Semper fidelis

Lwów ciągnie się za mną jak ogon za kometą, a ostatnie lektury znów wskrzesiły go w mojej pamięci.

25.07.2004

Czyta się kilka minut

Emerytowany profesor Politechniki Krakowskiej Jerzy Kowalczuk, który pochodzi ze Lwowa i skończył tam XII Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Stanisława Szczepanowskiego, w czterech potężnych tomach ważących ze trzy kilogramy zawarł historię swojej szkoły. Mogę tylko żałować, że z mojego gimnazjum imienia Karola Szajnochy nikt się nie wziął za taką robotę. Są tu fotografie, dokumenty, wspomnienia, zbiorowe tableaux, nazwiska nauczycieli i uczniów z kolejnych roczników; narysowano nawet mundurek, w jakim i ja chodziłem.

Znalazłem też podobiznę tablicy poświęconej pamięci profesorów lwowskich i ich rodzin, zamordowanych przez Niemców na Wzgórzach Wuleckich 4 lipca 1941 roku; jak czytam, tablicę “umieszczono 7 września 2003 roku na Ścianie Pamięci w kościele patronalno-garnizonowym żołnierzy kresowych pod wezwaniem Świętej Jadwigi Królowej w Krakowie" - pojęcia nie miałem, że takie miejsce istnieje. Ze zrozumiałym poruszeniem dostrzegłem dobrze mi znane z dzieciństwa nazwiska z kręgów medycznej profesury lwowskiej, w których poruszał się mój ojciec.

Co mnie najbardziej uderzyło, to relacje odnoszące się do straszliwego momentu przejścia Lwowa pod sowiecką okupację. Miałem nadzwyczajne szczęście, że zdałem maturę dokładnie na dwa miesiące przed wtargnięciem sowiecko-niemieckim; ci, którzy pobierali wtedy jeszcze nauki gimnazjalne, dostali się pod sowiecką prasę, a skończywszy szkołę, poszli prosto do Armii Czerwonej. Nieliczni, którzy przeżyli, opisują rzeczy straszliwe. Dopiero teraz naprawdę rozumiem, jak rozsądnie postąpił mój ojciec, wpychając mnie ze wszystkich sił na medycynę, co mnie od Armii Czerwonej uratowało.

Mam wrażenie, że obraz Lwowa w oczach kolejnych generacji staje się coraz bledszy. Jak to możliwe, żeby miasto stracić równie łatwo jak odrąbaną kończynę? Za czasów Peerelu, pod nasadzonym przez Moskwę czerwonym rządem, nie wolno było mówić o tej utracie. Jedną z pierwszych jaskółek była moja książka o dzieciństwie, “Wysoki Zamek"; niektórzy wyrażali zdziwienie, że ktoś się w ogóle odważył napisać o przedwojennym Lwowie. Być może “Wysoki Zamek" mógł się ukazać, bo wydawcą było Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, nie był to jednak z mojej strony żaden chytry wybieg: chcieli książkę, to im dałem.

Wilno i Lwów, które utraciliśmy, zostały przez wojnę oszczędzone. Wrocław natomiast, największe z miast, które w zamian otrzymaliśmy, zniszczony był w siedemdziesięciu kilku procentach, niemal jak Warszawa. Kuzyn mojej żony, profesor Olgierd Czerner, architekt, był jednym z tych, którzy Wrocław podnosili z gruzów. Oczywiście strukturalne rysy wieków niemieckiego panowania pozostały, ale jest to dziś właściwie nowe miasto, odtworzone przez Polaków.

Kiedy powstała III Rzeczpospolita, Kohl ściskał się z Mazowieckim w Krzyżowej i mówił, że przeszłość nigdy już nie wróci. Dziś Schröder powtarza, że Niemcy nie mają żadnych pretensji do naszych terytoriów zachodnich, ale Powiernictwo Pruskie przygotowuje kolejne pozwy rewindykacyjne. Równocześnie czytam, że w Rosji postępuje krok za krokiem proces, który nazwałbym rewindykacją dóbr władzy kagiebistowskiej. Że Putin osadza swoich koleżków na kluczowych stanowiskach, że stopniowo kruszy i miażdży rozmaitych Chodorkowskich - swoją drogą osioł ten Chodorkowski, niejeden jego kolega dawno już uciekł z forsą do Londynu albo innej Szwajcarii. W prasie amerykańskiej pisze się otwarcie, że nie chodzi nawet o ponowne upaństwowienie wydobycia ropy, ale o to, żeby na czele niby to prywatnych konsorcjów postawić ludzi zaufanych. Sądzę, że Rosja będzie miała z tego więcej szkody niż pożytku. To prawda, że tak zwani oligarchowie doszli do miliardowych fortun w sposób często niejasny, ale apetyty rządu Putina wykraczają poza rachubę ekonomiczną, chodzi o władzę, która ma zostać coraz mocniej sprzęgnięta z moskiewskim centrum. Nam w tej chwili nic ze wschodu nie grozi, ale co będzie za dziesięć lat, nie wiadomo.

Sprawa nowego Drang nach Osten pod hasłem rewindykacji własności niemieckiej równoważy się jakoś w moim odczuciu jak szala wagi z problemem naszych strat na Wschodzie; nie wiem, czemu rzadko się tę równoważność podnosi. Dostaliśmy się w pułapkę, ponieważ czerwony rząd nie był w ogóle zainteresowany utrzymywaniem prywatnej własności nieruchomości i nie dbał o formalności; ludzie, których przesiedlono na Ziemie Zachodnie, nie starali się (albo nie mogli się starać) o zmianę zapisów w księgach wieczystych, a teraz wynikają z tego ponure konsekwencje. Podobno w Warszawie powołano jakieś zespoły, które mają w sposób fachowy odeprzeć rewindykacyjną ofensywę Powiernictwa Pruskiego, więc nie będę się tym szerzej zajmować; nie chciałbym okazać się żabą, która podstawia nogę, jak konie kują. Myślę jednak, że organy państwa są zobligowane, by uspokoić obywateli. Charakterystyczne przy tym, że podczas kiedy Niemcy zgłaszają pretensje do nas i do Czechów, nikt jakoś nie domaga się od Rosjan Piławy i Królewca, czyli Kaliningradu. Owszem, był w “Spieglu" artykuł o tym, że w Królewcu mieszkał Kant i że odtworzono jego pomnik; ale to wszystko.

Ja sam, jak tu już napisałem, nie zamierzam się starać o ekwiwalent za mienie zabużańskie. Mnie chodzi przede wszystkim o pamięć. Mam rozmaite materiały o Lwowie, mam bardzo dobry album fotograficzny Bujaka, mam dwie książki poświęcone cmentarzowi Orląt, ale tego wszystkiego mi mało. Nie stoję oczywiście, broń Boże, na stanowisku, że powinniśmy ruszyć śmiało na Ukraińców i odwojować Lwów, boli mnie jednak zapomnienie. Opanował mnie jakiś smętek żałoby po tym mieście, o którym się mówiło “Leopolis semper fidelis", dlatego wracam do pomysłu dioramy, która pokazywałaby w trzech wymiarach Lwów z 1939 roku.

Moja koncepcja wzbudziła entuzjazm bliskich, boję się tylko, czy najlepsi nawet fachowcy zdołają wiernie dawny kształt miasta odtworzyć. I nie chodzi nawet o stronę finansową, sam bym nie poskąpił wysiłków ani środków. Trzeba sięgnąć do archiwów, poprosić o pomoc architektów, inżynierów i historyków - nie wiem, czy to się uda. Mimo wszystko ponawiam wezwanie i mam nadzieję, że spotka się ono z odzewem.

Wiem, że to, co piszę, brzmi jak głos z praczasów. Tymczasem pojawił się kolejny numer pisma “Lampa", jest tam rozmowa ze mną, a obok bardzo ciekawe rozmowy z młodymi, wykształconymi ludźmi. Oni są bez reszty wtopieni w teraźniejszość, chociaż jej nie lubią. Historia, o której tu opowiadam, niewiele się dla nich różni od przeżyć Murzynów, których statki niewolnicze porywały i przewoziły do Stanów Zjednoczonych. Młodzi odwrócili się plecami zarówno do przeszłości, jak i do całego teatru politycznego. Kiedy wysypie się opiłki żelaza na papier, a pod spodem umieści magnesy, pole magnetyczne sprawia, że opiłki układają się w linie sił. Coś takiego działo się z nami za czasów protektoratu sowieckiego; a teraz, po zrywie solidarnościowym i po tym, jak nie bez pomocy Papieża, a i Gorbaczowa, odzyskaliśmy niepodległość, pole znikło, opiłki bezładnie się rozsypały, przyszło zobojętnienie.

W ostatnich numerach “Spiegla" znajduję artykuły o spisku Stauffenberga i zamachu na Hitlera, o przebiegu inwazji alianckiej i ofensywy sowieckiej. Niemcy podtrzymują pamięć historyczną, a u nas w pismach takich, jak “Newsweek", “Wprost" czy “Polityka" nic, głucho, jakby nam tę pamięć nagle odrąbano, jakbyśmy z dnia na dzień wszystko zapomnieli i pozostał tylko dzień dzisiejszy.

Tymczasem suma nieszczęść ludzkich, które zwaliły się w zeszłym wieku na nasz kraj, jest nie do odtworzenia, ale i nie do zapomnienia. Nikt nie obejmie i nie zważy strat, jakie ponieśliśmy przez masowe zgilotynowanie naszej najlepszej inteligencji. Jak długo mówi się o mordzie dokonanym na jednostkach, nawet jeśli to jest kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowa grupa, można zachować indywidualny stosunek do ofiar. Im większa ich liczba, tym łatwiej osobnicza indywidualność konkretnych postaci przeradza się w abstrakcję statystyczną. Niemcy razem z Sowietami kraj nasz utopili w śmierci do tego stopnia, że nie sposób sobie tego w pełni uświadomić. Można tylko zazdrościć ludziom, którym anonimowy czołg historii nie przejechał przez środek życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2004