Rozmowy o Auschwitz

Już samo słowo "Auschwitz" prowokuje odruch ucieczki, lęku i wyparcia. Byle zagłuszyć rozwijający się w głowie film z oświęcimskimi czarno-białymi stopklatkami, które widzieliśmy po wielekroć i które tkwią w nas jak drzazga.

03.08.2010

Czyta się kilka minut

Dopóki byłam mała, te obrazy przypisane były do zamierzchłej przeszłości, usytuowane w jednej przegródce razem z unią lubelską i kampanią napoleońską. Łatwo zatem było "pozamiatać" w głowie i dystansować się od wojennej przeszłości rodziców i dziadków.

Wraz z dorastaniem prosta opowieść o diabłach i aniołach zaczęła obrastać w dygresje, epizody, w wyłaniające się z wojennego sosu rekwizyty, jakieś walizki, okulary, cudy ocaleń. Nadal jednak nie mówiło się w domu o cioci Ewie, przed końcem wojny zabranej do Ausch­witz z zakonnego sierocińca, a jej samej nie zadawało się pytań, chociaż czasem obozowy numer wychynął z rękawa letniej bluzki. Rodzinna pamięć żyje pod postacią pytań nigdy nie zadanych - koszmarnych domysłów i dramy, odgrywanej czasami w wyobraźni. A gdybym to ja trafiła do obozu? Gdybym była więźniarką?... świadkiem? Czy - na wyższym poziomie abstrakcji - winną jakichś zaniechań?... przyzwolenia?... zobojętnienia?

Im więcej wiedziałam o Auschwitz, tym bardziej rosły dekoracje tej dramy, przybywało detali, scenariusze komplikowały się, a pytania stawały się coraz brutalniejsze - były wśród nich takie, których nie wolno zadać nikomu otwarcie. Udręka tych pytań i wątpliwości wydawała się zarazem toksyczna i daremna. Tortura dotyka nas, urodzonych po wojnie, którzyśmy zawinili jedynie rozmyślną amnezją - skwapliwą chęcią uwolnienia się od rodzinnych demonów. Rozsądek podpowiadał, aby trzymać się z daleka od Auschwitz, nie konfrontować z duchami.

Kiedy już metodą ustawicznej perswazji przekonałam siebie samą, że NIE MUSZĘ jechać do obozu, że przecież wiem już dużo i wystarczy - na Auschwitz ciężko zachorował nasz przyjaciel Mikołaj. Młody fotograf, z natury pogodny i towarzyski, zaczął jeździć do Oświęcimia po wielekroć. Wnuk oświęcimianki, syn dwojga dotkniętych w dzieciństwie traumą getta, w jakimś dance macabre przekraczał bramę obozu raz za razem, błądząc po śladach swojej babci, która przez półtora roku była więźniarką Auschwitz, dokąd przywieziono ją transportem z Paryża. W obozowych archiwach natykał się na ślady babci, zwanej w rodzinie Perełką, wpisy i notatki szpitalne dokonane jej ręką. Mikołaj jest bystry, a przy tym po studiach psychologicznych, więc szybko doszedł do przekonania, że trochę zwariował i że musi sam sobie zaordynować terapię, zanim zdewastuje życie własne i bliskich.

"Pomyślałem, że muszę swoim emocjom nadać jakiś kształt, strukturę, a wtedy może przestanę być tym czubem, który szwenda się po obozie bez celu i płacze. Jak tylko wymyśliłem ten projekt, od razu mi ulżyło. Nie miałem żadnego wyobrażenia o tym, co nastąpi.

Przeczytałem wszystko na temat Auschwitz. A jednak rok trwające, ustawiczne wizyty w obozie przekonały mnie, że na nic świadectwa - że konfrontacja wyobrażeń z tym miejscem nieuchronnie zwala z nóg".

Projekt Mikołaja polegał na rozmowach z ludźmi, którzy przyjechali zobaczyć obóz-muzeum - z nielicznymi spośród miliona trzystu tysięcy gości, którzy odwiedzili Auschwitz w roku ubiegłym. Swoim rozmówcom Mikołaj zadawał otwarte pytania, pośród nich najważniejsze: "Po co tu przyjechałeś? Dlaczego?". Odpowiadali obszernie albo krótko, czasami (rzadko) pojawiała się szansa długiej rozmowy. Z każdej z wypowiedzi Mikołaj sporządził esencję - jedno, dwa zdania najistotniejsze, najbardziej znaczące. Nie namawiał, nie przekonywał - mówili ci, którzy mówić chcieli. Swoich rozmówców Mikołaj fotografował, ale zdjęcia są nieostre - widać jedynie zarys sylwetki, akwarelowy kleks, za którym można odgadywać wiek i płeć. Ponadto autor "odkleił" wizerunek od wypowiedzi i nie ujawnił narodowości ich autorów. A trzeba wiedzieć, że połowa gości muzeum to cudzoziemcy; kto by odgadł, że w ubiegłym roku odwiedziło obóz trzydzieści tysięcy Koreańczyków z Korei Południowej?

Powstały dwie równoległe narracje: obrazy-fantomy i krótkie, jakby z trudem wyartykułowane, wyznania ludzi, którzy przed chwilą skonfrontowali się z rzeczywistością obozu. Takie zabiegi autorskie pozwoliły uniknąć sytuacji, kiedy to czytelnikowi mimowolnie włącza się tkwiący w głowie stereotyp - kiedy na sens wypowiedzi nakłada się nasze wyobrażenie o narodowości, a portret prowokuje domysły na temat charakteru, doświadczenia, wrażliwości, inteligencji... A zatem mamy tu miks refleksji, złości, bezsilności, poczucia winy, współczucia, strachu i wielu jeszcze uczuć, wyrażonych w jednozdaniowych zwierzeniach.

Są wśród nich pochopne, nieuprawnione, ale jaki sens cenzurować emocje? Wypowiedzi są różne, ale układają się w jeden, domyślny przekaz: nieważne, czy goście Auschwitz przyjeżdżają tutaj bezrefleksyjnie, ze szkolną wycieczką Wawel-Wieliczka-Oświęcim, czy z głębokiej wewnętrznej potrzeby - jedni i drudzy okazują się tak samo nieprzygotowani na to, co zobaczą i usłyszą. Niekiedy reagują paradoksalnie, bywają bezduszni i wesołkowaci, niekiedy boją się, że już zawsze będą musieli mierzyć się z tą dotkliwą, bolesną wiedzą.

Epilog książki stanowią zdjęcia z wnętrza obozu. A właściwie osobiste impresje autora, bo poprzez zamierzone nieostrości i spopielony koloryt fotografie pozbawione zostały oschłego weryzmu, jaki mają dokumentalne archiwa obozowe. Wszystkie teksty w książce są tłumaczone na angielski i niemiecki. W tym - bardzo osobisty wstęp Anny Sommer, oświęcimskiej przewodniczki. I rozmowa, jaką z Mikołajem na temat pobytu w Auschwitz przeprowadziła Justyna Sobolewska.

Autor tworzył książkę, nie będąc pewny, jaką rolę ma spełnić. Przeczucie mówi mu, że kiedy zabraknie świadków, kiedy ostatni Ocaleni dołączą do zmarłych, pamięć na powrót skostnieje i przyjmie kształt zrytualizowanych gestów, infantylnych haseł ze szkolnej czytanki, które są ogładzoną formą nie-pamięci. A wtedy może się zdarzyć, że ludzie powtórnie staną się podatni na zjadliwego wirusa nienawiści.

Różne są reakcje na tę książkę. Dla mnie stała się silnym impulsem, żeby pokonać tchórzostwo i pojechać do obozu-muzeum. Jej premiera zbiegła się w czasie z obchodami 65. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Album trafił do rąk wielonarodowych delegacji, które przyjechały do Oświęcimia. A całkiem niedawno Mikołaj postanowił na kanwie swojej książki stworzyć warsztaty dla młodzieży. O pamięci.

Mikołaj Grynberg, "Auschwitz - Co ja tu robię?" Kraków 2010, Fundacja Pauza i Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau

Wkrótce na łamach "Tygodnika Powszechnego" ukaże się obszerny wywiad z Mikołajem Grynbergiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2010