Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Odbiór czterdziestu minut muzyki Skalpela przybrać może różne formy, pomiędzy solidnym traktatem estetycznym z jednej strony a całkiem przyjemną muzyką dobiegającą gdzieś z tła. W tym łatwiejszym wypadku słucha się muzyki wywodzącej się z jazz-rocka, o wyraźnej, acz niuansowanej konstrukcji rytmicznej, słychać więc kolejne ścieżki, raczej stonowane, lekko niepokojące czymś w rodzaju nostalgii; może dlatego, że sporo tu stylistyki z lat 70. Ścieżki płyty są przy tym znikliwe: owszem, po głowie krąży potem ten czy inny motyw lub ślad, zasadniczo jednak trudno wyodrębniać pamięcią poszczególne tytuły. Pozostaje wrażenie ogólnej spójności, ewentualnie pojedyncze dźwięki.
Problem w tym, że Skalpel to Marcin Cichy i Igor Pudło, którzy owszem, posługują się klawiaturami, tyle że komputerowymi. Ich muzyka składa się z elektronicznie przetwarzanych fragmentów płyt już kiedyś przez kogoś nagranych, z dźwięków rozkładanych na czynniki pierwsze i na nowo łączonych. Co ciekawe, Cichy i Pudło skutecznie dążą do imitacji, do wywołania wrażenia, że ktoś tu (i teraz) gra naprawdę na prawdziwym instrumencie. W paru pierwszych utworach wydaje się nawet, że słychać tego samego saksofonistę, posługującego się tym samym stylem artykulacji dźwięku, a zapewne części składowe domniemanego saksofonisty są nader różnorodne.
Znamienne, że w jednym z wywiadów rozmówca Cichego (Konrad Żywiecki w "Jazz Forum") mówił o wrażeniu słyszenia prawdziwego perkusisty, a także - uwaga - brzęczenia kontrabasu czy niestrojenia saksofonu. Usatysfakcjonowany Marcin Cichy podziękował. Więc po to skomplikowana komputerowa kombinatoryka, by uzyskać złudzenie kiksów? A jednak warto. Po pierwsze, ta muzyka ma urok. Po drugie, pośrednio można zdać sobie sprawę, ile pozausznych założeń powstaje i funkcjonuje zazwyczaj - choć niezauważalnie - przy słuchaniu muzyki.