Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od niedawna wszystkie zewnętrzne schody i stopnie na froncie pobliskiej uczelni mają świetne pomarańczowe obramowania. I mało widzący, i zagapieni poradzą sobie z łatwością. Jeszcze jeden skrawek świata stracił swoją bezwzględność, która na każdym dosłownie kroku cechowała ponurą prozę tamtej epoki. Przez długie lata uczyliśmy się od wolnych krajów także i tego: współczucia na najniższym stopniu życia, owego przytrzymywania za sobą drzwi wahadłowych, zaopatrywania schodów w poręcze i pochylnie, sygnalizacji czytelnej także dla niesłyszących czy niewidzących, owego tysięcznego przekładania na praktykę pytania popularnego w tamtym świecie na każdej ulicy, gdzie się stanęło bezradnie: "w czym mogę pomóc?". Drobiazg, głupstwo, tak samo jak owa ławka w kościele w Kolonii, gdzie przed laty uderzyło mnie, że pierwszy przybyły na Mszę nie zasiada jej z samego brzegu, jak u nas, lecz wchodzi głęboko, zostawiając zapraszającą przestrzeń.
Ale na tym najniższym poziomie eliminowania niemiłosierdzia szczególnie ważne są ludzkie glosy. Ten w okienku urzędowym, w telefonie informacyjnym, zza biurka, do którego wreszcie się dotarło. Dlaczego ciągle jeszcze dalece nie wszystkie są głosami jak z radiowej Dwójki, ciepłymi i otwierającymi przed przybyszem gotowość do kontaktu człowieka z człowiekiem? Przecież to wszystko może dziać się tak właśnie, miłosiernie, nawet w tych dość okropnych ostatnich tygodniach kampanii wyborczej, z której dobre słowa i dobre uczucia wyparowują do reszty.
Więc oby i te dwa sygnały, które ostatnio wyszły z Krakowa, też jak najszybciej doczekały się odpowiedzi na miarę świata, który niemiłosierny być nie powinien. Nie może być zgody na to, aby kapelan szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie nie dawał sobie rady z utrzymaniem kaplicy, której wszystkie wydatki pokrywa wyłącznie ze swego uposażenia (nb. nie sięgającego nawet płacy minimalnej) i nawet sam kupuje pacjentom gazety, które przecież też mogłyby być dostarczane przez nas, produkujących tyle makulatury każdego dnia. Nie może być tak, żeby krakowskie Hospicjum, najstarsze w Polsce, stawało przed groźbą ograniczania swej posługi dla umierających, bo spada ofiarność ludzka i datki z 1 procenta podatków od paru lat maleją. Każdy obroniony skrawek świata miłosiernego to nasza wygrana niezależnie od wyniku wyborów. Tak!