Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zdawałoby się - tylko słuchać i oglądać. Niestety, coraz częściej są to nie tylko w kółko te same osoby, zawsze politycy, czasem dosłownie powielający się z programu na program. Także to, co mówią, zaczyna się powtarzać już literalnie, aż do tych samych komunikatów, formuł, dowcipów nawet. Zakres tematów nie wykracza poza wąziutką doraźność. Próby wciągnięcia rozmówcy choć trochę głębiej w jakiekolwiek zagadnienie nie udają się wcale - może po prostu dlatego, że już od dawna każdy z gości w studio opanował do perfekcji mówienie bez przerwy. Najwięksi gwiazdorzy telewizyjni nie potrafią czasem nawet wkroczyć z interwencją hamujacą tok wywodu. Niektórzy zresztą sami kapitulują, nasuwając podejrzenie, że swoją misję widzą po prostu w sprzyjaniu doraźnym przedsięwzięciom opozycyjnym swoich rozmówców (np. ostatniej konfrontacji na komisji śledczej). Jest tak, jakby informacja i publicystyka telewizyjna (radiowa zresztą także) chciały nam zaszczepić przekonanie, że już nie ma polskich trosk i spraw poza tymi z paru salonów władzy i nie ma wartych naszej uwagi Polaków poza graczami partyjnymi. Wyjątki tylko potwierdzają regułę.
Ale wystarczy, zamiast w kółko oglądać, wrócić do czytania. I nie trzeba szukać długo, by odkryć spotkania i prawdziwe, i warte przeżycia. Z autorami, którzy mają coś ważnego do powiedzenia, z ludźmi, z którymi zwyczajnie radość się spotkać - choćby tylko za pośrednictwem tych, którzy ich znali, a nam zostawili znak pamięci tak atrakcyjny, że dokonuje się coś jak wskrzeszenie zmarłych, bodaj na moment. Taką wspaniałą, wielowątkową przygodę przynosi nam Leszek Kołakowski w swojej najnowszej książce “Wśród znajomych" (Znak 2004). Sam dał podtytuł: “O różnych ludziach mądrych, zacnych, interesujących i o tym, jak czasy swoje urabiali". Pewnie, filozof przyznaje, że go życie pod tym względem wyjątkowo obdarowało. Ale dzieli się tym darem z nami, i to jak. Wracają do nas ludzie, których coraz więcej po tamtej stronie, o których Polska ubożeje. Także ci, którzy jeszcze dzięki Bogu są wśród nas i może moglibyśmy z tego skorzystać, tylko o tym nie pamiętamy. Czytamy i oddychamy z ulgą po nieustannej atmosferze zapiekłych rozliczeń, negatywnych emocji, zajadłości porachunków, którą tak obficie na swoich z nami spotkaniach częstują nas politycy. Patrząc na tych ostatnich, czasem gotowi jesteśmy zapomnieć, że nie da się żywić bez przerwy zwalczaniem kogoś czy czegoś, obrazami wrogów, zamiarami wydawania wyroków skazujących. “Znajomi" Leszka Kołakowskiego to świat zupełnie inny: to ci, którym jest on za coś wdzięczny, coś w nich podziwia, o których mówi ciepło, czasem głęboko serdecznie, czasem, jak np. o prof. Lazari-Pawłowskiej, wyznając po prostu: “Chciałbym umieć lepiej, niż umiem, o niej pisać". Odkładamy książkę z poczuciem, że warto żyć w kraju, w którym tylu ludzi “urabiało swoje czasy" z taką mądrością i dobrą wolą. Niemożliwe przecież, żeby nie zostawili uczniów. Niemożliwe, żeby ci, co jeszcze są z nami, nie chcieli dalej się dzielić.
Gdybyż jeszcze potrafili ich znaleźć telewizyjni i radiowi gospodarze spotkań dzisiejszych...