Różne barwy reaktora

Pod koniec lat 80. ubiegłego stulecia na hasło Żarnowiec przed oczyma Polaka wyrastał atomowy grzyb, a w myślach zaczynała kłębić się radioaktywna chmura. Dzisiaj scenariusz budowy elektrowni atomowej w tym samym miejscu staje się realny. Przeciwnicy boją się nie katastrofy, a ekonomii.

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Kiedy 20 lat temu rząd Tadeusza Mazowieckiego ogłaszał wycofanie się z budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu, Pomorze odetchnęło z ulgą. Wizja Czarnobyla na własnym podwórku została oddalona. Nie wszyscy jednak świętowali. Okazuje się, że na antyatomowej mapie istniał samotny atol, którego mieszkańcy w referendum dotyczącym budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej opowiedzieli się "za". Gmina Gniewino. Niespełna trzydzieści miejscowości, nieco ponad siedem tysięcy mieszkańców.

Mimo że elektrownia miała ruszyć na wschodnim brzegu Jeziora Żarnowieckiego, a Gniewino posiada w swoich granicach jedynie brzegi zachodnie, to właśnie na tym terenie miała powstać cała baza socjalna dla pracowników przemysłu energetyki jądrowej - mieszkania, przedszkola, żłobki, szkoły i bary.

- Rezygnacja z budowy była dla mieszkańców naszej gminy ciosem. Wiele osób liczyło na zatrudnienie w instytucjach i przedsiębiorstwach obsługujących elektrownię. Znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji - wspomina Zbigniew Walczak, wójt gminy Gniewino. Państwowe Gospodarstwa Rolne zaczęły padać jedno po drugim. Bezrobocie sięgnęło 40 proc. Na brzegu pozostała jedynie działająca od 1983 r. elektrownia szczytowo-pompowa, która miała wspomagać jądrową.

Upadek stał się bodźcem do działania. Mieszkańcy postawili na turystykę. W ciągu 20 lat Gniewino przeszło metamorfozę. Dzisiaj jest jedną z najbogatszych gmin w Polsce i ciągle się rozwija. Ze środków unijnych wybudowano wieżę widokową, do której ustawiają się kolejki, powstają ścieżki rowerowe, w planach jest hotel na dwieście miejsc oraz wyciąg krzesełkowy do górnego zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej. Co ciekawe, zarówno mieszkańcy, jak i samorządowcy wciąż opowiadają się za budową elektrowni atomowej.

- Nigdy nie byłem przeciwny tej inwestycji. Elektrownia atomowa powinna działać tutaj już od dawna. Plany są dobre, tylko że wciąż jest więcej gadania niż działania. A jak wiadomo, budowa elektrowni to nowe miejsca pracy - mówi Henryk Czapp z miejscowości Czymanowo, który elektrownię żarnowiecką, gdyby została uruchomiona, mógłby oglądać z okien swojego domu.

- Tutaj niemal wszyscy są zwolennikami elektrowni. Kiedyś to był Czarnobyl, dzisiaj jest inna technologia i nie ma się czego bać - dodaje Rafał, syn pana Henryka.

Paradoksalnie, technologia jest podobna. Rozwiązania techniczne reaktorów tzw. Generacji III+, które mają zostać wykorzystane w pierwszym polskim reaktorze energetycznym, to efekt 40 lat doświadczeń i poprawek.

- Zmianie uległy systemy sterowania, kontroli i procedur, które uczyniły cały proces o wiele bezpieczniejszym. Warto tutaj posłużyć się bardzo prostym porównaniem: wyobraźmy sobie auto, którego silnik stanowi sprawdzona konstrukcja, lecz nad bezpieczeństwem jazdy czuwa szereg nowoczesnych systemów jak kontrola trakcji czy system ABS. Podobnie jest ze współczesnymi reaktorami energetycznymi - wyjaśnia prof. Michał Waligórski, prezes Państwowej Agencji Atomistyki.

Co piątek na Długiej

Początki żarnowieckiej elektrowni atomowej sięgają lat 70. Już pod koniec 1972 r. władze podjęły decyzję o lokalizacji przedsięwzięcia w niewielkiej wsi Kartoszyno, położonej na południowowschodnim brzegu Jeziora Żarnowieckiego. Wkrótce rozpoczęto badania sejsmiczne, geologiczne i radiometeorologiczne. Po dziesięciu latach władze PRL podjęły uchwałę o budowie elektrowni. Planowana technologia, wbrew obiegowej opinii, opierała się na zupełnie innych zasadach niż ta zastosowana w reaktorze w Czarnobylu, który wykorzystywał technologię produkujących pluton do bomb reaktorów militarnych, z natury mniej bezpiecznych niż konstrukcje "cywilne". Mimo że w Czarnobylu produkowano pluton, to nie zastosowano tam zabezpieczeń wprowadzanych w reaktorach "cywilnych" - również radzieckich.

Niemniej jednak to właśnie katastrofa w elektrowni jądrowej na terenie dzisiejszej Ukrainy w 1986 r. rozbudziła największe obawy. Mimo to, poza pismami słanymi do partyjnych władz, żadnych radykalnych działań nie było.

Przyszedł na nie czas trzy lata później, gdy prace budowlane były już bardzo zaawansowane, a do Żarnowca jechały pierwsze elemety reaktora.

Antyatomowe demonstracje zainicjowały organizacje pacyfistyczne i anarchistyczne Wolność i Pokój oraz Ruch Społeczeństwa Alternatywnego. Pierwsza pikieta odbyła się na ul. Długiej w Gdańsku 24 lutego 1989 r. Od tego momentu demonstracje odbywały się cyklicznie, w każdy piątek aż do wakacji. We wrześniu zostały wznowione. Wybór miejsca i czasu nie był przypadkowy.

Po pierwsze: godz. 16, ul. Długa - tamtędy wracali ludzie z pracy do domów. Była więc duża szansa, że część z nich dołączy do protestu.

Po drugie: piątek; przeciwnicy atomu w większości pracowali lub się uczyli. Milicja miała prawo zatrzymać uczestników demonstracji jedynie na 48 godzin. Chodziło o to, aby ewentualnie po weekendzie spędzonym "na dołku" można było wrócić do pracy lub szkoły.

Mimo że nie istniały portale społecznościowe, internet i komórki, młodzi ludzie w spontaniczny sposób potrafili się doskonale zorganizować. Demonstrujący mieli swój nasłuch milicyjnego radia (dzięki czemu udało się uniknąć kilku aresztowań) oraz swoich fotografów, którzy kolportowali zdjęcia z marszów protestacyjnych. W demonstracjach brało udział od kilkuset do kilku tysięcy osób.

Protesty przybierały różne formy - od przemarszów z transparentami, happeningów, blokad terminala kontenerowego w Gdyni, skąd przewiezione miały być elementy reaktora, po wielodniowe głodówki. Protestującym udało się zyskać przychylność Solidarności oraz zebrać ponad 150 tys. podpisów pod petycją przeciw budowie elektrowni atomowej. Działania antyżarnowieckie prowadzone były przez rok na szeroko zakrojoną skalę, aż do momentu wstrzymania przez rząd inwestycji i podjęciu decyzji o przeprowadzeniu na Pomorzu referendum w sprawie Żarnowca.

Odbyło się ono w maju. Blisko 90 proc. głosujących opowiedziało się przeciwko budowie elektrowni atomowej. Referendum nie było jednak ważne, ponieważ frekwencja wyniosła mniej niż 50 proc. Mimo wszystko rząd pod koniec 1990 roku tuż przed jej uruchomieniem postawił Elektrownię Atomową w Żarnowcu w stan likwidacji.

Pacyfiści i kibice

Wspomina Janusz Waluszko, anarchista, współzałożyciel Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, jeden z najbardziej aktywnych przedstawicieli ruchu antyżarnowieckiego, dzisiaj pracownik Biblioteki Głównej Politechniki Gdańskiej oraz kibic współczesnych działań antyjądrowych:

- Tak potężny zryw społeczny był możliwy z kilku powodów. Po pierwsze popłynął na fali walki z komuną i na katastrofie w Czarnobylu. Po drugie, w tamtych czasach nie było przestrzeni dla młodzieży i energia ruchów młodzieżowych znalazła ujście właśnie w protestach antyżarnowieckich.

Doszło do konsolidacji różnych środowisk. Obok siebie szli anarchiści, pacyfiści, kibice w zielono-białych szalikach i zwykli ludzie. Razem wykrzykiwaliśmy hasła: "Atomowy elementarz zaprowadzi was na cmentarz" czy "Żarnobyl dupa".

Czasem udawało się przerwać kordon milicji i wyjść poza obszar gdańskiej starówki, blokując ruch głównej arterii Gdańska. Świadomość represji, bo przecież można było trafić do aresztu lub zostać spałowanym przez ZOMO, podnosiła tylko poziom determinacji. Byliśmy spontaniczni, ale zorganizowani. Wcześniejsze przyjście na demonstrację lub spóźnienie się mogło zakończyć się aresztowaniem. Mimo że w wielu demonstracjach brali udział "kamieniarze", większość manifestacji miała charakter pokojowy.

Na przykład pewnego razu zamiast kamieni w stronę kordonów ZOMO potoczyły się płyty gramofonowe. Jednocześnie wykrzykiwaliśmy hasło "Zmieńcie płytę", co było odpowiedzią na nawoływania z milicyjnego głośnika, nakazujące zakończenie demonstracji. Innym razem młodzież z utworzonego przez Tomasza "Belfra" Burka ruchu "Twe-twa" recytowała w strojach apelowych zomowcom stalinowskie wierszyki na cześć atomu.

Triumf Waluszki i przeciwników inwestycji oznaczał klęskę zwolenników rozwoju energetyki jądrowej w kraju.

- O wstrzymaniu inwestycji 20 lat temu decydowała przede wszystkim obawa pierwszego po upadku socjalizmu rządu, że kontynuacja tej budowy i podjęte wcześniej zobowiązania finansowe mogłyby zatopić odradzającą się polską gospodarkę, gdyby nie powiodła się reforma Balcerowicza - mówi prezes PAA.

- Należy także pamiętać, że ta inwestycja była realizowana w cieniu katastrofy czarnobylskiej, a jak wiadomo, skutki każdej poważnej awarii w elektrowni jądrowej rzucają cień na cały ten przemysł - zasada ta obowiązuje zresztą i dziś.

Zrozumiała w tej sytuacji była aktywność i presja środowisk antyjądrowych, pewnie też wspomagana przez krajowe górnictwo węglowe, przestraszone nowym źródłem energii, jako potencjalnym zagrożeniem dla miejsc pracy górników. Istotny był także brak zaufania do radzieckiej technologii jądrowej, choć niewiele się wtedy mówiło o różnicy pomiędzy reaktorem czarnobylskim a zupełnie innym typem reaktora, który miał być instalowany w Żarnowcu. Elementy reaktora zostały sprzedane za bezcen do Finlandii. Jedno jest pewne, decyzja ta zaważyła na rozwoju całej dziedziny energetyki jądrowej, który, niestety, na lata został w naszym kraju zahamowany. Z dzisiejszej perspektywy oceniam tę decyzję jako błędną, choć rozumiem jej powody.

Strach liczony w złotówkach

- Wtedy sytuacja była czarno-biała. Dzisiaj młodzi ludzie mają zbyt wiele możliwości, są zbyt apatyczni i rozproszeni, żeby zorganizować podobny do tego sprzed 20 lat ruch. Jeżeli nawet podejmują jakieś działania, robią to bardziej dla siebie, dla własnej satysfakcji lub po prostu traktują swoją działalność jako rozrywkę. Nie potrzebują nikogo z zewnątrz. A żeby protest odniósł pożądany skutek, musi mieć poparcie jak największej liczby osób - twierdzi Waluszko. - Teraz jest zbyt wiele odcieni, zbyt wiele powiązań, interesów, nawet w organizacjach ekologicznych, żeby jednym głosem wyrazić sprzeciw wobec atomu jak kiedyś. Dlatego nie spodziewam się, że obecne plany powrotu do energii atomowej zostaną storpedowane w podobny sposób jak przed laty.

Zupełnie inne podłoże niż 20 lat temu ma też strach przed energią jądrową. Mieszkańcy okolic Jeziora Żarnowieckiego coraz mniej obawiają się atomowych grzybów, radioaktywnego skażenia i zmutowanych noworodków. Swój strach przeliczają na złotówki. Wystarczy przejechać się wokół jeziora, aby przekonać się, na czym opiera się tutejszy drobny biznes. "Działki na sprzedaż", "pokoje do wynajęcia", "wolne pokoje", "domowe obiady" - to ogłoszenia, które dominują na wszechobecnych tablicach. Ilość działek na sprzedaż jest równie duża, ceny zaś trzymają się nieźle. Za niewielką, niespełna tysiącmetrową działkę rolną nad jeziorem trzeba zapłacić grubo ponad 50 tys. zł. Trudno w tej chwili przewidzieć, w jaki sposób zareaguje rynek nieruchomości, jeśli rząd ostatecznie zdecyduje się na budowę elektrowni atomowej w tym miejscu.

Michał Wójcik, przedsiębiorca z Karwieńskich Błot, posiada w sąsiedztwie brzegów jeziora blisko 60 działek na sprzedaż. Jego zdaniem ewentualna budowa elektrowni nuklearnej to poważne zagrożenie dla obrotu nieruchomościami rekreacyjnymi w tym rejonie.

- Jestem zdecydowanym przeciwnikiem tej inwestycji. Potencjalni kupcy mogą przestraszyć się elektrowni atomowej. A ja mam na sprzedaż kilka hektarów ziemi. Dla mnie ta budowa oznacza oczywiste straty - nie kryje obaw przedsiębiorca.

Podobnego zdania jest Władysław Reszka, właściciel zajazdu "Jagoda" w Lubkowie. Czyste obejście, świeżo odmalowane elewacje, nowe okna, zadbany ogród i podjazd. Zajazd zrobiony na "wysoki połysk". Poniesione koszty widać gołym okiem. Zastajemy właściciela z sekatorem w dłoni, wycinającego fantazyjne kule z przydomowych krzewów.

- Elektrownia atomowa w tym miejscu to nóż w plecy dla wszystkich, którzy nad Jeziorem Żarnowieckim postawili na turystykę - stwierdza bez ogródek. - Nie przekonują mnie argumenty, że będziemy mieli tańszą energię elektryczną. Co z tego, jeśli nie będziemy mieli czym owych niższych rachunków opłacić? Poza tym uważam, że to mydlenie oczu, obiecanki bez żadnego pokrycia. Elektrownia powstanie, a nas władza pozostawi samym sobie. I jeszcze jedna kwestia: jeśli okaże się w pewnym momencie, za 20-30 lat, że elektrownia jest już niepotrzebna, będziemy mieli kolejne nikomu nieprzydatne szkaradztwo i sterty radioaktywnych odpadów do utylizacji. Gdzie to zostanie zabrane? Moje zdanie nie zmieniło się przez 20 lat: nie chcemy tutaj reaktora.

Co ciekawe, obaw tych nie podzielają sami turyści. Nasi rozmówcy twierdzą, że przyjeżdżaliby w to miejsce na wakacje bez względu na to, czy nad jeziorem byłaby elektrownia, czy też nie.

- Wiem, że wielu mieszkańców tych terenów liczy na wznowienie budowy elektrowni atomowej w Kartoszynie i korzyści wypływające z tej inwestycji. I ja ich w tym popieram. Nowoczesna technologia jest bezpieczna dla środowiska naturalnego i nie widzę powodów, dla których elektrownia miałaby tutaj nie powstać - tłumaczy Jan Malina, inspektor ochrony środowiska z Krakowa. - Od 12 lat co roku spędzamy tutaj z rodziną urlop i będziemy tu przyjeżdżać w przyszłości, bez względu na to, czy elektrownia zostanie uruchomiona, czy nie. Obawiać można się jedynie tego, że zostanie nam sprzedana technologia, którą w innych krajach wyparły nowocześniejsze rozwiązania.

Sprawę energetyki jądrowej podobnie postrzega Bartłomiej Mrożewski, niezależny dziennikarz z Warszawy, który z rodziną cyklicznie spędza wakacje w oddalonej o kilka kilometrów Białogórze.

- Technologia jądrowa jest obecnie najbardziej wydajnym i najczystszym dostępnym źródłem energii. Odnawialne źródła energii? Uważam, że to mit. Musimy mieć świadomość, że technologie stricte ekologiczne nie zaspokoją naszych potrzeb, które stale rosną. Jakoś ciężko mi uwierzyć w wyliczenia zielonych, które dyskwalifikują elektrownie jądrowe. Dlatego trzeba postawić na atom - mówi Mrożewski. - Wolę jedną atomówkę niż pola wiatraków, które niszczą krajobraz.

Kąpiel w cieniu elektrowni

Lęki mieszkańców starają się łagodzić lokalni politycy, którzy na Pomorze chcą przyciągnąć energetykę jądrową. Marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk jest przekonany, że ewentualna inwestycja nie zaszkodzi tym, którzy martwią się o swoje oparte na turystyce niewielkie biznesy.

- Przykłady z Europy Zachodniej pokazują, że tak się nie dzieje. W wielu różnych rejonach Francji, Wielkiej Brytanii czy Niemiec, gdzie zlokalizowane są elektrownie jądrowe, turystyka rozwija się znakomicie - przekonuje marszałek. - Sami mieszkańcy Pomorza też swobodnie podróżują po całej Unii Europejskiej, gdzie elektrownie jądrowe są standardem, i mogą zauważyć, że nie nastręczają one problemów, nie stanowią żadnego zagrożenia dla środowiska naturalnego, dla życia mieszkańców tych krajów. Większy problem jest w zmianie świadomości, przełamaniu tych obaw, o których wcześniej mówiłem, aniżeli potem z rozwojem samej turystyki.

Zdanie to podziela prof. Waligórski, szef PAA: - Na świecie przeprowadzono wiele analiz, które dowodzą, że nie ma związku między lokalizacją elektrowni atomowej a spadkiem ruchu turystycznego w miejscach atrakcyjnych pod względem przyrodniczym czy krajobrazowym. Sam widziałem fotografie turystów korzystających z morskich kąpieli w cieniu reaktora.

Wójt Gniewina w swoich rozważaniach idzie jeszcze dalej: - Możemy na tej budowie skorzystać. W końcu uporządkowane zostałyby pozostałości po poprzedniej budowie, które straszą turystów. Doświadczenie pokazuje również, że ludzie chcą zwiedzać tego typu obiekty. Przykładów jest wiele, choćby działająca na naszym terenie elektrownia szczytowo-pompowa, zapora w Solinie czy wiele innych tego rodzaju budowli na świecie.

Zaproszenie od samorządu

Lokalizacja jednej z dwóch planowanych w Polsce elektrowni atomowych nad Bałtykiem jest niemal pewna. Przemawia za nią wiele czynników - brak elektrowni konwencjonalnych oraz dostęp do potężnej naturalnej chłodnicy, jaką jest morze. Żarnowiec nadal jest liderem w pogoni za atomem.

- W tym miejscu poczyniono już szczegółowe analizy bezpieczeństwa i po ich zatwierdzeniu rozpoczęto budowę elektrowni jądrowej. Przypomnę jednak, że nie jest to jedyna rozważana lokalizacja, zaś jej końcowy wybór należy przede wszystkim do inwestora, czyli Polskiej Grupy Energetycznej - mówi prof. Waligórski.

Mimo że mieszkańcy regionu są w kwestii atomu podzieleni, samorząd województwa pomorskiego już dwa lata temu wystosował do rządu list z prośbą o uwzględnienie w atomowych planach.

- Nie jestem misjonarzem atomowych rozwiązań. Jednak województwo pomorskie musi importować aż dwie trzecie energii elektrycznej - mówi Jan Kozłowski, poseł do Parlamentu Europejskiego, wcześniej (do lutego 2010 r.) marszałek woj. pomorskiego. - Bez elektrowni atomowej nie zapewnimy sobie bezpieczeństwa energetycznego.

- Dzięki elektrowni atomowej z importera energii elektrycznej, jakim jesteśmy obecnie, możemy stać się eksporterem, zapewniając bezpieczeństwo dostaw prądu nie tylko Pomorzu, ale również województwom ościennym. Bardzo ważne w tym scenariuszu jest także ograniczenie wzrostu cen energii elektrycznej i zdecydowane obniżenie emisji dwutlenku węgla, najważniejszego obecnie w skali całego globu czynnika proekologicznego. Elektrownia jądrowa jest jednym z planowanych przez nas elementów zaopatrzenia energetycznego województwa pomorskiego i tak też została zapisana w strategii energetycznej naszego regionu - dodaje marszałek Struk.

Wójt Gniewina, Zbigniew Walczak, mimo że jest zwolennikiem elektrowni atomowej, nie wyobraża sobie rozpoczęcia budowy bez przeprowadzenia referendum w tej sprawie. Jaki byłby jego wynik? Trudno dzisiaj przewidzieć.

Niezależnie od jego wyniku, Jan Kozłowski chciałby, aby na grunt polski zostały przeniesione wzorce francuskie, gdzie w cały proces powstawania elektrowni jądrowych włączani są przedstawiciele lokalnej społeczności, tworząc swego rodzaju ciało nadzorcze.

- Jeżeli przeciwnicy atomu na własne oczy zobaczyliby, jak szczegółowej kontroli poddawany jest cały proces, ile istnieje procedur bezpieczeństwa towarzyszących tego rodzaju inwestycji i następnie wytwarzaniu energii jądrowej, z pewnością zmieniliby zdanie. Niegdyś sam bardzo sceptycznie podchodziłem do kwestii atomu. Do momentu, kiedy miałem okazję przyjrzeć się nowoczesnej elektrowni we Francji, 120 kilometrów od Paryża - mówi europarlamentarzysta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „W stronę atomu 1 (35/2010)