Strzępy Księgi

Marek Edelman: I BYŁA MIŁOŚĆ W GETCIE - "Od ponad ćwierć wieku Marek Edelman mówi do mnie o przeszłości - pisze na końcu tej książki Paula Sawicka. - Słucham też, jak odpowiada na pytania ludzi ciekawych relacji świadka historii.

10.02.2009

Czyta się kilka minut

A kiedy wychodzą, nieodmiennie słyszę: »Dlaczego nikt mnie nie pyta, czy w getcie była miłość?... O miłości w getcie ktoś powinien zrobić film. To ona pozwalała trwać«". Nie wiem, czy ktoś zdoła taki film stworzyć. Dobrze, że myśl o nim stała się impulsem do opowieści, którą Paula Sawicka zapisała. Opowieści porwanej i nieciągłej, skupionej na konkretnych ludziach i fragmentach ich losów - tak jak je zapamiętał narrator.

"Za wami są instytucje, organizacje, rządy, a nawet całe państwa. Za mną jest nicość. Nicość, w którą odeszły setki tysięcy ludzi, których odprowadzałem do wagonów... mam obowiązek czuwać, żeby pamięć o nich nie zaginęła" - mówił przed czterema laty Marek Edelman do zgromadzonych w Warszawie działaczy organizacji wspierającej pamięć o Holokauście. Dalej zaś przeciwstawiał dwie wizje: jedną, która tworzy z ludzi bezkształtną masę pleców pędzonych do wagonów, i drugą, która pozwala dostrzec w tej masie "twarze poszczególnych osób, twarze ojców prowadzących za ręce dzieci, matek kołyszących w ramionach niemowlęta".

Tu właśnie mamy rysy twarzy, kształt sylwetki, kolor włosów, gesty, nawet stroje - wszystko to, co człowieka odróżnia od innych, co pozwala go zapamiętać. No i przede wszystkim uczucia. Jacek Bocheński, który na życzenie autora napisał do książki przedmowę, zauważa w niej, że osobliwy tytuł, rozpoczynający się od spójnika "i", brzmi biblijnie - "jakby otwierał jeszcze jedną księgę Starego Testamentu, współcześnie dopisywaną, bo rzeczywiście zdarzył się w naszych czasach powód, by ją dopisać". Dlaczego "i"? Bo miłość była przecież tylko fragmentem, marginesem gettowej rzeczywistości, niewyobrażalnie okrutnej. Ale jednak tam była, pod wieloma postaciami. Miłości rodziców do dzieci i dzieci do rodziców, młodzieńczego zauroczenia i małżeńskiego przywiązania, miłości dojrzałej kobiety do chłopca i dziewczyny do starszego pana. Fizycznej namiętności - i oddania, które wyraża się w odstąpieniu ukochanemu łyżki zupy. Ucieczki od wszechobecnego strachu i życiowego spełnienia.

Czasem trudno ją opisać, chodzi bowiem - tłumaczy Bocheński - o "najróżniejsze sytuacje ludzi ogarniętych piekłem, kiedy ci ludzie coś robią wbrew zasadom obowiązującym w piekle. Robią dla siebie czy dla drugiego człowieka? Dla spokoju sumienia, z miłości własnej czy - jak powiedziałby chrześcijanin - z miłości bliźniego?". Edelman opowiada, wśród wielu innych, historię Hendusi Himelfarb ("nie jestem pewien nazwiska - dodaje - ale na pewno miała na imię Hendusia i miała brata bliźniaka"), wychowawczyni w dziecięcym sanatorium Medema, która mogła wyjść z getta, ale została z dziećmi i wywieziono ją wraz z nimi do Treblinki, podobnie jak nauczycielkę Rozę Ejchner ("to fałszywe nazwisko" - uzupełnia skrupulatnie autor, tłumacząc, że Roza wcześniej uciekła z Wilna, bo ścigały ją władze sowieckie). "Została z nimi, a przecież wiedziała, co się stanie. Czy z poczucia obowiązku, czy z miłości do nich? Wtedy to było to samo".

Rozdział o miłości w getcie jest tylko jednym z kilku, nawet nie najdłuższym - ale na pewno centralnym. A w pozostałych - które opowiadają o przedwojennych szkolnych latach, o gettowej konspiracji i jej uczestnikach, o ulicach getta, Umschlagplatzu i obu Powstaniach - znajdziemy to samo uważne i czułe skupienie się na konkretnych ludziach, które działa tym mocniej, im okrutniejsze jest tło. "Jaki kolor ma na ścianie człowiek bezpośrednio trafiony pociskiem wystrzelonym z czołgu? Lilaróż"... Historycy mogą spierać się o chronologię czy interpretację faktów. Nam pozostają w pamięci żywi ludzie i niedające się wymazać obrazy, "postrzępiony dopisek do Starego Testamentu - to znów Bocheński - czyli do historii Żydów, która jak w Starym Testamencie przeobraża się w historię człowieka i świata" (Świat Książki, Warszawa 2009, ss. 198).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2009