrodków profilaktyki i psychoterapii dla młodzieży. I tutaj zresztą można byłoby wykorzystać studentów psychologii - praktykantów i magistrantów. Tym bardziej, że zdecydowanie w zbyt małym stopniu wykorzystuje się w Polsce kształcenie młodych kadr profesjonalistów do doskonalenia systemu edukacji i polepszania pracy szkół.

Państwo mogłoby też wesprzeć szkołę w wychowaniu młodych pokoleń przez organizację, a może i sfinansowanie doskonalenia kwalifikacji psychologiczno-pedagogicznych nauczycieli, i to w zakresie podstawowym, np. zasad skutecznej komunikacji z uczniami. Tajemnicą poliszynela jest słabość tych właśnie, fundamentalnych z punktu widzenia wychowania kompetencji polskich nauczycieli (w odróżnieniu od ich kwalifikacji merytorycznych). Jest to zarazem zadanie dla uniwersytetów, które lekceważą kształcenie pedagogiczne (przypomnijmy: warunek zatrudnienia na stanowisku nauczyciela), spychając je w praktyce akademickiej na margines programów kształcenia. W efekcie duża część absolwentów kierunków teoretycznych zostaje nauczycielami nieradzącymi sobie z problemami wychowawczymi.

***

Nic jednak nie zmieni się w zachowaniu dzieci i młodzieży, jeżeli nie zmieni się otoczenie społeczne, w jakim żyją. Na postawy młodych znaczący wpływ mają działania poza sektorem edukacji, w szczególności walka z biedą i wykluczeniem, autentyczna, a nie pozorowana polityka prorodzinna, sprzyjająca tworzeniu więzi rodzinnych i przeciwdziałaniu przemocy oraz patologiom w domach. A kultura i sport, jako alternatywa dla klatki schodowej w bloku, kiedy doczekają się odpowiedniego dla siebie uznania?

Żadnego z powyższych rozwiązań nie da się jednak załatwić jedną decyzją ministra edukacji.

Dr ADAM KALBARCZYK jest adiunktem w Instytucie Filologii Polskiej UMCS w Lublinie i dyrektorem Prywatnego Gimnazjum i LO im. I. J. Paderewskiego w Lublinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2006