Sojusz ludzi życzliwych

To, co wyprawia ostatnio Stary Teatr, może przyprawić o palpitację serca. Już się wydawało, że ustabilizowano repertuar i poziom przedstawień - i oto nagle pojawia się spektakl, który poddaje w wątpliwość wykonaną dotychczas robotę.

04.05.2003

Czyta się kilka minut

Już sobie człowiek hipotezę zbudował, niby wie, co Mikołaj Grabowski chce w Starym zrobić, a tu nagle cała teoria w łeb bierze. Zamiast niej wykluwają się straszliwe podejrzenia, że nawet jeśli pomysły programowe są, to i tak nie ma reżyserów do ich realizacji.

Niedźwiedzia przysługa

Kiedy dramat współczesny klasycznieje? Kiedy nie da się go już wystawić po literkach, wprost, z wiarą w automatyczną siłę autorskiego projektu wpisanego w tekst. Tedy trzeba w nim mozolnie kopać, grzebać, przestawiać, bo a nuż uda się znaleźć w nim nowy teatralny język. Najwyższa pora zrobić to z dziełami Sławomira Mrożka, bo recepcja jego dramaturgii znajduje się - co tu dużo mówić - w stanie agonalnym.

Obawiałem się niedawno, że ten sezon będzie bodaj pierwszym od czasu premiery „Indyka”, kiedy na polskich scenach nie wystawiono ani jednej sztuki Mrożka. W ostatniej chwili pojawił się Kutz i uratował statystykę. Niestety, była to tak zwana niedźwiedzia przysługa.

Oglądając inscenizację Kazimierza Kutza ma się wrażenie, że „Pieszo” to króciutka sztuka. Czemu czas pędzi tak szybko, czemu nasza uwaga nie zatrzymuje się dłużej na żadnej postaci? Do techniki drama-topisarskiej Mrożka należy chwyt kondensacji, wywołujący wrażenie, jakby w tekście wybrzmiewała tylko część dialogów postaci. Prawdziwa psychologia bohaterów ukryta jest gdzieś poza schematem kolejnych replik, modelową sytuacją, w której się znaleźli. Odkrywać te puste miejsca umiał Jerzy Jarocki.

Reżyser wiedział, że absurdalne konstrukcje Mrożka ożyj ą tylko wtedy, gdy dla uwiarygodnienia dwóch kwestii wypowiadanych na scenie przygotujemy kilkuminutowe napięcie. Uzupełnimy je teatralnym obrazem, podrasujemy muzyką. Nasycimy treścią istniejącą u Mrożka podskórnie, ale rzadko wypowiadaną.

Tęsknota za teatralną transfuzją

Dziś metodę Jarockiego trzeba posunąć jeszcze dalej: nie wystarczy zamalowanie białych plam w tekście Mrożka, należy jeszcze znaleźć dziwny, nieoczekiwany czy nawet niechciany przez autora kontekst. Nie wolno inscenizować didaskaliów, poprzestawać na motywacjach bohaterów wynikających w sposób oczywisty z tekstu. Albowiem sceniczna metafora stała się cieniutka jak kromka wojennego chleba, ale nie zestarzała się intencja, dla której sięgnął po nią Mrożek.

Reżyser, który chciałby wpuścić w „Pieszo” nieco świeżej krwi, musi pozmieniać dominanty charakterów postaci, napuścić ich na siebie jeszcze raz i zobaczyć, co z tego wynikło. Może Ojciec Syna nie lubi. Może Syn jest sukinsyn. Może Baba to nosicielka dobra, Matka Boska narodowego sprytu i przetrwania. Może trzeba złośliwie gloryfikować porucznika Zielińskiego, szabrownika wybierającego się na Ziemie Zachodnie - przecież właśnie tacy ludzie Polskę budowali.

Idźmy dalej. Stare teatralne prawo niespodzianki nakazuje inscenizować tekst przewrotnie. Może Ojciec i Syn zginęli od niewypału i reszta sztuki była snem trupa? Nie wierzmy bohaterom na słowo, żeby później na scenie nie przypominali pacynek albo papierowych żonglerów paradoksów. Może zaczadzeni nową społeczną ideą Pani i Nauczyciel mieli rację a Ojciec kłamał, jego proste recepty życiowe okażą się nic nie warte?

Nie wiem, czy w przypadku krakowskiej premiery nie należało inaczej zaakcentować przesłania utworu. Przecież „Pieszo” jako metafora zmagania się z losem zawsze miało swój rytm - dostojnego cierpienia, wychodzenia swego szczęścia, spokoju. Powolutku i cicho. Dziś śmigamy boeingami. Jesteśmy głośni, agresywni, pewni siebie. We wszystkim - w religii i karierze. W sukcesie i śmierci. Już nas czapką nie nakryją. Byle gnatem nie zastraszą.

Czy lepsza tamta mądra bieda, czy dzisiejsze głupie bogactwo? Sprawa wcale nie jest taka oczywista. I daleko wykracza poza łatwo uchwytną u Mrożka kwestię ukazania procesu przechodzenia jednej epoki w drugą. Wierzę, że w tym dramacie nadal kryje się materiał na głęboki spektakl, wielki temat. Tymczasem Kutz miał prawdopodobnie dwa cele. Cel pierwszy - przeprowadzić widza przez historię lub świat teatru. Cel drugi - opowiedzieć z pomocą „Pieszo” historię PRL. Oba realizuje w sposób karkołomny.

Piechotą przez teatr

Chyba nieprzypadkiem na początku spektaklu pojawia się maszynista i uderza w gong, który wywołuje błysk na teatralnym horyzoncie: tak można pokazać w teatrze eksplozję. Zaczyna się ostrzał artyleryjski, przed którym uciekają Ojciec (Jerzy Trela) i Syn (Michał Czachor). Tylko że od razu wiemy, że ostrzał nie jest prawdziwy, ale iluzyjny, a więc nie ma się czego bać. Jesteśmy w teatrze, który z miejsca ujawnia swoją sztuczność. Otwartość na cytaty. Niedługo później Superiusz (Krzysztof Globisz) i Pani (Aldona Grochal) wchodząc na scenę będą przypominać beckettowską parę Pozzo i Lucky, pana i niewolnika. Łysy grajek w wojskowym szynelu kojarzy się z Chochołem z niemieckiego „Wesela” Wajdy. Jakiś obraz może przez sekundę odsyłać do Kantora, inny do Swinarskiego. Scenę popijania samogonu równie dobrze mógłby umieścić Grabowski w swoim „Obozie Wszystkich Świętych”.

Trzeba jednak przyznać, że wielkiego porządku w tych asocjacjach nie ma. Co gorsza - po jakimś czasie ich wyrazistość się rozmywa. Dopiero w finale Ojciec mówi, pokazując na widzów: „Oni to mają dobrze, my musimy pieszo”. Zastanowił mnie sens tego rozwiązania. Zwykle grało się tę scenę z podkreśleniem łączności bohaterów i publiczności. Ojciec i Syn byli wszak reprezentantami społeczeństwa. Tymczasem Kutz ostro oddziela świat teatru od świata rzeczywistego. Czyżby chciał powiedzieć, że „my artyści” zawsze, a już zwłaszcza „dziś”, mamy pod górkę?

Trochę to ze strony Starego obłudne. Nie w każdym teatrze na każdej premierze bywa minister kultury. Nie w każdym dotowanym przez państwo teatrze bilety kosztują 45 złotych. A w ogóle artysta jest po to, żeby mu było ciężko, jakby było łatwo, to w końcu każdy by chciał, nie? Chyba że Trela nie mówi o teatrze, tylko czyni aluzje do czegoś innego.

Ułuda jedności?

Reżyser wykłada karty na stół w epilogu. W tyle sceny wyświetla B ieruta przemawiającego na jakimś plenum, fotkę Placu Czerwonego, traktory podczas orki... a potem szast, prast ukazuje nam słynne zdjęcie z Mszy papieskiej na Błoniach. Jakbym był złośliwy, to utrzymywałbym, że dla Kutza powyższy układ fotografii oznacza, że naród jest wciąż głupi, bo dalej lubi zbiorowe ułudy jedności. Ale chyba nie o to Kutzowi chodziło!

Spróbujmy więc jeszcze raz. Być może cztery zdjęcia pozostają w ścisłym związku ze sobą. Ale równie dobrze to czwarte, ostatnie, może być przeciwstawione poprzednim. Czyli logika dziejów chciała, żeby w końcu szczęśliwi, wolni od trosk, zjednoczeni Polacy sfotografowali się na Błoniach, co rozwiązało nasze odwieczne problemy. I wtedy ostatnia kwestia sztuki tworzyłaby coś w rodzaju dialogu międzyepokowego. Biedny, głodny Polak z 1945 roku zazdrości nam, sytym z 2003 roku. Jak wkoło jest dobrze: mamy suwerenną Polskę, jesteśmy w Europie, promieniuje z nas życzliwość wobec ludzi, zrobiliśmy sobie pielgrzymkowe zdjęcie z Ojcem Świętym...

Chyba nie tylko mnie taki sens doczepiony do dramatu Mrożka wydaje się kompro-mitująco niepoważny. Prosiłbym w takim razie twórców przedstawienia, żeby Papieża nie używać do przełamywania własnej niemocy interpretacyjnej. Po prostu nie wypada.

Drapieżności za grosz

Kazimierz Kutz w Starym Teatrze kojarzy mi się z dyrekcją Jerzego Koeniga, która generalnie polegała na cementowaniu pustki i czekaniu na cud, że jakiś spektakl się uda. Przez trzy lata widzów i aktorów bolały zęby, a dyrektor radził czekać, aż się emocje wyciszą i broń Boże nic nie zmieniać! Zaproszony do współpracy Kutz miał wnieść na Jagiellońską drapieżność charakterystyczną dla jego spektakli telewizyjnych i filmów. Powagę autorytetu moralnego i politycznego. Wreszcie nowy repertuar -choćby dawno niewidzianego na krakowskich scenach Różewicza.

Niestety, Kutz - aktywny reżyser teatralny znacznie różni się od swego kinowego wcielenia. Lubi grube farsowe dowcipy, konwencjonalne rozwiązania inscenizacyjne, psychologię powierzchniową. Drapieżności nie ma już za grosz. Zmieszczaniał. Jest typem reżysera, który nie uczy aktorów, nie zdziera z nich sztamp, przywiązuje się do pewnych nazwisk, jakby ich udział miał automatycznie zadecydować o sukcesie. Jednak na przykładzie ról Dymnej, Grochal, Hudziaka, Dziurmana widać, że pozostawieni samym sobie, zagubieni w dziwacznych tezach Kutza aktorzy fałszują świadomość bohaterów, spłaszczają świat przedstawiony. Przykro patrzeć, jak męczy się Anna Dymna z rolą Baby, jak deklamuje Andrzej Hudziak (Nauczyciel), jak niepotrzebnie dziarsko w mundurze wygląda Artur Dziurman (Zieliński).

Wychodząc do premierowych oklasków Kutz pocałował na scenie Mrożka w rękę. Wszyscy myśleli, że reżyser dramatopisa-rzowi dziękuje, a on po prostu przepraszał.

*

Namawiam Mikołaja Grabowskiego do wzięcia pełnej odpowiedzialności za realizację repertuaru, skoro trójki reżyserskiej (systemu decydującego niegdyś o wielkości tego teatru) zmontować się nie da. Niech zadekretuje w Starym teatr autorski, doprowadzi do końca wszystkie swoje dotąd niezrealizowane projekty z „Panem Tadeuszem”, „Chopinem” i „Wyzwoleniem” na początek. Niech daje nawet pięć własnych premier na sezon - udadzą się pewnie dwie, trzecia będzie kontrowersyjna, czwartą na-zwiemy szlachetną porażką, o piątej z ulgą zapomnimy, ale przynajmniej będzie widać, o co chodzi. Bo na razie to nawet ja się pogubiłem. Ja, czyli życzliwy.

SŁAWOMIR MROŻEK, „PIESZO”, reż.: KAZIMIERZ KUTZ, scenografia: Jerzy Kalina, muz.: Jan Kanty Pawluśkiewicz, Narodowy Stary Teatr w Krakowie, premiera 12 kwietnia 2003.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2003