Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po pierwsze (to już banał), chodzi o kondycję wymiaru sprawiedliwości. Bo to przecież jego opieszałość - w przypadku największej afery III RP! - sprawiła, że adwokaci bez problemu mogą teraz wykorzystać instytucję przedawnienia zarzutów, by ich klienci uniknęli kary. Ani prokuratury, ani sądu nie tłumaczy tu fakt, że sprawa dotyczy rzeczywiście trudnej materii - wymiar sprawiedliwości zajmuje się nią przecież już ponad 10 lat.
Po drugie, chodzi o granice prawa do obrony. Bo, nawet jeśli przyjmuje się argumenty środowiska adwokackiego, że zadaniem obrońcy jest zawsze działanie na korzyść klienta i ma on podejmować tylko takie czynności, które do tego prowadzą, pojawia się pytanie: czy prawo oskarżonych do obrony może niwelować prawo do osądzenia ich sprawy? Kwestię tę stawiają już publicyści - czas, by zajęli się nią sami prawnicy.
Po trzecie wreszcie, chodzi o pozycję sędziego w procesie. Bo owszem: zdecydowanie sędziego Kryże, by udaremnić strategię “gry na przedawnienie" oskarżonej Janiny Chim (niewykluczone, że podjętą w porozumieniu z obrońcami), budzi respekt. Ale sędzia sam przyznał, że wyznaczając oskarżonej na obrońców z urzędu adwokatów, z których ona zrezygnowała, sięgnął po chwyt stanowiący “względne naruszenie prawa". Tu problem brzmi: czy w procesie karnym, z założenia rygorystycznym proceduralnie, dopuszczalna jest znana z innych dziedzin prawa reguła praeter legem, czyli działań podejmowanych niejako “obok (istniejącego) prawa", a uzasadnionych koniecznością zapobieżenia dalszemu rozprzestrzenianiu się patologii oraz naprawy wyrządzonej szkody. Oraz: jakie środki dyscyplinujące przyznać sądowi wobec kpiących z niego adwokatów, by zachowane było i prawo do obrony, i powaga wymiaru sprawiedliwości? Zwłaszcza, że korporacja zawodowa broni swych członków za każdą cenę - nawet swojej reputacji.