Siła układu

Z prof. Andrzejem Rzeplińskim z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka rozmawia Krzysztof Burnetko.

KRZYSZTOF BURNETKO: - W ub. tygodniu sąd wydał wreszcie wyrok w sprawie młodego człowieka z Kielc oskarżonego o sfałszowanie legitymacji szkolnej. Tyle że chłopak spędził wcześniej miesiąc w areszcie tymczasowym. Równocześnie sąd w Starachowicach utajnił ważny społecznie proces tamtejszych samorządowców oskarżonych o malwersacje. A w kraju powszechne jest już przekonanie, że sposób traktowania obywateli przez policję, prokuraturę, sądy zależy od ich pozycji społecznej.

ANDRZEJ RZEPLIŃSKI: - Ten popularny pogląd oddaje rzeczywistość. Dziedziczymy ją po PRL-u, kiedy nawet lokalni notable byli poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości, bo chronił ich I sekretarz miejscowego komitetu partii. Bywało, że kara ograniczała się do przeniesienia na inne stanowisko. Jeśli afery nie dało się już utrzymać w tajemnicy, organizowano w celach propagandowych proces pokazowy. Także w sprawach cywilnych prominentów traktowano inaczej niż pozostałych obywateli.

- PRL upadł 13 lat temu. A ludzie pracujący w wymiarze sprawiedliwości III RP pochodzą w sporej części z nowego naboru.

- Mimo że mamy demokratycznie wybierane rządy, nawyki korzystania z przywilejów przynależnych różnym grupom trzymającym władzę pozostały.

  • Mali sędziowie w małym miasteczku

Weźmy miasteczko Starachowice. Trudno się spodziewać, by jakikolwiek sędzia, który orzeka tam dłużej niż kilka miesięcy nie zetknął się - w sytuacjach oficjalnych lub prywatnych - ze starostą bądź wicestarostą powiatu. Sędziowie ci wiedzą, że prawdopodobnie przyjdzie im tam pracować przez całe życie. Czy w takiej sytuacji można iść na wojnę z miejscową władzą?

Polscy sędziowie nie mają nadto nawyku nieutrzymywania zbyt bliskich kontaktów prywatnych z wszelkiego typu notablami. Dawniej kiedy ktoś ostentacyjnie unikał kontaktów z I sekretarzem, mógł sobie zniszczyć karierę. Dlatego nie wykształciła się tradycja towarzyskiej separacji między środowiskiem wymiaru sprawiedliwości a światem polityki i władzy.

Patologią jednak jest i to, że kręgi prawnicze bywają zbyt wąskie. Przykładem Toruń i sprawa sędziego Wielkanowskiego, którego media oskarżają o kontakty z miejscowym światem przestępczym, a koledzy prawnicy nie kwapili się, by wyjaśnić podejrzenia. Tamtejsze środowisko wymiaru sprawiedliwości składa się z trzech pokoleń jurystów kształconych od końca lat 40. na wydziale prawa toruńskiego uniwersytetu. To w istocie kilkanaście rodzin, od lat się przyjaźniących. Jedni pracują w sądach, drudzy w prokuraturze, inni są adwokatami; w kolejnych pokoleniach są niewielkie ruchy “kadrowe", choć głównie w ramach tych zawodów. Taki utrwalony układ towarzyski silnie utrudnia tym ludziom bezstronne wypełnianie obowiązków, o ile sprawa dotyczy ich środowiska. Bo jak bezstronnie prowadzić sprawę, jeśli podejrzanym czy oskarżonym albo stroną w procesie cywilnym jest kolega, z którym bawiło się w piaskownicy czy bywało na imieninach, albo którego ojciec wyświadczył uprzejmość zawodową mojemu ojcu? Jeżeli więc nie wystąpią o przekazanie jej do innego sądu, to wszystko rozegra się w swoim gronie. Ludzie to widzą. I na podstawie zachowania miejscowych prawników oceniają, czy prawo jest prawem - a potem przenoszą tę ocenę na poziom całego państwa.

Tak samo ludzie pamiętają, że pani sędzia, która prowadziła po pijanemu rower nie trafiła przed prokuratora, bo złożony z jej kolegów sąd dyscyplinarny uznał, że choć dopuściła się czynu zabronionego, to jego społeczna szkodliwość jest taka sama, jak jazda po pijanemu na rowerze robotnika budowlanego. To musi rodzić poczucie niesprawiedliwości: sędziowie korzystają, i słusznie, z różnych przywilejów niezbędnych do prawidłowego wykonywania tego zawodu, ale okazuje się, że jednocześnie chcą być traktowani jak pijani robotnicy budowlani.

Efektem takich przypadków jest narastające przekonanie, że żyjemy w kraju układów i układzików, w którym inne prawo obowiązuje możnych, a inne słabych; że to ci słabi są przedmiotem zainteresowania organów ścigania i zapełniają ławy oskarżonych, a jeśli mają konflikt cywilnoprawny z możnymi, są skazani na porażkę.

- Jest i inne niebezpieczeństwo: akcje wymiaru sprawiedliwości przeciwko ludziom władzy robione pod publiczkę... Ostatni przykład: czy konieczne było nawoływanie, by posła Jagiełłę ze Starachowic wsadzić do aresztu tymczasowego, skoro były przeciwko niemu twarde dowody i żadne mataczenie na nic by się zdało.

- Sprawa Jagiełły powinna być błyskawicznie skierowana do sądu. W śledztwie poseł ten został “ugotowany": dowód rzeczowy, podsłuch wykazał niezbicie, że poinformował zaprzyjaźnionych gangsterów o planowanej przeciw nim akcji policji. Areszt może być stosowany, czy to wobec posła, czy chłopca z Kielc, wyłącznie w sytuacji absolutnie niezbędnej. W czyim interesie - poza niskimi pobudkami tłumu lub niektórych polityków - leżało zatrzymanie Jagiełły? Nie interesy polityczne bądź wygodnictwo wymiaru sprawiedliwości mają powodować, że ktoś spędzi miesiące za kratami w oczekiwaniu na kolejną czynność prokuratora, a potem rozpoznanie sprawy przez sąd. Decydować może wyłącznie potrzeba zapobieżenia ewentualnemu matactwu bądź ucieczce przed wymiarem sprawiedliwości. Najczęściej wystarczają inne środki, np. zabranie paszportu lub dozór policyjny czy poręczenie majątkowe.

Chłopaka z Kielc sąd mógł nakazać policji dostarczyć na 30 minut, bo tyle powinna zająć taka drobna sprawa, wymierzyć mu grzywnę albo pracę na cele publiczne - i to wszystko.

- W przypadku utajnienia procesu samorządowców w Starachowicach pojawia się inny element: sprzecznych przepisów. Może nie zawsze decydujący jest oportunizm czy kumoterstwo prawników - może prokuratorzy i sędziowie zwyczajnie trzymają się przepisów, a że te są wadliwe, to już wina ustawodawcy?

- Sprawę starachowicką mogę oceniać tylko na podstawie relacji mediów. Po pierwsze, może i asesor ją prowadzący nie jest złym prawnikiem, ale można się zastanawiać, czy prezes sądu powinien powierzać tak nośną społecznie sprawę tak młodemu człowiekowi. Po drugie, asesor utajnił proces, powołując się na prawo do prywatności panów oskarżonych. Także prokurator - również dość młody - nie zaskarżając tego zarządzenia sądu, zgodził się, że prywatność i wzgląd na życie rodzinne oskarżonych uzasadniają odstąpienie od zasady jawności procesu. Okazało się, że przyczyną zamknięcia sali sądu dla publiczności jest co innego: otóż prokuratura utajniła w aktach wszystko, co w procesie kryminalnym jest publicznie rozważane, czyli zapisy rozmów telefonicznych lokalnego gangstera i lokalnego półgangstera-urzędnika-państwowego - w tym propozycji przestępczych.

  • Z marszu na rozprawę

Zaczynam podejrzewać, zachowując dobrą wolę wobec asesora, że popełnił błąd, bo albo sprawę przydzielono mu na chwilę przed pierwszą rozprawą, albo nie przeczytał akt. Więcej: widać musiał nie czytać ich również prokurator. Gdyby przeczytali i chcieli ją utajnić w interesie oskarżonych, podaliby wygodniejszą dla nich podstawę.

Wydaje się to niepojęte, ale w praktyce sąd nie tak rzadko nie zna sprawy, którą ma się zająć, a często prokurator jest wzięty przypadkowo, bo ten, który prowadził postępowanie przygotowawcze jest zajęty albo woli zasłonić się kolegą. To teatr absurdu, a nie sąd. Tyle że to nie jest śmieszne, a groźne: ważną sprawą zajmuje się dwóch młodych prawników, którzy prawdopodobnie nie znają akt. I wiedząc, że na sali będą tabuny dziennikarzy i publiczność żywotnie zainteresowana wyjaśnieniem prawdy - idą na salę i ośmielają się - także w moim imieniu, bo orzekają w imieniu Rzeczpospolitej - decydować, co jest czyim prawem, a co nie.

Lecz nawet gdyby sędziów wyznaczać drogą losową, muszą oni czytać akta sprawy, którą mają rozpatrywać. Żadne gwarancje proceduralne nie pomogą, jeśli ludzie nie będą przykładać się do właściwego wykonywania swojej roboty.

- By zostać przy przykładzie starachowickim: to że asesor nie skorzystał z możliwości zwrócenia sprawy do prokuratury bądź zapytania Trybunału Konstytucyjnego o interpretację sprzecznych przepisów, dowodzi jego nieprofesjonalizmu. Na ile nierówne traktowanie obywateli przez wymiar sprawiedliwości wynika z braku wiedzy sędziów, prokuratorów, policjantów?

- Brak profesjonalizmu dotyka zarówno osób dobrze politycznie czy ekonomicznie usytuowanych, jak tych słabych. Niezbyt mądry sędzia, prokurator czy policjant, albo nawet inteligentny, lecz leniwy i nieprzygotowany do sprawy, popełnia błędy w stosunku do jednych i drugich. Skądinąd na ich niekorzyść albo na korzyść.

Błędy wynikające z braku wiedzy bądź nieprzygotowania są jednak mniej groźne i łatwiejsze do naprawienia niż naruszenia równości wobec prawa w efekcie władzy układów. Każdy, kto przeżył w małym mieście parę lat, wie jak trudno funkcjonować poza takim lokalnym układem. Nawet w przypadku sędziego, którego - o ile nie naruszy prawa - nikt nie może usunąć z funkcji. Ktoś z rodziny sędziego jest jednak zależny od miejscowych władców, a jego dzieci chodzą do miejscowej szkoły i można im utrudnić życie.

Sygnały docierające do Helsińskiej Fundacji dowodzą, że w polskich sądach traktowanie obywateli zależy od ich pozycji społecznej. Dotyczy to tak postępowania karnego, jak cywilnego.

- Jak to ograniczyć?

- Jednym posunięciem ani ustawą tego się nie załatwi. To wymaga czasu - niczym angielski trawnik. Póki patronami aplikantów będą sędziowie, którzy nasiąkli przyzwyczajeniami z PRL-u, bylejakością, zależnością od układu, nie oczekujmy szybko gruntownych zmian. Każdy prawnik zna z czasu PRL-u znakomitych prawników - nauczycieli rzetelnej profesji, w tym sędziów, ale oni stanowią znikomą mniejszość.

U nas weryfikacji sędziów na przełomie 1989/90 nie było, sam byłem i jestem przeciwny takim jednorazowym akcjom. Któż w końcu mógłby kompetentnie i szybko przeprowadzić ją w całej Polsce? Ale swoistą weryfikację sędziów mieliśmy na najwyższych szczeblach władzy sędziowskiej. Od nowa powołany został Sąd Najwyższy i odtworzone zostały zlikwidowane w 1950 sądy apelacyjne. Do wszystkich tych sądów trafili najlepsi dotychczasowi sędziowie oraz część adwokatów, profesorów prawa. Sędziowie ci mają monopol na decydowanie, kto uzupełni ich skład. Obserwuję z niejakim zdumieniem, że do niektórych z tych sądów kooptowani są obecnie, po 13 latach, wcale nie najlepsi. Przykładem może być Sąd Apelacyjny w Lublinie, uznawany zasłużenie przez lata za najlepszy w wolnej Polsce. W sierpniu tego roku sędziami tego sądu zostali: były zawodowy sędzia wojskowy, który ewidentnie złamał prawo i skazał w styczniu 1982 r. na więzienie robotników ze Świdnika a teraz nawet nie potrafi wydobyć z siebie wobec pokrzywdzonych “przepraszam", oraz prezes Sądu Okręgowego w Zamościu. Ten ostatni niczym się nie wyróżnia, chyba tym, że zostawił gmach sądu w Zamościu w ruinie. Sąd ten mieści się w dawnym pałacu Zamoyskich. Już wejścia do sądu urągają majestatowi sprawiedliwości. A można inaczej. Przykładem niech będzie Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu, gdzie nie dzięki “Warszawie", ale dzięki inicjatywie i pracy kierownictwa Sądu, jego gmach stał się w ostatnich latach pałacem sprawiedliwości.

Warto więc poprawić przynajmniej system kształcenia prokuratorów i sędziów. Wzorem mogą być rozwiązania z Europy Zachodniej, przejęte już przez wszystkie państwa Europy środkowej - z wyjątkiem Polski. Pomysłodawcami modelu są Francuzi. Po wojnie powstał problem sędziów kolaborujących z reżimem Vichy - często nazistów z przekonania. W 1946 r. przeprowadzono weryfikację sędziów. Szkody były większe niż zyski: sędziów silnie uzależniono od władzy politycznej.

Dopiero afery i nadużywanie wpływów przez prezydenta Mitteranda oraz sukcesy sędziów włoskich w walce z mafią polityczną, doprowadziły w połowie lat 90. do odrodzenia się francuskiego wymiaru sprawiedliwości. Swoje zrobiła też głęboka reforma kształcenia sędziów. We Francji istnieje jedna państwowa szkoła, na wspaniałym poziomie, przygotowująca kadry sędziów i prokuratorów. Oparta jest na przejrzystym, konkursowym systemie naboru drogą egzaminów testowych, co zapobiega układom.

  • Fory dla pociech królika

Tymczasem w Polsce rola znajomości w karierze w wymiarze sprawiedliwości jest kluczowa. Wszędzie: w Warszawie, Krakowie, Lublinie, Poznaniu, Wrocławiu, gdziekolwiek. Korupcja nie polega na tym, że ktoś komuś daje pieniądze. Tu działa korupcja środowiskowa: na asesurze muszą być miejsca dla dzieci sędziów sądu apelacyjnego i wobec tego inni są na straconej pozycji. Mówię to z pełną odpowiedzialnością: nawet dobrzy aplikanci prokuratorscy czy sędziowscy, jeśli są spoza układu, są bez szans.

We Francji najlepsi aplikanci mają gwarantowane ustawą prawo wyboru miejsca pracy. Reformę zacząć trzeba od wprowadzenia jednej państwowej szkoły dla absolwentów studiów prawniczych, którzy chcą zostać sędziami lub prokuratorami. Zapewnić im najlepszych wykładowców, nie tylko z Polski, ale i zza granicy, bo wkrótce każdy z nich będzie pracował w systemie judykatury europejskiej. I jeżeli ktoś najlepiej zda egzamin sędziowski i chce trafić do, przykładowo, do sądu rejonowego dla Krakowa-Krowodrzy, bo wie, że są tam dobrzy sędziowie i w ich towarzystwie będzie się mógł rozwijać, to powinien mieć prawo do pracy właśnie tam, nawet, gdyba “chrapkę" na ten etat miał syn czy córka prezesa Sadu Apelacyjnego. Tak można dzielić etaty: najlepsi trafialiby do najlepszych sądów, a tym z gorszymi wynikami przypadałyby pozostałe. System nie dość, że eliminowałby koneksje rodzinne czy towarzyskie, to działałby motywacyjnie, bo tylko poprawa renomy dawałaby szansę na lepszych pracowników.

Dwa lata temu zaproponowałem projekt stosownej ustawy i zostałem zmiażdżony przez członków Krajowej Rady Sądowniczej. Po prostu: reforma zagraża korporacyjnym interesom. Nie chodzi tylko o możliwość przepychania własnych pociech na stanowiska, ale i o to, że dwadzieścia istniejących szkół dla sędziów i prokuratorów to mnóstwo etatów oraz możliwość zarobienia na wykładach dodatkowych pieniędzy.

Minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk metodą małych kroków chce zredukować liczbę szkół sędziowskich o połowę. To i tak o 9 za dużo, ale opór środowiska jest straszliwy.

- Czy do patologii wymiaru sprawiedliwości III RP nie przyczynili się po części ci działacze organizacji praw człowieka i dziennikarze, którzy po 1989 r. nie krytykowali jego wpadek, zakładając, że po latach PRL-u nad sędziami zwłaszcza trzeba rozpiąć parasol ochronny, póki nie odbudują swej niezależności?

- Prześledziłem teksty na temat sądownictwa w największych dziennikach z ostatnich lat. Okazuje się, że dziennikarze wytykali sędziom błędy. Tyle że sędziowie są chorobliwie nadwrażliwi na krytykę - i wołają, że godzi się w ich niezawisłość. Uważają się za nieomylnych nawet, jeżeli nie oddają w ręce prokuratora sędziego, który prowadzi samochód po pijanemu. Mówią: o co chodzi, to było po pracy. Równocześnie w podobnych sprawach wydają surowe wyroki. Taka solidarność zawodowa jest gorsząca dla opinii publicznej.

Czy ktoś poleciałby samolotem, wiedząc, że pilot jeździ po pijaku samochodem? Podobnie jest z sędziami. Sędzia ma świecić przykładem nie tylko na rozprawie. Tymczasem zdarza się, że pijani sędziowie prowadzą rozprawy. Gorzej: sądy dyscyplinarne chronią te osoby. W tym roku w sądzie rejonowym w jednym z wielkich miast, pani sędzia była tak pijana, że w drodze na salę rozpraw spadła ze schodów i się poraniła. Myśli pan, że ją wywalili z roboty? Nie! Przełożeni dali jej roczny urlop dla poratowania zdrowia. Choć znakomita większość sędziów nie chce mieć takich kolegów, system działa tak, że tacy ludzie w sądownictwie pracują.

Gorszące jest też, gdy sędziowie, którzy stoją pod zarzutem przestępstwa hańbiącego i trafili w końcu na ławę oskarżonych, zaczynają grać jak kryminaliści. Przykładem znowu sędzia Wielkanowski z Torunia, który wykorzystuje wszystkie możliwości, jakie daje kodeks postępowania karnego. Tymczasem sędziowie mają zagwarantowane w Konstytucji przywileje, ale za nimi idą szczególne obowiązki. Jednym jest godne pełnienie funkcji. Jeżeli zatem sędzia zostanie obciążony jakimś zarzutem, honor nakazuje nie tylko zrezygnować z pełnienia funkcji, ale również nie prowadzić - jak to określają adwokaci - obrony poprzez kluczenie: nie stawiania się na rozprawy, produkowania dowodów i zwolnień, naciskania na kolegów itd.

  • Polska bez Falcone

Znamienne, że środowisko sędziowskie nie wygenerowało ludzi pokroju Di Pietro czy Falcone. Nie ma w Polsce sędziego, który byłby dla obywateli symbolem uczciwości, profesjonalizmu, niezależności. Takiego, z którym mogłaby się identyfikować masa sędziów, którzy na co dzień nieustraszenie i solidnie pracują, by prawo było tu prawem. Więcej: próby kuracji podejmowane od wewnątrz korporacji są słabe, a jak zaczyna się coś tlić, płomyczek rychło zostaje przyduszony.

- A może równość wobec prawa jest utopią?

- Nie jest. Dowodem choćby sprawa Mike’a Tysona w USA. Adwokatom tej gwiazdy boksu - najlepszym i najdroższym - udało się wychwycić błędy policji oraz uwieść ławę przysięgłych. Sędzia jednak pod wpływem siły społecznego poczucia sprawiedliwości, wydał sprawiedliwy wyrok, dowodzący, że nawet człowiek kolosalnie bogaty i wpływowy, symbol awansu społecznego czarnego Amerykanina, niedawny idol tłumów, musi ponieść odpowiedzialność, jeśli popełni przestępstwo.

Przypadki nierównego traktowania były i będą. Choćby dlatego, że bogatszych stać na lepszych adwokatów, którzy będą szukać wszelkich luk w prawie na korzyść klientów - za co im chwała, bo stale testują tym słabości wymiaru sprawiedliwości. W efekcie nawet przypadki nadużyć mogą być wykorzystane jako sygnał błędów w ustawodawstwie.

Zasadą musi być, że wobec prawa jesteśmy równi, a wyjątki się jedynie zdarzają. Nie odwrotnie: że jeżeli mamy dojście, nasza nieruchomość zostanie wpisana do księgi wieczystej od ręki, a jeżeli dojścia nie mamy, po roku.

Prof. Andrzej Rzepliński jest kierownikiem Katedry Kryminologii i Polityki Kryminalnej na Uniwersytecie Warszawskim oraz i sekretarzem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2003