Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Księdza Manfreda Deselaersa podziwiam jak mało kogo i jestem mu wdzięczny za jego obecność w Polsce i działalność. Czuję się dłużnikiem Księdza, bo dzięki niemu wiele ważnych rzeczy lepiej zrozumiałem. Jego dyskretną, prowadzoną bez rozgłosu i reklamy pracę dla pojednania polsko-niemieckiego uważam za wzór kapłańskiej pelugi.
Przyznam, że ogarnęły mnie zgroza i zdumienie, kiedy usłyszałem, że ktoś mógł tak z interpretować moje słowa z relacji o obchodach w Jedwabnem . Ale skoro tak, wyjaśniam: Ksiądz Manfred swoim smętnym żartem zwrócił uwagę na istotny brak w sposobie obchodzenia rocznicy i samej debacie na temat Jedwabnego. Tę sprawę bowiem wciąż się traktuje tak, jakby była sprawą wyłącznie między Polakami i Żydami. Tymczasem - zauważa ksiądz Manfred, w debacie zabrakło obecności i głosu Niemców i Rosjan. To właśnie wyrażały przytoczone przeze mnie jego gorzkie słowa. Nie jest Polakiem, nie jest Żydem, a jednak jest tu dla niego miejsce.
Jeśli w Jedwabnem mówiono o Niemcach, to wyłącznie jako o mordercach i inspiratorach mordu... Jakby nie było tych wszystkich lat dialogu, jakby Niemcy w tej sprawie nie mieli nic do powiedzenia albo nie mieli prawa. Przyznaję, zdanie księdza Manfreda zrozumiałem w ten sposób: "jestem tu traktowany jakbym był przedstawicielem SS". Wiem, że Ksiądz nigdy by tego w ten sposób nie powiedział, a może nawet nie pomyślał, bo nie jest człowiekiem zgłaszającym pretensje. Przepraszam Go, jeśli z tego powodu spotkały go przykrości od niemądrych ludzi, a tych, którzy nie wiedzą, kim jest ksiądz Manfred Deselaers, zapewniam, że - jeśli chodzi o reprezentowanie - to reprezentuje on Ewangelię.