Śmierć prawdziwym zwycięzcą

W niewielkiej wsi Barłogi, w lasach Lubelszczyzny, II wojna światowa zostawiła liczne groby. Pójdźmy ich tropem: odnajdźmy je, odkryjmy ich historie.

03.09.2019

Czyta się kilka minut

Las wokół Barłogów był świadkiem wielu śmierci. Na zdjęciu obszar, gdzie mogło ukrywać się i gdzie zginęło 10 Żydów. / ANTONI SUŁEK
Las wokół Barłogów był świadkiem wielu śmierci. Na zdjęciu obszar, gdzie mogło ukrywać się i gdzie zginęło 10 Żydów. / ANTONI SUŁEK

Minęła 80. rocznica wybuchu tamtej wojny: ostatnia okrągła rocznica za życia jej świadków. Niedługo już nikt nie powie: „Widziałem, jak było”. Zostaną „świadkowie drugiej generacji”, zbieracze opowieści.

Wojny – uczy Clausewitz – są przedłużeniem polityki. Toczą je politycy, państwa, narody. Przedłużeniem wojen w polu są wojny o pamięć. To wszystko z perspektywy wielkiej historii. Z perspektywy ludzi są przede wszystkim ci, którzy przeżyli, i ci, którzy zginęli. Przy 50 mln ofiar tamtej wojny jej prawdziwym zwycięzcą była śmierć. Mors vera victrix.

Wojna objęła cały świat i wiele narodów. Nie można się było przed nią schować. W małej, liczącej wtedy 26 gospodarstw śródleśnej wsi Barłogi koło Kurowa w Lubelskiem, rodzinnej wsi autora tekstu, kosa wojny dosięgła Polaków i Żydów, żołnierzy niemieckich i sowieckich. Zostawiła ich groby.

Odszukajmy je wszystkie.

Śmierć Niemca

Do Barłogów wojna dotarła 8 września, z widokiem płonącego od niemieckich bomb Kurowa. Parę dni potem w lesie stanęło Wojsko Polskie, a w domu gajowego dowództwo dywizji. Do sztabu przywieziono jeńca: rosły żołnierz, w mundurze i hełmie z okularami, motocyklista. Przesłuchiwali go długo. Potem stał przed sztabem, pilnowany przez dwóch żołnierzy i oczy chłopów. Był pierwszym Niemcem tu widzianym. „Waser, cigaret” – zapamiętali, jak powtarzał. Po południu żołnierze zabrali go do lasu. Gdy wrócili, już bez niego, mruknęli gajowemu, że „pod sosną”.

Niemcy przekroczyli środkową Wisłę, sztab odbierał meldunki, że zajmują kolejne miejscowości na prawym brzegu. O zmroku 14 września wojsko cicho odeszło na Lubartów. Rano gajowy z synem poszli na obchód i na brzegu lasu łatwo znaleźli płytki grób, rozgrzebany już przez zwierzęta. Zaciągnęli ciało dalej w las i zakopali głębiej, mogiłę przykryli kamieniami. Wieś pamiętała tego Niemca jako szpiega, skazanego przez sąd polowy. Ale stary gospodarz zadał mi pytanie: „Jak wojsko idzie do przodu, to jeńców wysyła na tyły. A jak się cofa?”.

Wkrótce przyjechali na wieś Niemcy, trzej w czarnych mundurach. Szukali grobu. Już wiedzieli, że jest tu gdzieś w lesie. Tłumacz mówił: „Nie bacz sie, każda matka chce wiedziecz, gdzie jej syn pochowany”. Ale gajowy Piech bał się zemsty na całej wsi i tylko powtarzał, że nic nie wie, i że wojsko do lasu nie wpuszczało. Po roku Niemcy przyjechali drugi raz, rozdali chłopom długie szpile i kazali szukać grobu, obiecując nagrodę. Nikt go nie znalazł.

O tym grobie we wsi zapomniano. Aż w 1996 r. syn tamtego gajowego, też gajowy, zaprowadził znajomego poszukiwacza militariów na miejsce, gdzie pomagał ojcu zakopać zwłoki. Znaleźli i z ciekawości odkopali mogiłę, a w niej dobrze zachowane w suchym piasku pożółkłe kości rąk i nóg, czaszkę i szczękę, resztki butów, hełm z goglami, nieśmiertelnik i portfel z dokumentami i paroma groszowymi monetami. Zakopali to z powrotem, a na grobie postawili krzyż z obrzynków i napisali na nim „Tu leży żołnierz niemiecki z września 1939 r.”. Potem, po kolejnym rozkopaniu, na kawałku blachy dopisali jego imię, nazwisko i rok urodzenia – 1915.

Gdy zobaczyłem tę mogiłę, napisałem do ambasady Niemiec. Kiedy wkrótce potem pod Puławami otwarto zbiorczy cmentarz dla żołnierzy niemieckich, szczątki Wilhelma Krohna, starszego strzelca motocyklowego z 3. Batalionu Rozpoznawczego Wehrmachtu, zostały zabrane z lasu i tam pogrzebane ostatecznie.

Śmierć z rąk bandytów

Gdy we wrześniu 1939 r. wycofało się polskie wojsko i ewakuowała policja, w próżni władzy pojawili się bandyci. Byli tak zuchwali, że „chodzili” nawet w dzień.

Syn jednego z zamożniejszych gospodarzy stał się pierwszą polską ofiarą wojny w Barłogach. 13 grudnia 1939 r. zginął od kuli bandytów, którzy nocą napadli na dom. Pieniędzy gospodarz nie miał, więc bandyta na odchodne ze złości chciał go uderzyć. Stasiek rzucił się na bandytę, jego wspólnik już zza progu strzelił do niego z karabinu. Gospodarz rozkuł potem piec, szukając śmiertelnej kuli. Po roku zmarł ze zgryzoty, zostawiając na łaskę wojny trzy kobiety. Przez długie lata każdy dochodzący do wsi odgłos z polowania przypominał im tamten strzał, a każdy znaleziony nabój – tamtą kulę.

Gdy usadowiła się niemiecka władza, zajęła się bandyctwem. Potem tępiła je polska partyzantka; jeszcze w 1943 r. znaleziono za lasem zwłoki dwóch bandytów, którzy napadali na handlarzy pędzących bocznymi drogami bydło na Warszawę.

Granatowa policja wytropiła obu zabójców młodego człowieka z Barłogów. Jeden zginął przy stole z wódką i zakąską, zaskoczony u „narzeczonej” w gajówce za lasem. W ręku trzymał widelec, nie zdążył sięgnąć po karabin, tamten karabin.

Niemcy od razu niszczyli nie tylko polską warstwę przywódczą. Wyłapywali też takich, którzy do wybuchu wojny i otwarcia więzień nie odsiedzieli do końca wyroków za przestępstwa kryminalne. Podobno – ale nie jest to potwierdzone – kogoś, kto „miał wyrok”, żandarmi zastrzelili także w Barłogach, na płocie, przez który uciekał.

Śmierć żydowska

W kwietniu 1942 r. Niemcy wywieźli kurowskich Żydów do obozu zagłady w Sobiborze. Kilkudziesięciu ukryło się we wsiach i w lasach. Niemcy ich wyłapywali, wymyślili nawet straszne określenie „polowanie na Żydów”, Judenjagd.

Drogą przez Barłogi uciekała z lasu dziewczyna, skręciła do czyjegoś domu. Gospodyni uchyliła drzwi, wcisnęła jej kawałek chleba i krzyknęła: „Uciekaj!”. Żydówka nie szukała chleba, lecz życia. Pobiegła dalej, ale nie uciekła psom.

Warto „wżyć się” w tę scenę, aby pojąć samotność ginących. Ale też dramat wyboru kobiety, u której ścigana szukała ratunku. Miała córkę w wieku ściganej. Nie była obojętna. Uchyliła drzwi, ale ich nie otwarła. Wiedziała, że za pomoc Żydom grozi jej rodzinie śmierć. Każdy z nas chciałby, aby ta Żydówka się uratowała. Ale ilu z nas szczerze chciałoby, aby uciekająca w takich okolicznościach skręciła do jego, a nie do cudzego domu?

Za zgodą gajowego Kozaka dziesięciu Żydów zrobiło sobie ziemiankę w lesie obok Barłogów. Grupie przewodził Jabrum. Kupował we wsi żywność, „po dojeniu” od jednego z gospodarzy brał opłacone mleko, od innego chleb. Nocą Żydzi przychodzili do studni po wodę, psy ich znały.

Gajowy, którego rodzina sama przechowała rodzinę Żydów (od 2015 r. ma drzewko w Yad Vashem), narzekał, że ścieżka od drogi leśnej do ziemianki jest tak wydeptana, że każdy by trafił. Kryjówka nie była dla wsi tajemnicą, z lasu unosił się dymek.

Po dobrych paru miesiącach pewnej nocy życie w lesie umarło. Gospodarz, który akurat kręcił bimber, usłyszał stamtąd wybuchy jakby granatów, a nocny wartownik (wieś wystawiała warty) krzyki i strzały. Samuel Chanesman z Kurowa, który ukrywał się wtedy na niwach u rodziny Molendów (dziś też Sprawiedliwych), zapisał: „Wśród 10 [zamordowanych] Żydów byli Jakub Goldbaum, jego żona Focie i Abraham Oberklajd. Pozostali byli z Warszawy”.

Jest to jedyne znane współczesne świadectwo tej zbrodni. Żaden proces po wojnie się nie odbył, więc nie wiadomo na pewno, kim byli zabójcy. Pewne, że musiało ich być kilku, banda. Nie wiemy też, jak doszło do tego, że nagle przerwali oni życie Żydów, którzy żyli przy wsi. Dziś nikt już nie zna nawet położenia ziemianki. Ktoś ze wsi pamiętał skotłowaną ziemię w lesie. Pewna gospodyni znalazła tam zardzewiałą miskę Fejgi, która pasła u niej krowy. Widywano też rozwleczone przez zwierzęta ludzkie kości. To jednak było dawno.

Wieś wie o Żydach z lasu, ale ich śmier­- ci nie rozpamiętuje. Tylko w 2006 r. na odsłonięciu w Barłogach nowego pomnika ofiar pacyfikacji (o niej za chwilę), gdy wójt czytał listę ofiar wojny, wymienił też Abrahama i Fejgę – imiona innych Żydów jeszcze nie były znane. Leśna mogiła czeka na odkrycie, a Żydzi – na opłakanie. Prawo do grobu jest prawem człowieka, każdego człowieka.

Śmierć partyzantów

8 lipca 1943 r. wczesnym rankiem pod wieś podjechało furmankami Rollkomando, niemiecka lotna brygada. ­Niemieccy żandarmi i polscy granatowi policjanci przyjechali po jednego z tej wsi, nazywał się Durak.

Z brzegu wsi była cała „kępa” Duraków, zabudowania stały jedne na drugich. Na próg chałupy wyszedł gospodarz. „Nazwisko?”. „Durak”. Strzał i zaraz straszny krzyk kobiety. Ze stodoły w głębi „numeru” wybiegają młodzi mężczyźni, jeden z pistoletem. Chwilę wcześniej okrzykiem „Niemce!” wyrwała ich ze snu córka gospodarza.

Chłopaki rozbiegają się, nogi same niosą ich ku swoim wsiom i domom. „Bladziutki był taki, uciekał, a w miejscu stał” – Emilia Kuna, prawie stuletnia sąsiadka, która wygnała wtedy gęsi, opowiada tak, jakby to było wczoraj. Trzech – Feliks Durak pseud. „Grab”, Wacław Peciak „Rózga” i Jan Kęsik „Maczuga” – ginie od kul komanda. Tego dnia Niemcy zamordują też brata „Maczugi”, w ich rodzinnej wsi.

Poszukiwany Władek Durak pseud. „Mucha” zdołał dobiec do lasu. To w stodole jego ojca spała grupa bojowa Batalionów Chłopskich (organizacji silnej w tym regionie). Paru kolegów, którzy przyjechali pomóc mu w kopaniu torfu, ciężkiej pracy dla wielu rąk. W bimbrową pogodę, wbrew zasadom konspiracji, zostali na noc wszyscy w jednym miejscu, na sianie, na swą zgubę.

To trwało minuty. Niemcy widzą teraz, że niespodziewanie natknęli się na gniazdo partyzantów. Wracają pod dom gospodarza, do którego strzelili. Ten z kulą w brzuchu, z pomocą żony wczołgał się już do środka. Wrzucają granat, pilnują drzwi, palą żywcem całą rodzinę: Bolka i Bronisławę Duraków z dwójką dzieci, lat trzy i osiem. Zwęglone ciało młodszego znaleziono potem w objęciach ojca, starszego – za kufrem. Dopiero wtedy dowiadują się, że spalili dom i rodzinę Duraka podsołtysa – innego niż ten, po którego przyjechali – i że ta stodoła należała do sąsiada. Poszli o jeden płot za daleko.

Kurowscy granatowi są wściekli, nie jechali na taką masakrę. „I coś ty, chuju, narobił?!” – wrzeszczy jeden na sołtysa. „To nie on, tamten miał bandaż na oku” – mówi drugi i w ten sposób wieś dowiaduje się, że Niemców ktoś sprowadził. „Tamten”. Tylko jeden chłop we wsi nosił bandaż – dziabiąc drzewo, skaleczył oko drzazgą. Na Władka Duraka miał złość, po jakiejś szarpaninie poszedł z czymś na posterunek. Ale pod kijami partyzantów – prowadzących potem śledztwo – do niczego się nie przyznał. Oszczędzili go. Po wojnie do sprawy nikt nie wracał.

Pacyfikacje

Nazajutrz rano Niemcy wrócili z wielką siłą. Zmobilizowani z całej okolicy partyzanci BCh w śmiałym boju nie zdołali ich zatrzymać. Ale ludziom ze wsi dali czas na ucieczkę, a sami wycofali się bez strat.

Według partyzantów zginęło wtedy paru Niemców. Według Niemców zginął tylko przodownik granatowej policji, uczestnik masakry z poprzedniego dnia. Partyzanci długo spierali się o to, kto go zastrzelił, ale na wsi żyła pamięć, że zginął od noża. Miał błagać o życie, zapewniać, że był „dobry”. Jego potężne ciało Niemcy wystawili z honorami w trumnie w gminie w Kurowie. Dziewczynka, która poszła tam z matką, do dziś pamięta, że „gardło miał, yyy, rozchylone”.

Tego dnia Niemcy spalili kilka kolejnych budynków i zabili „starą Mańczynę”, która zabłąkała się w olszynie. Ludzie mówili, że wzięli ją za Żydówkę, bo „miała niewyraźną mowę”, ale nikogo przy tym nie było.


Czytaj także: Antoni Sułek: Drogą do Sobiboru


Do szczętu spalili wieś w czerwcu 1944 r. Też za partyzantkę, podobno tym razem już za PPR-owską (komuniści również byli aktywni w okolicy). Przed podpaleniem domów wypędzali mieszkańców na wygon, ludzie bali się, że na egzekucję. Zeniuś, syn kowala, uciekał; żandarm za nim strzelił, zabił.

Spalona rodzina została pochowana przez sąsiadów pod wiejską figurą. Zabitych partyzantów Niemcy zakopali na pastwisku. Dziś wszyscy leżą pod pomnikiem partyzantów na cmentarzu w Markuszowie. W 1946 r. Barłogi zostały odznaczone Krzyżem Grunwaldu (jako jedna z pierwszych polskich wsi).

Ludzie się odbudowali. Ale na miejscu, gdzie spłonęła żywcem rodzina, nikt nigdy nie zamieszkał.

W obcych stronach

Poza tymi, którzy zginęli w swojej wsi, paru ludzi z Barłogów oddało życie w obcych stronach. Jeden, niezapamiętanego nazwiska, zmobilizowany w 1939 r., zginął na wojnie; nie wiadomo gdzie. Jeden – Kowalik, syn sołtysa, wzięty jako zakładnik – zmarł na tyfus w niemieckim obozie w Kazimierzu. Jeden – Mańka, partyzant – zginął wraz z całym oddziałkiem Armii Ludowej otoczonym przez Niemców w gajówce gdzieś na Podlasiu. Dopiero w 1962 r., w 20. rocznicę powstania PPR, odnalezione szczątki jego i towarzyszy pochowano na cmentarzu w Kurowie.

Otoczeni śmiercią

Ludzie w Barłogach i okolicy żyli w cieniu śmierci, w strachu przed spaleniem. Partyzantkę stworzyli i wspierali, ale bali się niemieckiego odwetu: egzekucji, pacyfikacji, obozów, przypadkowej śmierci od kul patrolu.

W 1942 r., gdy Niemcy wywozili Żydów do obozu zagłady, szosą obok wsi „gnali” do stacji Żydów z Michowa. „Z nami zrobią to samo” – bali się chłopi. Tegoż roku, po ostrzelaniu w lesie podwody z granatowymi, Niemcy spędzili na wygon ludzi w sąsiedniej Łąkoci, wybrali i zabili dziesięciu mężczyzn, a tuż przed końcem wojny wieś spalili. W 1944 r. w odwecie za zasadzkę na samochód SS (zginął zastępca komendanta obozu Majdanek) Niemcy z pomocą „kałmuków” (jak nazywano byłych jeńców sowieckich pochodzących np. z Azji Środkowej, którzy walczyli po stronie niemieckiej) powiesili lub rozstrzelali w Kurowie 50 aresztowanych żołnierzy Armii Krajowej i zakładników; szubienice przerażały na rynku przez kilka dni.

Potem rękami przymuszonych chłopów zakopali ofiary w przydrożnym zagajniku pod Barłogami, ale wkrótce przysłany oddział AK ekshumował je nocą i przewiózł w trumnach do bratniej mogiły w lesie. Rodziny pozabierały stąd swoich, dziś mogiła kryje szczątki tylko jednej osoby. A może jest pusta? Wciąż jednak jest zadbana.

Likwidacja szpicla

W barłoskim lesie został też zabity mężczyzna z wioski za lasem.

Donosił do Niemców. Źródła AK mówią, że nie on jeden w gminie. Wydał „Rolę” – Stefana Rodaka, komendanta obwodu Puławy Batalionów Chłopskich. Podobno tego szpicla zastrzelił sam „Rola”, ale może tylko rozkazał go zlikwidować.

Zakopali go w lesie. Gdy po wojnie jedna dziewczyna zbierała z matką jagody i zobaczyły czaszkę, matka powiedziała jej, że to „tego konfidenta”.

W 1953 r. komunistyczny prokurator, montujący drugi już proces Rodaka – odsiadującego i tak dożywocie: w 1944 r. został skazany na śmierć za „obalanie ustroju”, ale kaes zamieniono na dożywotnie więzienie – obciążył go egzekucją szpicla, usiłując dowieść, że „Rola” kazał go zabić dlatego, iż ten był komunistą. Na koniec zostało, że dlatego, że był szpiclem (Rodak opuścił więzienie na mocy amnestii po 10 latach, w grudniu 1954 r.).

Śmierć sowieckich lotników

Nocą z 13 na 14 czerwca 1944 r. nad polami Barłogów rozegrała się walka niemieckiego myśliwca z sowieckim bombowcem. Ludzie z okolicy widzieli biegnące po niebie koraliki pocisków, zobaczyli płomień, usłyszeli wybuchy wyrzuconych na pola bomb i kula ognia przeleciała nad wsią, by runąć w Gaj pod Markuszowem (chłopi z Barłogów mieli tam swój las).

Zestrzelony samolot prowadził eskadrę bombowców na niemieckie lotnisko w Dęblinie, piloci innych maszyn widzieli jego zagładę. Czterech lotników uratowało się na spadochronach, ale dwaj zginęli: kapitan Aleksandr Gromow (dowódca) i kapitan Siergiej Czerepniew (nawigator). Zanim przyjechali Niemcy, partyzanci pogrzebali ich na skraju lasu, pod figurą. Nikt nie pamięta, aby po wojnie ich ekshumowano. W domu kultury w Markuszowie można obejrzeć odnalezione szczątki samolotu. Może uda się odnaleźć także szczątki poległych ludzi.

Sąd nad maruderem

W lipcu 1944 r. partyzanci ze spalonej wsi Łąkoć osaczyli w barłoskim lesie niemieckiego marudera. Ustał, a dwaj inni, z którymi uciekał, poszli dalej. Rozbrojony i już bez munduru tłumaczył komendantowi, że jest Austriakiem, że go wzięli siłą do Wehrmachtu, że ma żonę i dzieci. Radzili, co z nim zrobić. „Urwać mu łeb!” – mówili jedni. „A co winien Austriak, nie Niemiec, frontowy żołnierz?” – pytali inni. Dowódca zdecydował oddać jego los w ręce starszego gospodarza, który stracił dwóch synów w zbiorowej egzekucji. Ten powiedział: „Ja go nie będę sądził, nie chcę brać go na swoje sumienie, róbta z nim, co chceta” i wrócił do wsi. Wraz z nim wrócił świadek i pamiętnikarz Józef Struski. W miejscowej pamięci zostało, że żołnierza „rozwalili”.

Następnego dnia w okolicy pojawili się sowieccy żołnierze. Jechali na zachód tą samą szosą, którą trzy lata wcześniej jechały na wschód niemieckie czołgi. „Zdrastwuj chadziaj. Giermanca tu niet?” – zapytał zwiadowca napotkanego chłopa. „Ja nie widiał. A ty kto?” – odparł ostrożny chłop. „Razwiedka sowieckaja”.

Zostały groby

Tak wyglądała wojna światowa w małym świecie wsi Barłogi. Ale choć się skończyła, ludzie tu nadal ginęli i umierali. Jednego zabił niewypał, drugiego – choroba z partyzantki, trzeciego – łagier NKWD. Zdarzyło się też, że zapałkami i bagnetem miejscowi załatwiali wojenne porachunki. Niektórzy walczyli dalej, jedni zginęli od kul UB i KBW, a drudzy – żołnierzy z niepodległościowego podziemia; leżą na tych samych cmentarzach.

Z czasem wszystko ucichło. Gdyby nie groby, można byłoby pomyśleć, że wojny nie było. ©

 

Autor jest socjologiem, emerytowanym profesorem UW, obecnie pracuje na Uniwersytecie Łódzkim. Ostatnio napisał książkę „A Mirror on the High Road” (Berlin 2019), a w „TP” artykuł „Drogą do Sobiboru” (nr 15/2019). Tekst opiera się na zbieranych w ostatnich latach relacjach mieszkańców rodzinnej wsi autora, wykorzystuje też spisane wspomnienia partyzantów, chłopów i Żydów, literaturę historyczną i materiały z archiwów Wehrmachtu i Armii Czerwonej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2019