Święta bezczynność

SZYMON HIŻYCKI OSB, opat tyniecki: Jeśli człowiek nie znajdzie czasu dla bliskich, dla siebie, dla Boga, to zapomni o tym, kim jest.

26.08.2019

Czyta się kilka minut

 / LIVIA COMANDINI / GETTY IMAGES
/ LIVIA COMANDINI / GETTY IMAGES

MACIEJ MÜLLER: Przez sześć dni Bóg pracował, przez jeden odpoczywał. Brak równowagi między odpoczynkiem a pracą jest wpisany w Jego plany?

SZYMON HIŻYCKI OSB: Ten siódmy dzień nie jest tym samym, co my rozumiemy jako urlop. W szabacie – a to Bóg świętował go jako pierwszy – chodzi o to, aby czas złożyć w ofierze Panu Bogu, zwrócić się całkowicie do Niego. To już samo w sobie jest niezwykle optymistyczne, gdyż pokazuje człowieka jako kogoś, kto jest na Boga ukierunkowany, ale też że Bóg tego dążącego do Niego człowieka przyjmuje. W tradycji monastycznej refleksja nad Boskim odpoczynkiem opisanym w Księdze Rodzaju wykształciła praktykę otium, czyli odłożenia rzeczy, którymi zajmujemy się na co dzień, i stanięcia przed Bogiem takimi, jakimi jesteśmy – poświęcenie się czytaniu i medytacji Pisma Świętego, studium teologii itd. Mnisi mówili o otium jako o świętej bezczynności – nie zajmowali się w tym czasie niczym innym, tylko Panem Bogiem. Podstawą tego była myśl, że aby człowiek mógł oddawać cześć Panu Bogu, musi znaleźć na to czas. Ojciec Piotr Rostworowski mawiał, że człowiek ze swej natury jest adoratorem i znawcą Boga, i musi mieć na to czas.

Można na to patrzeć z praktycznego punktu widzenia: jeżeli coś jest dla mnie ważne, to będę wracał do tego regularnie.

Kiedy Pan Jezus kieruje do wracających z misji ewangelizacyjnej uczniów słowa: „Pójdźcie na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco” (Mk 6, 31), ma chyba jednak na myśli odpoczynek sensu stricto. Czy z tej wypowiedzi możemy wnioskować, jaki odpoczynek Jezus uważa za optymalny?

Sprawdźmy w oryginale greckim... Jest tu użyte słowo eremos, czyli rzeczywiście mowa jest o pustyni. I czasownik anapausasthe, oznaczający „odpocznijcie” czy wręcz „odświeżcie się”. Ale tu chodzi o coś więcej. W literaturze tamtego czasu pojęcie anapausis oznaczało wyciszenie się, wyrzucenie z umysłu wszystkiego, co złe, oczyszczenie się – w sensie całościowym. Powiedziałbym więc, że Chrystus ma na myśli odpoczynek absolutny, uwzględniający wszystkie warstwy człowieka. Musi odpocząć i ciało, i umysł, i duch – czyli to, co przynależy do Pana Boga. O odpoczynku można też myśleć za pomocą innego monastycznego terminu – jako o rekreacji, czyli, dosłownie, stworzeniu na nowo. Ale skoro mam zostać odnowiony jako człowiek, to musi temu przemienieniu ulec i ciało, i serce.

Tak więc błędem jest, jeśli odpoczywamy tylko częściowo, ignorując jedność, jaką jesteśmy. Ks. Twardowski wyjaśnił w „Patykach i patyczkach”, że istnieje pokarm cielesny i duchowy. I są ludzie troszczący się o ciało, dobrze odżywieni, ale niedbający o ducha, który w efekcie ledwo żyje albo i umarł. Odpoczynek nie będzie całkowity, jeśli zignorujemy ducha.

Czyli – jak dobrze odpoczywać?

Znaleźć swój własny sposób na to, żeby odpocząć fizycznie i emocjonalnie, ale nie zapominać o duchu. A tę sferę może zaspokoić tylko Bóg. Przykazanie, aby dzień święty święcić, wydaje mi się dzisiaj szczególnie trudne do zachowania. Nie widzimy konieczności, by duch też odpoczął. To nasze odpoczywanie jest więc często nie tylko cząstkowe, ale również łapczywe.

A odpoczynek duchowy nie może być łapczywy?

Też może. Kiedy ktoś oczekuje, że gdy pojedzie na rekolekcje albo wycofa się na pustynię, by się modlić, to Pan Bóg spełni jego pragnienia i wszystko będzie tak, jak sobie wymyślił. Nie będzie odpoczywał po to, żeby być z Bogiem, ale po to, żeby coś się spełniło. To tak, jakby wyjechać z przyjacielem na urlop, ale zamiast pójść razem na piwo, załatwiać z nim interesy.

Z Panem Bogiem można się napić piwa?

Tego nie wiem, ale jestem pewny, że bezinteresowny wymiar poprzestawania z Nim jest bardzo istotny.

Na czym w praktyce miałoby to polegać?

Na tym na przykład, że pójdziemy na mszę bez oczekiwania, że przeżyjemy duchowe uniesienie. Albo że kazanie będzie wyjątkowo dobre. Idziemy po to, żeby wziąć udział w pamiątce śmierci i zmartwychwstania Chrystusa i przystąpić do Stołu Pańskiego. Bóg po prostu jest i nie ma potrzeby, aby udowadniał mi swe istnienie przez to, że ja poczuję się ­fajnie. Bezinteresowność zaczyna się w takim właśnie akcie wiary. Podobnie – jeśli w małżeństwie czy przyjaźni nastawimy się na zysk płynący z relacji, to wcześniej czy później skończy się to katastrofą. Ale brak oczekiwań na wymierną korzyść nie oznacza przecież, że nic nie dostajemy.

Znamienne, że z tego uczniowskiego odpoczynku niewiele wyszło, bo jak czytamy dalej w relacji Marka, ludzie widzieli ich odpływających, „i zbiegli się tam (...), a nawet ich uprzedzili”.

Ale kto się zajął tymi ludźmi? Przecież zrobił to Jezus. A uczniowie sobie dalej odpoczywali. On miał na to czas wcześniej, kiedy ich rozesłał na misję. Dotykamy tu tematu wspólnoty, bez której pełny odpoczynek byłby bardzo trudny.

Czy niebo polega na niekończącym się odpoczynku?

Stara teologia Ojców Kościoła mówiła o ósmym dniu, nieustannej niedzieli, dniu Miasta Jeruzalem. Apokalipsa się wypełni i będziemy nieustannie patrzeć na Pana Boga. A to będzie dla nas nieustannym odpoczynkiem w każdym aspekcie naszego istnienia.

Trudno to sobie wyobrazić, niekończący się weekend byłby jednak nie do zniesienia. Naturalnym stanem człowieka jest zaangażowanie, praca.

To normalne – odpoczywamy, żeby potem wziąć się do roboty. Ale myślę, że odpoczynek, o którym tu mówimy, anapausis, jest tak naprawdę bardzo twórczy, jeśli chodzi o relacje. Odpoczynek musi mieć konkretny cel. Nie śpię na przykład dla samego spania, ale zregenerowania sił, aby na następny dzień mieć głowę do wypełnienia obowiązków. Niebo nie jest nudą, nie ma tam lenistwa, ale absolutne zaangażowanie w miłość. Doświadczamy przecież tego, że ci, którzy już do tego wiecznego odpoczynku doszli, niestrudzenie przychodzą nam z pomocą. Dlatego modlimy się do świętych. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała, że odpocznie dopiero po końcu świata, bo w niebiańskim szczęściu będzie ciągle schodziła do ludzi z pomocą. Pan Bóg, żyjący w wiecznej anapausis, jest bardzo twórczy w bezinteresownej miłości do stworzenia, ale i w miłowaniu, które jest dynamiką Trójcy Świętej.

Wróćmy na ziemię. Kończą się wakacje. Wielu z nas było na rekolekcjach, pielgrzymkach czy po prostu kontemplowało Boga w przyrodzie. Co zrobić, żeby ten duchowy wzrost się nie rozpłynął w zwykłej codzienności?

Myślę, że po pierwsze warto żyć świadomie, konfrontując naszą codzienność z tym, czego nauczyliśmy się na przykład na rekolekcjach. I w ten sposób na nowo zrozumieć nasz dzień powszedni. Po drugie warto sobie uświadomić, że nie da się na tym świecie odpocząć raz na zawsze. Do odpoczynku trzeba regularnie wracać. Podobnie nie można się raz na zawsze pomodlić, powiedzieć współmałżonkowi, że go kochamy, ani raz na zawsze się ogolić. Człowiek jest istotą cykliczną i w odpowiednim dla siebie rytmie i natężeniu musi wracać do tego wszystkiego, co buduje jego tożsamość. Jeśli nie znajdzie czasu dla bliskich, dla siebie, dla Boga, to zapomni o tym, kim jest.

A konkretniej? Pielgrzymka to trud, bolące nogi, pot, doświadczenie dojścia do celu po ogromnym wysiłku – tylko czy da się to wszystko odnieść do zwyczajnego codziennego życia: pracy, wychowania dzieci, spłacania kredytów?

Oczywiście, że się da. Pielgrzymka przypomina człowiekowi antyczną metaforę, że jego życie jest wędrówką – ale taką, która ma swój cel. Odyseusz wraca do Itaki, do ukochanej Penelopy. Żydzi dochodzą do Jerozolimy, by świętować Paschę. Pielgrzym dociera do Częstochowy pomimo tego, że nieraz w drodze był gotów się poddać. Mamy wytyczony cel, niebo, a nasze życie staje się pielgrzymką. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale w końcu, jak wierzymy, dojdziemy tam dzięki Bożej pomocy.

Podczas pielgrzymki można zrozumieć wartość wspólnoty – jeśli każdy podejmuje przepisane mu obowiązki, wówczas wszystko gra. A ja nie tylko skorzystam z pracy innych, ale też ponad program wyciągnę rękę do kogoś, kto słabnie albo jest smutny. Poznam ludzi, którzy czegoś mnie nauczą, stanę się bardziej wrażliwy na to, co drugi człowiek ma mi do przekazania. Do nieba nie idzie się samemu.

Z drugiej strony wędrówka pomaga odkryć walor samotności. Jestem tak zmęczony, że nie mam siły z nikim mówić. Chcąc nie chcąc, muszę poprzebywać w swoim własnym towarzystwie. Wtedy wychodzą ukryte w głębi duszy demony: wspomnienia, oczekiwania, pragnienia. Wszystko, co w nas nieuporządkowane, poupychane w piwnicach. Muszę się z tym zmierzyć i oswoić. Ale to też czas, w którym mogę zobaczyć w sobie silne pragnienie, że przecież chcę żyć dobrze, kochać Boga i ludzi. Żeby jednak doszło do tego uświadomienia sobie fundamentalnych prawd naszego życia, musimy mieć na to czas. To stwarza nas na nowo. Jeden z parafian opowiadał mi o swojej matce, która po powrocie z pracy siadała w fotelu i przez kilkanaście minut po prostu patrzyła w sufit i myślała. Takie momenty refleksji w naszym życiu, nawet o sprawach banalnych, są coraz rzadsze, bo wszystko robimy w biegu. A z telefonami chodzimy nawet do toalety.

Kontrast między tym, o czym tu rozmawiamy, a codziennością jest ogromny. We wrześniu zaczyna się szkoła, firmy uruchamiają nowe projekty, z kopyta rusza giełda. Wracamy do zwariowanej, rozpędzonej rzeczywistości.

To złudzenie, że dziś jest gorzej niż wczoraj, bo nigdy nie było pod tym względem jakiegoś złotego wieku. Jan od Krzyża zauważył: „Bóg zawsze objawiał przed ludźmi skarby swojej mądrości i ducha, lecz teraz, gdy zło coraz bardziej odsłania swoje oblicze, On objawia je ze szczególną obfitością”. Pisał to w czasie kontrreformacji, patrząc na ogromne zgorszenia wojen religijnych, różnych herezji, mając samemu doświadczenie bycia prześladowanym – a mimo to jego przekonanie, że Pan Bóg zawsze daje człowiekowi to, co jest dobre i konieczne do zbawienia, pozostało nieugięte. Wierzę, że i dzisiaj prowadzenie głębokiego życia duchowego jest możliwe. Także przez ludzi zaangażowanych we wszystkie wymienione przedsięwzięcia.

Z wakacji wracamy też prosto w wir kampanii wyborczej. Polaryzacja wciąga, wymaga opowiedzenia się po którejś ze stron. Izolacja raczej nie jest rozwiązaniem.

Ależ ja nie mówię tu o izolacji, tylko o empatii! Ewangelia nawołuje do zrozumienia. Nie powinniśmy mówić, że z lewej czy z prawej strony są jacyś „oni”. Zawsze jest konkretny człowiek, który staje wobec dylematu moralnego – ze swoim życiem, mniej lub bardziej udanym. Wartością nadrzędną jest odbudowywanie wspólnoty. Trzeba rozbijać bańki informacyjne i starać się zrozumieć człowieka z drugiej strony barykady. Nie zakładać, że ma złą wolę.

Ci, którzy przyjeżdżają pomieszkać przez kilka dni w Tyńcu, chcą się zatrzymać, odwariować?

Każdy z gości ma swoją historię, a my ich nie przepytujemy, dlaczego przyjechali. Niektórzy przyznają, że chcieli opuścić na chwilę miejsca swojej codziennej aktywności, czasem wręcz świadomie z niej zrezygnować, żeby wygospodarować czas tylko dla siebie i Pana Boga. Nie chcą dać się ponieść prądowi wydarzeń, chcą nauczyć się wybierać. Zdają sobie sprawę, że nie mogą mieć wszystkiego, chcą rozpoznawać, co jest w życiu ważne, a co ważniejsze. Co konieczne, a co tylko pilne.

Zakonnik ma dzień uporządkowany od rana do wieczora, żyje w rytmie niedostępnym świeckiemu. Nam jest łatwiej stracić równowagę w ferworze codziennego życia.

Niedobrze by było, gdyby małżonkowie chcieli żyć tak, jak mnisi, a mnisi jak małżonkowie. To są zupełnie różne etosy życia. Pan jest żonaty?

Tak.

To dlaczego miałby pan żyć jak mnich? Niech pan się nie zastanawia nad regularnością w życiu zakonnika, tylko niech pan regularnie będzie mężem. Regularność świecka jest inna niż monastyczna; nie ma sensu ich porównywać. Nie chodzi o to, żeby nakładać sobie wielkie ciężary, rano odmawiać cztery części różańca, a wieczorem śpiewać godzinki. Dzieci uczymy klasycznych zasad: msza święta raz w tygodniu, modlitwa rano i wieczorem. Myślę, że każdy jest w stanie taką regułę wypełnić – i od tego trzeba zacząć. Jeśli będziemy autentycznie pragnąć Boga, wówczas On nas weźmie w posiadanie i będziemy święci, tak jak nasz Pan i Zbawiciel tego chce.

Niemniej ci, którzy przyjeżdżają do Tyńca, tęsknią najwyraźniej za czymś, czego doświadczają tylko i wyłącznie w klasztorze.

Tęsknią przede wszystkim za tym, żeby odnaleźć regularność w sobie. Nie będą nigdy mnichami, ale mam nadzieję, że będą dobrymi ludźmi świeckimi. Zresztą i mnisi mają swoje problemy. Nie żyjemy w raju, tylko w klasztorze.

A oblaci, którzy przyjmują w życiu świeckim Regułę św. Benedykta?

Reguła jest tak napisana, że jej ogólna idea przystaje do życia zarówno świeckich, jak i mnichów, ale nie chodzi tu o zachowywanie monastycznego planu dnia czy odmawianie całego brewiarza – bo to niewykonalne. Zresztą także w klasztorze szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Życie nie sprowadza się do sztywnego przestrzegania zasad, od których nie wolno odstąpić pod grozą śmierci wiecznej.

W klasztorach żyją tak naprawdę ludzie bardzo słabi. Każdemu normalnemu chrześcijaninowi wystarczy, jak przystąpi do spowiedzi kilka razy w roku, a jak jest bardzo gorliwy, to raz w miesiącu, w niedzielę pójdzie do kościoła i odmówi pacierz. A zakonnicy są jak na kroplówce: muszą się modlić kilka godzin, codziennie chodzić na mszę i czytać Pismo Święte, bo bez tego wszystkiego spadliby na dno.

Jeden z Ojców Pustyni, abba Arseniusz, w cywilu był wychowawcą synów imperatora Teodozjusza Wielkiego. Kiedyś w pałacu cesarskim modlił się, pytając: „Co mam czynić, aby się zbawić?”. I usłyszał głos: „Arseniuszu, uciekaj od ludzi, a będziesz zbawiony”. Potem, kiedy już przyszedł na pustynię, każdego dnia pytał sam siebie: „Arseniuszu, po co tu przyszedłeś?”.

Czyli wszyscy powinniśmy udać się na pustynię?

Nie, ten apoftegmat mówi tylko tyle, że pewien człowiek, Arseniusz, na pewnym etapie życia zrozumiał dzięki Bożej łasce, że musi odnaleźć samotność. Bardziej uniwersalna jest ta druga sentencja: chodzi o wrażliwość na własne sumienie. Po co tu przyszedłeś? Czyli: po co się ożeniłeś? Po co masz dzieci? Po co podejmujesz taką pracę? Po co jesteś chrześcijaninem? Dzięki takiemu kompasowi człowiek nie zacznie żyć bezmyślnie.

A zmiana sposobu życia nie byłaby acedią – poddaniem się przekonaniu, że gdzie indziej będzie lepiej?

Acedia jest pokusą przyjęcia prostego rozwiązania. A tu chodzi o odpowiedzialne podjęcie tego, do czego jesteśmy wezwani. O wytrwałość. Ale żeby człowiek był wytrwały, musi umieć odpocząć. ©℗

SZYMON HIŻYCKI OSB (ur. 1980) jest benedyktynem, opatem klasztoru w Tyńcu pod Krakowem. Studiował teologię, filologię klasyczną oraz starożytny monastycyzm – w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Wydał m.in. „Pomiędzy grzechem a myślą. O ośmiu duchach zła Ewagriusza z Pontu”, „Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2019