Stłucz pan termometr, a przestępcy znikną

Mariusz Sztuka, badacz zjawiska recydywy: Uniknęlibyśmy wielu powtórnych przestępstw, gdybyśmy mieli dojrzały instrument szacowania ich ryzyka. Tyle że resort sprawiedliwości nie był nim zainteresowany.

11.02.2019

Czyta się kilka minut

Zakład Karny w Hrubieszowie, 2005 r. / WOJTEK JARGILO / REPORTER
Zakład Karny w Hrubieszowie, 2005 r. / WOJTEK JARGILO / REPORTER

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Zajmuje się Pan przewidywaniem przyszłości.

MARIUSZ SZTUKA: Można tak powiedzieć. Przy czym chodzi o przyszłość, której wszyscy chcielibyśmy uniknąć. Od czterech lat zespół badawczy, którym kieruję, opracowuje – w ślad za krajami Europy Zachodniej i Ameryką Północną – model zarządzania ryzykiem recydywy.

Na razie to ryzyko szacujemy intuicyjnie?

W jakimś sensie tak. Były podejmowane doraźne próby wprowadzenia modelu, ale skończyło się na nomenklaturze w aktach systemu penitencjarnego. W szczątkowej, dość karykaturalnej postaci rozwiązania takie obecne są też w odniesieniu do sprawców przestępstw poddawanych dozorowi kuratorskiemu. Nie poszło za tym stworzenie instrumentu, a to mniej więcej tak, jakbyśmy kazali lekarzom mierzyć temperaturę, nie wyposażając ich w termometry.

Po śmierci Pawła Adamowicza rzadko rozmawiamy o tym, jak skuteczniej resocjalizować. Częściej padają kategoryczne stwierdzenia dotyczące wysokości poprzedniego wyroku sprawcy mordu.

Nie jestem prawnikiem, więc w dywagacje nie wejdę. Zapytam tylko: czy gdyby Stefan W. wyszedł z więzienia dwa, trzy lata później, nie zabiłby tego – albo innego – prezydenta? Ale chętniej porozmawiałbym o tym, co możemy zrobić, by jak najmniejszy odsetek takich ludzi trafiał powtórnie za kraty; o tym, jak zarządzać ryzykiem recydywy, albo – inaczej mówiąc – jak zarządzać potrzebami osadzonych.

To ryzykowne, mówić o potrzebach ludzi, którzy popełnili najgorsze czyny.

Przeciwnie: ryzykowne jest koncentrowanie się wyłącznie na kategorii „ryzyka”. Bo jeśli uznamy, że naszym jedynym celem jest jego neutralizowanie, to stworzymy sobie receptę na wykluczenie albo na jakiś nowy gułag.

Gdy zaś mówimy o potrzebach osadzonych, to koncentrujemy się na tym, co w nich możemy zmienić. Dla ich i naszego dobra.

Co możemy zmienić?

Najpierw krótko o tym, czego zmienić się nie da. Nie jesteśmy w stanie wpłynąć na przestępczą przeszłość osadzonego, na to, jakie miał dzieciństwo i jakich rodziców. To są tzw. statyczne czynniki ryzyka. Na szczęście są i te dynamiczne, i je właśnie nazywamy potrzebami resocjalizacyjnymi.

Laik powie: te czynniki każdy może wymienić intuicyjnie, bez prowadzenia badań.

Wracamy do naszego porównania z termometrem: czy lepiej go mieć, czy korzystniej mierzyć poziom gorączki ręką? Podam inny przykład: dekady temu podejrzewano – właśnie na bazie intuicji i wiedzy potocznej – że palenie papierosów może się przyczyniać do powstawania zawału serca. Ale dopiero przeprowadzane przez kilkadziesiąt lat na bardzo dużej populacji słynne badania Framingham Heart Study czy Seven Countries Study pozwoliły oszacować, jaka jest korelacja między paleniem a wystąpieniem w przyszłości choroby wieńcowej.

Polski model oceny ryzyka recydywy, nad którym pracuje Pana zespół, nie jest jeszcze gotowy. Na razie musimy bazować na modelach zachodnich.

Głównie na rodzinie instrumentów LSI autorstwa kanadyjskich kryminologów Dona A. Andrewsa i Jamesa Bonty, autorów pracy „The Psychology of Criminal Conduct”. Możemy mówić – za tymi autorami – o tzw. centralnej ósemce, czyli czynnikach, które odznaczają się najsilniejszym związkiem z ryzykiem recydywy.

Punkt pierwszy: antyspołeczne zachowania i kryminalna przeszłość.

Chodzi nie tylko o czyny karalne, ale też np. przypadki stosowania przemocy w rodzinie. Istotny jest w tym przypadku także moment inicjacji kryminalnej: im wcześniej to następuje, tym większe prawdopodobieństwo recydywy.

Dwa: antyspołeczne cechy osobowości.

Tu z kolei dotykamy zjawiska psychopatii i antyspołecznej osobowości. Chodzi o deficyt uczuciowości wyższej, brak wyrzutów sumienia, deficyt lęku czy postawę manipulatorską.

Punkt pierwszy to czynnik statyczny, nie zmienimy niczyjej przeszłości. Podobnie może być w przypadku drugiego: wielu ekspertów uważa, że psychopatii nie da się pozbyć.

Ale wszystkie sześć pozostałych nadaje się do modyfikacji, czyli pracy z osadzonym.

Trzeci: antyspołeczne postawy i schematy poznawcze.

Chodzi głównie o towarzyszące człowiekowi, utrwalone sposoby widzenia świata i swojej sytuacji w tym świecie. Na przykład, więzień może uważać, że „praca jest tylko dla biednych”, a „szkoła tylko dla głupich”. Albo wyraża pogląd, że „wszyscy kradną”. Podobne schematy pełnią w naszej psychice zasadniczą funkcję: dzięki nim nie odczuwamy wyrzutów sumienia; oddzielają to, kim jesteśmy, od tego, jak postępujemy.

Stefan W. krzyczał, że Platforma Obywatelska go torturowała.

Musimy być ostrożni. Po pierwsze, nie wiemy, czy człowiek ten wypowiadał podobne sądy już wtedy, gdy odsiadywał wyrok. Po drugie, nie wiadomo, jaki był jego stan psychiczny. Jeśli by się okazało, że nie chorował, to wykrzyczane przezeń zdanie mogłoby posłużyć za ilustrację owych schematów poznawczych.

Da się je w warunkach więziennych modyfikować?

Owszem, można próbować oduczać uciekania w iluzje. Mamy przecież możliwość prowadzenia terapii poznawczej czy behawioralno-poznawczej, które mogą przynieść zmianę postrzegania rzeczywistości, np. spiskowego myślenia czy przypisywania nadmiernej roli zrządzeniom losu, fatum.

Czynnik czwarty: antyspołeczne, kryminalne środowisko.

Można w ramach resocjalizacji sprawić, że wyrwanie się z takiego środowiska będzie łatwiejsze. Choć to z pewnością proces trudny.

Pięć: sytuacja rodzinna i małżeństwo.

Mowa tu z jednej strony o posiadaniu osób bliskich, z drugiej o jakości relacji, zarówno w rodzinie pochodzenia, jak i w związku.

Da się w więzieniach prowadzić terapie rodzinne czy małżeńskie?

Fakt, a w dodatku takie terapie przynoszą bardzo często pozytywny skutek!

Można też – co równie istotne – sprzyjać spotkaniom osadzonego z bliskimi tak w warunkach więziennych, jak i – gdy względy ochronne na to pozwalają – poza terenem zakładu.

Szósty czynnik to sytuacja szkolna i zawodowa.

Z jednej strony chodzi o formalny poziom wykształcenia: im wyższy, tym mniejsze ryzyko recydywy. Z drugiej, posiadanie pracy bądź jej brak, ale też okoliczności towarzyszące jej wykonywaniu. Bardzo ważny jest klimat w byłym miejscu pracy osadzonego, relacje z szefostwem, współpracownikami. To samo tyczy się szkoły, bo przecież osadzonym może być 18-latek.

„Wszyscy najwybitniejsi przedstawiciele świata nauki piszą, że nie ma skuteczniejszego narzędzia resocjalizacji niż praca (…) Kiedy przychodziłem do MS, więźniów w naszym kraju pracowało najmniej w Europie. W 2019 r. pracuje już… najwięcej” – pisał po tragedii w Gdańsku wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. W innym miejscu wspomniał o niskich, jego zdaniem za sprawą większego zatrudnienia, wskaźnikach recydywy.

Nie do końca rozumiem tę logikę: byli osadzeni nie wracają do więzień, bo w nich pracowali? Gdyby tak było, rozwiązanie problemu recydywy byłoby proste: wystarczyłoby pobudować przy każdym więzieniu hale fabryczne, co zresztą obecne kierownictwo ministerstwa czyni. Ta wypowiedź dotknięta jest nadmiarem, brzmi trochę jak wywody Antona Siemionowicza Makarenki, radzieckiego pedagoga, twórcy systemu „komunistycznego wychowania”.

Zatrudnienie i jakość pracy powinniśmy traktować jako ważny czynnik wpływający na prawdopodobieństwo recydywy. Ale, po pierwsze, chodzi głównie o pracę wykonywaną przed osadzeniem, po drugie, jest to – tylko i aż – jeden z ośmiu równorzędnych czynników. Wcale nie jest powiedziane, że praca uleczy kogoś, kto ma problem z uzależnieniami, nie potrafi dogadać się z najbliższymi i jest agresywny. To myślenie magiczne.

Czynnik siódmy może wydać się zaskakujący: czas wolny i rekreacja.

Rzeczywiście, pewnie mało kto intuicyjnie przypisałby mu jakiekolwiek znaczenie. Tymczasem okazuje się, że nieumiejętność gospodarowania czasem wolnym, brak pasji i zainteresowań w znacznym stopniu zwiększają ryzyko recydywy.

Tu otwiera się pole dla postulatów tzw. twórczej resocjalizacji: uruchamiania potencjału artystycznego, plastycznego, ale też sportowego. Polskie więzienia są coraz częściej wyposażone w konieczną infrastrukturę, i nie ogranicza się ona, jak w początkach lat 90., do podniszczonych stołów pingpongowych. Są siłownie, sale gimnastyczne.

Czynnik ostatni jest dość oczywisty: uzależnienia.

Mowa głównie o substancjach psychoaktywnych. W warunkach więziennych można dziś wpływać również na ten czynnik, oferując osadzonemu terapię uzależnień.

Co ciekawe, wśród owych ośmiu czynników nie ma chorób psychicznych.

Badania wykazały, że np. schizofrenia nie jest wcale – wbrew potocznej opinii i stereotypom – predyktorem recydywy.

Co dałby nam polski model oceny ryzyka popełnienia powtórnego przestępstwa?

Możliwość ścisłego dostosowania pracy z więźniem do jego profilu. Mówimy o polskim modelu, bo przecież coś, co stanowi zestaw czynników największego ryzyka w innym otoczeniu kulturowym, nie musi pokrywać się z naszymi realiami.

Dysponując takim narzędziem, moglibyśmy podzielić więźniów ze względu na ich potrzeby. Jeśli okaże się, że w przypadku osadzonego X wskaźnik ryzyka powrotu do przestępczości jest niewielki, nie tylko nie trzeba, ale wręcz nie wolno poddawać go resocjalizacji: to tak, jakby zdrowemu człowiekowi zaaplikować inwazyjne leczenie.

Jeśli poziom ryzyka jest znaczny, można zacząć pracę, kierując się określonym indywidualnie kompleksem potrzeb resocjalizacyjnych. Oczywiście pod warunkiem, że osadzony chce współpracować.

Załóżmy, że owe osiem czynników daje się u nas zastosować. Czy polski system jest gotowy, by zaspokoić stojące za potrzeby więźniów?

Jeśli pyta pan o siły i środki, to myślę, że tak. Ale postawmy inne pytanie: czy komukolwiek zależy, by stworzyć model rodzimy?

Rozumiem, że chodzi o tzw. wolę polityczną. Nad kierowanym przez Pana projektem patronat objęło ­Ministerstwo Sprawiedliwości.

Patronat, który – jak zaznaczono w jego regulaminie – nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji natury finansowej. Efekt jest taki, że prowadzimy badania bazując na własnych, skromnych środkach uczelnianych, co z kolei powoduje, że prace trwają długo.

Trzy lata temu byliśmy na zaawansowanym etapie rozmów z ministerstwem. Chodziło o tzw. norweski strumień finansowania. Ale rozmowy zakończyły się niczym: środki, które pierwotnie wchodziły w grę, zostały spożytkowane w znacznej mierze na wizyty studyjne Norwegów w Polsce i Polaków w Norwegii.

Z kolei jesienią 2017 r. wystąpiliśmy z inicjatywą pozyskania środków w ramach GOSPOSTRATEG, czyli strategicznego programu badań. Gdyby resort przejął – w ramach stworzonego przez nas konsorcjum – rolę lidera, szanse na dofinansowanie byłyby duże. Nic z tego nie wyszło.

Dlaczego?

Nie wiem, ale mogę się domyślać, że stoi za tym obawa.

Jaka?

„Stłucz pan termometr, a nie będziesz pan miał gorączki” – mawiał Lech Wałęsa. Proszę pamiętać, że pomiaru ryzyka i potrzeb można by dokonywać tak na początkowym etapie odsiadki, jak i na końcowym. Tym samym, choć nie taka jest jego podstawowa funkcja, mógłby to być instrument obiektywnej oceny pracy penitencjarnej. To by pokazało efekt działań resocjalizacyjnych w Polsce.

Dałoby się, dzięki stworzeniu tego modelu, uniknąć tragedii takich jak ta w Gdańsku?

Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie o Stefana W., bo nie znam jego profilu ryzyka. Choć to, co wiemy z przekazów medialnych, pozwala na ostrożną tezę: dałoby się przez te pięć lat zrobić więcej, niż zrobiono.

Mogę wypowiedzieć się bardziej ogólnie: polski model z pewnością pomógłby obniżyć wskaźniki recydywy.

Gdański przypadek powinien doprowadzić do zmian w prawie?

Widać ciągoty ku temu, ale ja nie jestem zwolennikiem traktowania głośnych kazusów jako impulsu do korekt. Boję się, że administracja będzie chciała pochwalić się teraz jakimś szybkim, spektakularnym efektem swoich działań. ©℗

DR HAB. MARIUSZ SZTUKA jest kierownikiem Zakładu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Instytutu Pedagogiki UJ. Kieruje projektem badawczym „Przyszłość Bez Krat. Zarządzanie ryzykiem recydywy w oparciu o wyniki syntezy metaanalitycznej”. W latach 1992-98 był wychowawcą więziennym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2019