Spojrzenie w otchłań

Chociaż od otwarcia archiwów NRD--dowskiej tajnej policji mijawłaśnie 15 lat, tych pięć magicznych liter, które niegdyś budziły paraliżujący strach - Stasi - nadal rozpala w Niemczech ogromne emocje.

24.01.2007

Czyta się kilka minut

W ten ciepły, zimowy wieczór wielka sala kinowa Niemieckiego Muzeum Historycznego w Berlinie była już zapełniona do ostatniego miejsca, a mimo to kilkuset chętnych, wyczekujących przed wejściem, głośno domagało się wpuszczenia choćby na miejsca stojące. I oni chcieli posłuchać, jak znane postacie opozycji demokratycznej w Niemczech Wschodnich będą dyskutować nad tym, czy słusznym było upublicznienie archiwów policji politycznej NRD, rozpoczęte w styczniu 1992 r.

Na zaproszenie Urzędu Gaucka/Birthler (instytucji zawiadującej archiwami, nazwanej tak od jej kolejnych szefów) i "Fundacji na rzecz pamięci o dyktaturze w NRD" przybyli w komplecie dawni opozycjoniści: pastor Rainer Eppelmann, dziś polityk CDU; dziennikarz Roland Jahn (znany z tego, że w 1982 r. demonstrował solidarność z polską "Solidarnością"); śpiewaczka i aktorka Eva-Maria Hagen; wreszcie pastor i były pełnomocnik rządu ds. archiwów Joachim Gauck.

17 lat mija także od chwili, gdy w grudniu 1989 i styczniu 1990 r. wschodnioniemieccy demonstranci zajęli szturmem - choć bez użycia siły - siedziby Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa (w skrócie: Stasi, od Staatssicherheit) w kolejnych miastach: najpierw w Lipsku, a na końcu w Berlinie, paraliżując funkcjonowanie aparatu, który w 1989 r. zatrudniał 90 tys. pracowników etatowych i 110 tys. tzw. pracowników nieoficjalnych - czyli informatorów. Przejęcie budynków Stasi przez opozycję zatrzymało trwający już proceder niszczenia dokumentów i stało się - obok tzw. demonstracji poniedziałkowych w Lipsku - symbolem pokojowej rewolucji w NRD; symbolem zwycięstwa nad znienawidzoną dyktaturą.

Dwa lata później, od stycznia 1992 r., archiwa Stasi zostały otwarte, a zasady, na jakich odbywa się ich udostępnianie - określone w ustawie przyjętej już przez Bundestag po zjednoczeniu - sformułował jeszcze w 1990 r. pierwszy (i ostatni) parlament NRD wybrany w wolnych wyborach. Nieprawdziwe jest więc sformułowanie - pojawiające się ostatnio także w Polsce, a w Niemczech podnoszone przez tutejszych postkomunistów - że to "Niemcy z Zachodu lustrują Niemców ze Wschodu". Przeciwnie: to sami Niemcy Wschodni określili, jeszcze przed zjednoczeniem, na jakich zasadach mają być ujawniane archiwa Stasi.

Samo otwarcie archiwów opierało się na konsensie społecznym i politycznym: większość, w tym przede wszystkim ofiary systemu NRD-owskiego, uznała to za akt sprawiedliwości i wyzwolenia. Co nie znaczy, że nie było i nie ma kontrowersji. Zwłaszcza funkcjonariusze Stasi i postkomuniści uznali to za przejaw "zemsty zwycięzców nad zwyciężonymi".

Od 15 lat każdy obywatel ma więc prawo wglądu w dokumenty, które na jego temat gromadziła Stasi. W tym czasie do Urzędu Gaucka/Birthler wpłynęło ponad 2,2 miliona takich wniosków. Dla wielu prześladowanych przejrzenie "swoich" dokumentów równało się spojrzeniu w otchłań, choć ozdrowieńczemu, to jednak często niesłychanie bolesnemu, w otchłań podłości i przemocy, tchórzostwa i zła - gdy okazywało się, że, bywało, brat donosił na brata, a przyjaciel na przyjaciela. Przygnębiająca była zarazem świadomość, że ogromna większość informatorów Stasi powtarzała jak mantrę zdanie, że "nikomu nie zaszkodzili".

"Najbardziej wstrząsające było to, jak cynicznie Stasi manipulowała ludzkimi uczuciami i niszczyła je" - napisała dawna opozycjonistka Bärbel Bohley po przeczytaniu "swoich" dokumentów. Inna była dysydentka Freya Klier wspomina dziś: "Obrzydzenie, to było porażające obrzydzenie. Mniej już nawet rozczarowanie, że tylu było ludzi, którzy tylko udawali przyjaźń, aby być jak najbliżej ciebie i na ciebie donosić".

I choć minęło już tyle lat, temat nadal rozpala w Niemczech ogromne emocje. Gdy jesienią 2006 r. Bundestag chciał zmienić ustawę o archiwach Stasi - tak, by w przyszłości np. osoby starające się o pracę w instytucjach publicznych nie podlegały już tak gruntownej procedurze sprawdzającej ich przeszłość (pod kątem pracy etatowej czy współpracy), jak ma to miejsce dziś - wywołało to falę oburzenia. Pomysłodawcom zarzucano, że zmiana ustawy zamknie proces obrachunków z przeszłością. Spór zagroził Wielkiej Koalicji CDU/CSU-SPD: socjaldemokraci chcieli złagodzenia ustawy, chadecy opowiadali się za przedłużeniem dotychczasowej praktyki o pięć lat. Ostatecznie zawarto kompromis, lekko tylko modyfikując stan obecny. Zachowano też zasadę, że pracodawca, który dowie się, iż jego pracownik był na usługach Stasi (etatowo czy jako informator), może go na tej podstawie zwolnić.

Emocjonalne debaty - nie tylko z udziałem historyków i dziennikarzy, ale także polityków - wywołała ostatnio inna sprawa, która pojawiła się również w minionym roku: z opracowania przygotowanego przez historyków z Urzędu Gaucka/Birthler wynikało, że w Bundestagu szóstej kadencji (lata 1969-72) na 518 posłów kontakty ze Stasi miało aż 43. Natychmiast wróciło pytanie, stawiane już wiele lat temu: na ile Niemcy Zachodnie były zinfiltrowane przez tajne służby NRD i na ile Stasi (a za jej pośrednictwem Berlin Wschodni czy wręcz Moskwa) mogły wywierać wpływ na politykę RFN? I czy to nie Markus Wolf, zmarły niedawno szef wywiadu NRD, chwalił się kiedyś, że Stasi zasiadała w Bundestagu "w sile frakcji parlamentarnej".

To, że Stasi miała swoich ludzi także w Niemczech Zachodnich, nie ulega zresztą wątpliwości. By nie szukać daleko: w końcu to kanclerz Willy Brandt musiał zrezygnować z urzędu po tym, jak okazało się, że jego osobisty sekretarz był oficerem wywiadu NRD. Po 1989 r. zdemaskowanie szpiegów Stasi w "starej" RFN było jednak początkowo bardzo trudne: wywiad NRD zdążył zniszczyć swoje archiwa, wcześniej wszelako przekazując ich zawartość KGB (w postaci mikrofilmów). W którymś momencie - na temat tego, gdzie i kiedy, krąży wiele opowieści - do materiałów tych dotarła także CIA. Dopiero kilka lat temu Amerykanie przekazali ich kopie (ochrzczone wdzięcznym kryptonimem "Rosenholz", "Drewno Różane") niemieckim służbom specjalnym, skąd trafiły w końcu do Urzędu Gaucka/Birthler. Badanie ich możliwe jest dopiero od niedawna. Choć wcześniej mówiono, że zawierają tysiące nazwisk, ujawniono ich dotąd zaledwie garść. Krytycy zarzucają Urzędowi Gaucka/Birthler, że materiały te udostępnia historykom i dziennikarzom zbyt restrykcyjnie.

Takie nierówne traktowanie prowadziło już nieraz do napięć między Niemcami ze Wschodu i Zachodu. O ile w landach zachodnich niemal nie sprawdza się przeszłości pracowników instytucji państwowych i publicznych, w landach wschodnich po udostępnieniu "Drewna Różanego" prowadzono ponownie lustrację także osób już poprzednio lustrowanych. Tylko w Saksonii sprawdzono ponownie 50 tys. nauczycieli, policjantów, sędziów itd., ujawniając 65 nieznanych dotąd informatorów Stasi.

Skoro o bilansie tych 15 lat mowa, trzeba też wspomnieć o dwuznacznej wartości tych dokumentów. Wymagają one - na co wskazują również historycy polskiego IPN-u - szczególnego podejścia, przekazują bowiem specyficzny obraz: to język i świat wyobrażeń ich autorów. A pracownicy bezpieki, pisząc o innych ludziach (zwłaszcza o tych, których inwigilowali czy represjonowali), najwyraźniej byli zdolni do dostrzeżenia w ich działaniach jedynie niskich motywów. Bywa też, że ich ustalenia były błędne czy przesadne.

Ale nawet uwzględniając te wszystkie zastrzeżenia, chyba nikt w Niemczech - poza dawnymi pułkownikami Stasi oraz ich zwierzchnikami z dawnej partii komunistycznej - nie ma wątpliwości, że otwarcie archiwów było krokiem pozytywnym. "Historia ich upublicznienia to swego rodzaju sensacja w skali historycznej" - mówił podczas dyskusji w Niemieckim Muzeum Historycznym Joachim Gauck. "Bo po raz pierwszy w historii w tak krótkim czasie udostępniono opinii publicznej akta tajnej policji służącej dyktaturze". W istocie, był to krok konieczny - nie tylko patrząc z punktu widzenia dawnych ofiar Stasi, ale także kultury politycznej demokratycznego państwa.

Przełożył WP

Joachim Trenkner jest korespondentem "TP" w Berlinie. Urodzony w 1935 r. na terenie późniejszej NRD, uciekł na Zachód jeszcze przed budową Muru Berlińskiego w 1961 r. W latach 60. mieszkał w USA, pracując w tygodniku "Newsweek". Po powrocie do RFN był dziennikarzem telewizji publicznej SFB (pracował m.in. jako korespondent w NRD i w Polsce). Z dokumentów Stasi dowiedział się, że donosił na niego jego własny brat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2007