Słowackie paradoksy

Po raz kolejny w Europie Środkowej okazuje się, że przeprowadzenie reform gospodarczych i społecznych - których efektem jest uzyskanie miana lokalnego "tygrysa - nie tylko nie gwarantuje politycznego sukcesu, ale przeciwnie, może doprowadzić do upadku reformatorów. Taki los spotkał dziś słowackiego premiera Mikulasza Dzurindę.

30.06.2006

Czyta się kilka minut

Robert Fico ma powody do zadowolenia: od lat pilnie przygotowywał się do przejęcia władzy i oto teraz wydaje się, że już-już jego marzenia się spełnią. Kiedy w ubiegłym tygodniu, po wygranych przez jego partię "Smer" wyborach parlamentarnych na Słowacji, Fico przystąpił do tworzenia nowego rządu, wszyscy zwrócili uwagę, jak starannie się zachowuje, że uśmiecha się tyle, ile powinien, i że mówi wolno i spokojnie - jak po kursie dla dyplomatów. Ambicją Roberta Fico jest bowiem nie tylko zostać premierem, ale premierem poważnym i uznanym, również przez inne kraje europejskie.

To jednak na razie tylko ambicja, bo na wynik wyborów i możliwości koalicji z niepokojem patrzą zarówno obserwatorzy zachodni, jak i słowaccy.

Wybory wygrał "Smer" - partia populistyczna, choć kreująca się na socjaldemokrację (poparło ją ok. 30 proc. wyborców). I to nie jest żadna niespodzianka, tak przewidywały sondaże. Niespodzianką jest natomiast dobry wynik chadeckiej SDKU, partii ustępującego premiera Mikulasza Dzurindy, która zdobyła ponad 18 proc. głosów, gdy w sondażach od miesięcy chadecy kręcili się wokół 10 proc. Podobnie jednak było i przed czterema laty: wtedy również w sondażach Dzurinda przepadał z kretesem, a w dniu próby jego elektorat się zmobilizował i z zaciśniętymi zębami na niego zagłosował. W rezultacie w 2002 r. smakiem musiał obejść się właśnie Robert Fico, już wtedy typowany na premiera. Gorzkie cztery lata w opozycji dobrze wykorzystał - i teraz otwarty jest na możliwość każdej koalicji. W skrócie: może rządzić z każdym, byle rządzić. Nie wyklucza więc nawet koalicji ze swoim wrogiem numer jeden, czyli... z Mikulaszem Dzurindą.

Ten ostatni też zresztą przeszedł długą drogę od 1998 r., kiedy to stanął na czele rządowej "ekipy ratunkowej", która odsunęła od władzy niesławnego premiera Vladimira Mecziara i rozpoczęła przyspieszony marsz do Unii Europejskiej i do NATO. Wtedy zasadniczy, dzisiaj stał się mocno pragmatyczny - nie bez powodu w Bratysławie od ponad roku można było usłyszeć o zadziwiającym zbliżeniu partii Dzurindy z... partią mecziarowców HZDS.

Taki - dla pamiętających lata 90. dość szokujący - układ jest potencjalnie możliwy także teraz. Byłaby to koalicja: "Smer", SDKU i HZDS. Czyli sojusz trzech silnych osobowości skoncentrowanych na władzy: Roberta Fico, który jeszcze nie rządził, Mikulasza Dzurindy, który teraz przestaje rządzić, i Vladimira Mecziara, który rządził kiedyś. Tercet egzotyczny, ale psychologicznie łatwy do wyjaśnienia.

Na razie jednak Fico rozmawia ze wszystkimi, a najbardziej prawdopodobne są dwa warianty: albo koalicja z małą partią chadecką KDH oraz nacjonalistami (SNS), albo z nacjonalistami i mecziarowcami. Ten pierwszy wariant byłby lepszy dla wizerunku Fica za granicą - obecność KDH, partii szanowanej i zasadniczej, która współrządziła przez ostatnich osiem lat, byłaby gwarantem utrzymania przynajmniej części śmiałych reform, które przeprowadzono w ostatnich latach na Słowacji. KDH jednak się waha. Rządy z populistami ze "Smeru" to nie jest zbyt zachęcająca perspektywa.

Możliwe więc, że Robert Fico wybierze wariant dla siebie najwygodniejszy i weźmie do rządu nacjonalistów i mecziarowców. To koalicja "piekielna" - jak pisano na Słowacji - i nie przysporzy Ficowi fanów na Zachodzie. Nie trzeba wiele wyobraźni, by już teraz wyobrazić sobie tytuły komentarzy straszących nacjonalistami u władzy na Słowacji.

W istocie, Słowacka Partia Narodowa (SNS) to mało sympatyczne ugrupowanie. Jej przywódca Jan Slota znany jest ze szczerej i nieskrywanej nienawiści do Węgrów (na Słowacji stanowią pokaźną mniejszość) i przez kilka ostatnich lat, które spędził poza parlamentem, poglądów raczej nie zmienił. Nacjonaliści byli w rządzie za czasów Mecziara, potem w ich partii doszło do podziału i w 2002 r. mandatów już nie zdobyli. Wyciągnęli jednak wnioski i teraz do wyborów poszli zjednoczeni. Ich wynik był nadzwyczajny: SNS poparło 11,73 proc. wyborców, o włos więcej niż partię słowackich Węgrów SMK - 11,68 proc.

Okazuje się, że kwestia nacjonalizmu - za czasów energicznego marszu do Europy i równoczesnego przeobrażania się w środkowoeuropejskiego "tygrysa" ekonomicznego zepchnięta w cień - co jakiś czas na Słowacji jednak wraca: albo za sprawą przemarszu zwolenników faszyzującego państwa księdza Tiso, stworzonego w czasie II wojny światowej, albo za sprawą zabójstwa długowłosego studenta przez grupkę neonazistów.

Oczywiście, nawet wejście do rządu Jana Sloty nie jest jednoznaczne z rozlaniem się brunatnych bojówek po kraju. Polityk ten znany jest bowiem tyleż z agresji, co ze skłonności do skandali, wynikającej często z innego zamiłowania - do alkoholu. W latach 90. karierę zrobiło nagranie z wiecu partyjnego, na którym jego zwolennicy, głównie nobliwi starsi panowie, wygwizdali go - zgorszeni bełkotaniem do mikrofonu nie całkiem zrozumiałych fraz o "węgierskim bacie".

Ale to, co Slota może zmienić, to atmosfera w kraju i wokół kraju. W kraju - za sprawą kontrowersyjnych wypowiedzi, z których z pewnością się nie wyleczył. A za granicą - bo to po prostu trochę wstyd. W porównaniu ze Slotą polski Andrzej Lepper to jednak wzór dobrych manier i świetnego stylu. Robert Fico - młody, ambitny i w dobrym garniturze - także to będzie musiał wziąć po uwagę przy składaniu rządu.

Fico za Dzurindę - po raz kolejny w Europie Środkowej okazuje się, że przeprowadzenie śmiałych reform gospodarczych i społecznych nie tylko nie gwarantuje politycznego sukcesu, ale przeciwnie, może doprowadzić do upadku reformatorów. Mimo że przypadek ten raczej potwierdza regułę, powyborcze zamieszanie na Słowacji nie mieści się w głowach większości obserwatorów za granicą, którzy w ostatnich latach widzieli, jak zmienia się Słowacja, i kraj ten stawiali wręcz za wzór.

Zaskoczenie to ma swoje źródła w nieporozumieniu, jakim było przekonanie, że odważne i efektywne reformy mogą pochodzić tylko z warsztatu wyjątkowo odpowiedzialnych, zdecydowanych i mądrych przywódców politycznych. Słowacja na nadmiar postaci aspirujących do miana mężów stanu nie mogła narzekać i stąd też wziął się jej "wypadek przy pracy", jakim były rządy Vladimira Mecziara. Ośmioletnich rządów Mikulasza Dzurindy z mecziaryzmem nie sposób nawet porównać - było to pasmo sukcesów międzynarodowych i odważnych zmian w kraju.

Paradoks polega na tym, że dla obserwatorów z zagranicy właśnie osiągnięcia skutecznie przesłoniły to, co było polityczną codziennością tego kraju: niekończące się konflikty wewnątrz koalicji i zahaczające o arogancję zachowania premiera. Dość przypomnieć historię Jana Mojżisza, który był szefem Narodowego Urzędu Bezpieczeństwa, odpowiadającego za weryfikację słowackich kadr w instytucjach współpracujących z NATO. Dzurinda oskarżył go o bliżej niesprecyzowaną "utratę zaufania", a potem - mimo uwag amerykańskiej i brytyjskiej ambasady i Kwatery Głównej NATO - odwołał. Gdy na podobne prowokacje wobec Zachodu pozwalał sobie Mecziar, światowa prasa grzmiała. Dzurindzie uszło.

Słowacy podobnych skandali widzieli jednak więcej - i dlatego należy raczej ich podziwiać, że - nawet ci mocno zdegustowani - w ostatniej chwili, już przy urnie, zmieniali zdanie i oddawali głos na nielubianego premiera. W sumie było ich niemal 19 proc. Nie sposób więc mówić o "czerwonej kartce" dla reform czy premiera. Wynik wyborów ujawnił raczej - zdaniem socjologów - podział kraju, podobny do polskiego podziału na część A i B. Biedny wschód i północ Słowacji głosowały na Fica, a w bogatej, tętniącej biznesem Bratysławie wygrał premier.

Mimo przedwyborczych obietnic Fica, że odwoła reformy poprzednika, chyba nie należy spodziewać się reakcji zbyt gwałtownej i antyrynkowej. Fico jest populistą, ale nie samobójcą. Zawsze dbał o dobrą opinię i punkty zarabiane na nacjonalizmie przeplatał gestami zrozumiałymi dla zachodniej opinii publicznej, ale kontrowersyjnymi w kraju. Pod koniec lat 90. zupełnie niespodziewanie zaproponował, np. wprowadzenie do kalendarza Dnia Holokaustu dla upamiętnienia niemal 80 tys. słowackich Żydów, wywiezionych do komór gazowych za rządów ks. Jozefa Tisy.

Kto wie? Może i teraz wszystkich zaskoczy i stworzy koalicję nie z nacjonalistami, ale z partiami, które współrządziły przez ostatnie lata: z chadecką KDH i słowackimi Węgrami.

Wszystko jest możliwe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2006