Ksiądz u progu Auschwitz

Ks. Manfred Deselaers, wiceprezes Fundacji Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu: Ludzie pytają mnie, co znalazłem w biografii Rudolfa Hössa, komendanta obozu. Odpowiadam, że człowieka, którego sumienie było zamknięte na głos Boga.

25.01.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Bogdan Krężel / FORUM
/ Fot. Bogdan Krężel / FORUM

ANNA GOC: Zajmuje się Ksiądz pojednaniem. Czyli czym?

KS. MANFRED DESELAERS: Mówienie o pojednaniu jest trudne, bo za każdym razem trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie: „Co i z jakiego powodu dzieli?”. Można np. spytać: „Dlaczego ja mam się z panią pojednać?”.

Ja jestem Polką, Ksiądz jest Niemcem. Spotykamy się w Auschwitz. 

Tak, ale ja pani nic złego nie zrobiłem. Nie mogę też przepraszać za to, że jestem Niemcem. Pani nie może mi przebaczyć w imieniu ofiar. Pojednać mogą się ci, którzy się dziś spotykają i których teraz coś dzieli.

Co nas może dziś dzielić?

Pamięć i związane z tym podejrzenie: że Niemcy są wciąż tacy, jacy byli ci w obozach, a Polacy – także przez wzgląd na doświadczenia wojenne – są inni. Czyli to, co pamięć może z nami dziś zrobić.

A z Księdzem co robi?

Dla mnie pamięć jest obowiązkiem. Ale przypomina też o cierpieniu, które trudno pojąć. Jest jak rana na naszej relacji. O pojednaniu możemy mówić, gdy mimo tej rany udaje nam się dziś żyć razem.


Czytaj bezpłatnie: dodatek specjalny na rocznicę wyzwolenia Auschwitz. A w nim: Ks. Manfred Deselaers, Gerhard Gnauck, Piotr Womela, Marek Zając...


Dlatego ponad dwadzieścia lat temu zamieszkał Ksiądz w Oświęcimiu?

Tak, choć nie żyję przeszłością, tylko ludźmi, których dziś tu spotykam: młodzieżą przyjeżdżającą do naszego Centrum Dialogu i Modlitwy, odwiedzającymi nas byłymi więźniami... Razem próbujemy budować przyszłość i uczyć odpowiedzialności w czasach, kiedy wyzwania są już inne.

Te wyzwania różnią się przecież od tych, które stawiali sobie działacze na rzecz pojednania tuż po II wojnie światowej.

Jestem Niemcem i wiem, że od strony niemieckiej zbliżenie się do tematu własnej winy było trudnym procesem. Nikt nie chce mówić o zbrodniach, których dokonał. Niewielkim grupom, które zaczynały ten proces, udało się dzięki temu, że reakcje na ich działania były pozytywne. Widząc, iż Niemcy zauważają ich cierpienie, Żydzi i Polacy odpowiedzieli wdzięcznością. To z kolei zrodziło wdzięczność po stronie niemieckiej, która zrozumiała, że Polacy i Żydzi ich jeszcze szanują. Tak pojawiła się możliwość nawiązania dobrych relacji, zaufania.

Jak zbliżyć się do własnej winy? 

Wydaje mi się, że musi dojść – choć nie zawsze dosłownie – do momentu, gdy sprawcy płaczą nad losem ofiar. Nie wiem, jak inaczej można przyjąć czyjeś cierpienie do własnego serca. Jak inaczej można żałować.

O czyje łzy dzisiaj chodzi? 

Następnych pokoleń. Zaczynając od tych, którzy, jako pionierzy pojednania po stronie niemieckiej, mieli odwagę spotkać się z pokoleniem takich ludzi jak Władysław Bartoszewski czy Mieczysław Pszon. Spotkać nie tylko na poziomie politycznych zapewnień, że Auschwitz już nigdy nie może się powtórzyć, ale twarzą w twarz, aby współodczuwać cudze cierpienie i uświadomić sobie winę swojej strony. Ja przeżyłem to jako 18-latek, kiedy tuż po maturze po raz pierwszy tu przyjechałem.

Znał Ksiądz historię tego miejsca? 

Właściwie nie. Maturę zdawałem w 1974 r., wtedy w niemieckich szkołach jeszcze o tym rzadko mówiono. Nie wiedziałem, co tu zobaczę. W programie wolontariatu w Izraelu, do którego się zapisałem, był przyjazd do Auschwitz. Podczas tygodnia, który tu spędziliśmy, przeżyłem szok.

Jak Niemcy, którzy przyjeżdżają dziś, reagują na to, co się tu wydarzyło? 

Po pierwsze, znają tę historię, uczą się o niej w szkole. Wydaje się więc, że pamięć o tym, co się tu działo, nie znika, jest raczej coraz bardziej obecna. Dlatego zderzenie młodych ludzi z tym miejscem jest już nieco inne. Ale zawsze pozostaje zderzeniem, mocnym przeżyciem. I choć wszyscy mówią, iż „ludzie ludziom zgotowali ten los”, wiadomo, że za to odpowiadają Niemcy, i że w tym kontekście niemieckość odgrywa rolę. Młodzi Niemcy czasami dopiero tu uświadamiają sobie głębiej, iż to się z nimi, poprzez ich narodowość, łączy.

Jak Ksiądz przeżył swoją niewiedzę podczas pierwszej wizyty w obozie? 

Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że Niemcy mogli to zrobić. Ci, których znałem, nie byliby do tego zdolni. Tak to wtedy czułem. Kolejnym mocnym przeżyciem były spotkania w Izraelu. Pamiętam, jak po trzech miesiącach naszego pobytu nauczycielka hebrajskiego, która była Żydówką mieszkającą przed wojną w Niemczech, zaprosiła mnie i moich znajomych, także Niemców, na kawę. Powiedziała nam, że na początku nie chciała mieć nas w swojej klasie. W Niemczech straciła wszystko: rodzinę, dom, przyjaciół. Uciekła, by tu zacząć nowe życie. I z Niemcami nie chciała mieć już nigdy więcej nic wspólnego. Ale widząc nas zrozumiała, że nie jesteśmy winni, podobnie jak język, którym się posługujemy. To było nasze pojednanie.

Poczuł Ksiądz wtedy, że niemieckość może ciążyć? 

Nigdy mi nie ciążyła. Może miałem szczęście, że rzadko spotykałem się ze złymi reakcjami dotyczącymi mojego pochodzenia. Z drugiej strony wiem, iż to, co się tu wydarzyło, będzie zawsze związane z moim narodem. Rozumiałem tę nauczycielkę. Podobnie jak tych wszystkich ludzi, których dziś spotykam w Auschwitz, a którzy czują głęboko ból ran przeszłości albo walczą z poczuciem winy. Przyszedł do mnie kiedyś młody Niemiec, płacząc po rozmowie z byłym więźniem. Tłumaczył mi, że przecież on tego nie zrobił, i że nie chce być uważany za syna esesmana. Innym razem młodzież niemiecka opowiadała mi, iż ludzie, których spotykają podróżując po Europie, krzyczą do nich „Heil Hitler!”. Mówię im: nie dziwcie się. Jaki np. Grecy mogą mieć obraz Niemca? Pamiętają opowieści dziadków i przekazy medialne czy kultury z tamtych czasów. Teraz naszym zadaniem jest zrobić wszystko, by – poprzez nowe doświadczenia – ten obraz w ich głowach się zmienił. Sam przyjechałem do Polski, by więcej rozumieć, budować mosty, działać na rzecz pojednania. Teraz czuję ogromną wdzięczność, że mogę tutaj to robić. Ale na początku się bałem, jaka będzie reakcja na moje pojawienie się.

Czego się Ksiądz bał?

Że zapytają: „Czego on tu chce?”.

Odrzucenia?

Tego, że będą mnie uważali za wroga. Ale tak nigdy nie było. Teraz myślę: „Dopóki mogę być pomocny, chcę zostać”.

Auschwitz to jedno, ale są inne miejsca – jak Podlasie, gdzie choć nie funkcjonowały obozy, pojednanie też jest potrzebne.

Kilka tygodni temu byłem na Ukrainie, w Odessie, na konferencji zatytułowanej „Pamięć i pojednanie”. Mówili mi, że Auschwitz działał według ustalonego porządku, że to była fabryka śmierci, a na Ukrainie było inaczej. Niemcy szli przez wieś i wyciągali Żydów z domów, prowadzili na skraj wsi i rozstrzeliwali. Później, z pomocą mieszkańców, zakopywali. Ślad po nich i po ich zbrodniach znikał. Ale pamięć zostawała. Pamiętali starsi i dzieci – choć zazwyczaj nie uczestniczyli w tych zbrodniach bezpośrednio, to działy się one u nich, na ich oczach. Tak wyglądała cała Ukraina.

Jak tam mówić o pojednaniu? 

W jakimś sensie tak jak podczas tej konferencji. Byłem pod wielkim wrażeniem: wiadomo, w jakiej sytuacji jest Ukraina – w przerwie między naszymi wystąpieniami byliśmy świadkami pogrzebu żołnierza, a pierwszej nocy obok naszego hotelu wybuchła podłożona bomba. Wojna się toczy, a oni organizują konferencję o pojednaniu, na którą zapraszają też Rosjan. I choć temat żydowski był tam mocno obecny, Ukraińcy mierzą się z wieloma swoimi problemami. Wyzwolili się z tradycji sowieckiej, a teraz muszą od podstaw walczyć o swoją tożsamość. Są tam kwestie polsko-ukraińskie, ukraińsko-rosyjskie, chrześcijańsko-żydowskie, a w każdej z nich także niemiecka. Sami z leczeniem sobie nie poradzą. Jak w każdym innym miejscu, muszą się w pojednanie zaangażować wszystkie strony.

Jak należy to robić? 

Trzeba zmierzyć się z jednym z trudniejszych pytań dotyczących pojednania. Wiemy, że Auschwitz się wydarzył. Podobnie jak pogromy, do których dochodziło poza murami obozów. Skąd więc mamy mieć pewność, że skoro raz się coś takiego wydarzyło, to już się nie powtórzy? Możemy zrobić wszystko, aby było to jak najmniej prawdopodobne: zbudować zaufanie na poziomie struktur politycznych. Ale zaufać innym ludziom „po ludzku” jest trudniej. Dlatego tak ważny jest moment płaczu, o którym mówiłem. Bo jeśli płaczemy nad tym samym, spotykamy się na ruinach naszego świata, to jest szansa, że będziemy chcieli wspólnie zbudować nowy świat. Tego, o czym mówię, wciąż jest za mało.

W jakim sensie? 

Z kim pani pierwszy raz przyjechała do Auschwitz?

Z moją szkolną klasą. 

A więc z Polakami. Dużo mówimy o pojednaniu, o Żydach, Niemcach. Ale tu rzadko spotykamy się, dzielimy przeżyciami, słuchamy siebie nawzajem. Dla mnie to jest największe wyzwanie. Tym bardziej że pytanie, jak ufać innym ludziom i się nie bać, jest wciąż aktualne.

Lęk przed tym, że koszmar Auschwitz może się kiedyś, w innej formie, powtórzyć, dotyka także Księdza? 

Wydaje mi się, iż ten lęk najgłębiej siedzi w Żydach. Oni przed wojną nie sądzili, że coś takiego będzie możliwe. Później też nie mogli uwierzyć, iż to się dzieje naprawdę. Dziś wiemy już, że Auschwitz jest ludzką możliwością. I dlatego musimy zwalczać wszystkie dzisiejsze ludzkie pokusy do traktowania innych ludzi w podobny sposób, jak kiedyś Niemcy traktowali Żydów lub Polaków, jako gorszych od nas podludzi. Choćby uchodźców. Lecz aby zwalczać takie pokusy, musimy umieć je najpierw dostrzegać.

Dlatego badał Ksiądz w swojej pracy doktorskiej biografię Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz? 

Ludzie często pytają mnie, co znalazłem w jego biografii. Zawsze odpowiadam, że człowieka. Podczas pisania towarzyszyło mi pytanie: „Dlaczego robił takie rzeczy?”. Próbowałem odkryć i zrozumieć moment, w którym poszedł w złym kierunku. Czułem, że jestem odpowiedzialny za znalezienie tej odpowiedzi.

A brzmi ona

Kluczowe okazało się jedno z pytań, które padło podczas jego procesu. Sędzia spytał Hössa, czy nie miał wyrzutów sumienia. Odpowiedział on, że najpierw nie miał, bo była wojna, ale później, kiedy zobaczył wśród ofiar kobiety i dzieci, wyrzuty się pojawiły. Jednak zamknął swoje serce na głos sumienia. Tak zdradził Boga, zastępując Go idolem – Hitlerem. To go zgubiło.

Przed tym Höss przestrzegał też swojego syna, tuż przed swoją egzekucją.

Radził mu, aby był krytyczny wobec głosów innych i słuchał swojego serca. Ale i to nie jest takie proste. Himmler też mówił o sercu – sercu Niemca, o miłości do swojego narodu. Z tego przekonania zrodził się Auschwitz, gdzie w pierwszej kolejności zabijano relacje z ludźmi, którzy byli uważani za gorszych, i relacje między nimi. Dlatego dla mnie jako Niemca leczenie po Auschwitz jest leczeniem relacji, ich ponownym nawiązywaniem.

A dla Księdza jako duchownego? 

Mówienie, że miłość po Auschwitz jest możliwa. I że Bóg kochał każdą ofiarę, choć nie było tego widać.

Wielu przestało potem wierzyć w Boga. 

Ja bym nie wytrzymał tu bez modlitwy. To dzięki niej zło nie ma w Auschwitz ostatniego słowa.

Pytania o to, gdzie był Bóg w Auschwitz, są trudniejsze od pytań o to, co stało się tu z człowiekiem? 

One się łączą. Dlatego w mojej pracy doktorskiej pytałem, gdzie był Bóg u Rudolfa Hössa.

Znalazł go Ksiądz? 

Höss miał sumienie, wpisany w sercu boski głos. Jak każdy inny człowiek, został stworzony przez Boga z miłości i powołany do odpowiedzi na tę miłość miłością. A że Bóg się z niej nigdy nie wycofuje, więc także w trakcie tamtej wojny Bóg kochał komendanta obozu w Auschwitz. Ale też od początku do końca wymagał od niego odpowiedzi na tę miłość. Tyle że jej od Hössa nie otrzymał. On wrócił do Boga dopiero tuż przed śmiercią i się wyspowiadał. ©℗

Ks. MANFRED DESELAERS (ur. 1955 w Düsseldorfie ) – ksiądz katolicki, wiceprezes Krakowskiej Fundacji Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu.

Tuż po maturze i jednym semestrze prawa w Bonn zdecydował się na wyjazd do Izraela jako wolontariusz niemieckiej organizacji Akcja Znaku Pokuty/Służby na Rzecz Pokoju. Wcześniej spędził tydzień w Oświęcimiu, zwiedzając były niemiecki obóz koncentracyjny Auschwitz. „Od tamtego czasu temat ten nie schodzi mi z myśli” – napisał we wstępie do swojej pracy doktorskiej „Bóg a zło w świetle biografii i wypowiedzi Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz”, którą obronił ponad 20 lat po pierwszej wizycie w Polsce na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. 

Wcześniej studiował teologię w Tybindze i Chicago. W 1983 r. przyjął święcenia kapłańskie w katedrze w Akwizgranie. Jako wikariusz pracował także w zarządzie Towarzystwa Współpracy Chrześcijańsko-Żydowskiej. 

Do Polski wrócił w 1989 r. Od 1990 r. mieszka w parafii Wniebowzięcia NMP w Oświęcimiu. Z pozwoleniem ks. bp. Heinricha Mussinghoffa z Akwizgranu i w porozumieniu z ks. kard. Stanisławem Dziwiszem działa na rzecz porozumienia polsko-niemieckiego i chrześcijańsko-żydowskiego w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu. Jest także członkiem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej (od 2006 r.). W 2000 r. został uhonorowany przez Polską Radę Chrześcijan i Żydów tytułem Człowieka Pojednania, pięć lat później otrzymał Kawalerski Order Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej, a także nagrodę im. księdza Józefa Tischnera. W kolejnych latach został odznaczony Krzyżem Zasługi I Klasy Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec i nagrodą im. ks. Stanisława Musiała.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Auschwitz. Pytania o przyszłość