Rozdrapywanie rany

Język na wygnaniu to najważniejsza z przetłumaczonych na polski książek Noblisty - od czasów Losu utraconego. Choć porusza tematy dyskutowane po wielokroć, trudno w niej natknąć się na choćby jedną banalną myśl.

16.01.2005

Czyta się kilka minut

Nie należy zniechęcać się tym, że na “Język na wygnaniu" składają się przede wszystkim różnego rodzaju mowy i wykłady okolicznościowe (a także kilka artykułów napisanych dla niemieckiej i szwajcarskiej prasy). Szybko przekonamy się, że nie mamy do czynienia ze zbiorem odprysków, zmontowanym na fali rosnącej popularności pisarza; zebrane w książce teksty tworzą w swej różnorodności spójną całość.

“Język na wygnaniu" to opowieść Kertésza o naszej współczesności, której korzenie tkwią w przeszłości. I o naszej przeszłości, która “długim, mrocznym cieniem" kładzie się na teraźniejszości. Piszę: o naszej, bo Holokaust jest według Kertésza wspólną i aktualną sprawą wszystkich Europejczyków. A w każdym razie powinien się nią stać. Siłę tego przeświadczenia autora “Fiaska" wyraża opowiedziana przez niego zjadliwa historyjka. Na bankiecie zorganizowanym przez dużą żydowską organizację pewien amerykański Żyd zapytał Kertésza, co sądzi o skłonności do odbierania Żydom pamięci o Holokauście przez uczynienie z niej elementu ponadnarodowej kultury. “Odpowiedziałem, żeby nie mówił dalej, bo siedzi obok niego ktoś, kto swoimi książkami właśnie stara się ten proces przyspieszyć". Dopóki nie dokona się to, co pisarz prowokacyjnie nazywa przemianą Holokaustu w kulturę, przyszłość Europy będzie niepewna.

Koła historii

Współczesność, o której opowiada Kertész, to lata 1989-2002 - właśnie w tym czasie powstały zebrane w “Języku na wygnaniu" eseje. Jeśli pominąć krwawy rozpad Jugosławii, dekada była dla kontynentu udana, chyba najbardziej udana od wybuchu pierwszej wojny. Z zawodowego punktu widzenia był to również okres szczęśliwy dla Kertésza, co jasno pokazuje chronologia esejów. Pierwszy (“Budapeszt, Wiedeń, Budapeszt") jest autoportretem węgierskiego pisarza przybywającego do Wiednia na kilka miesięcy przed upadkiem komunizmu, w okresie, gdy w ojczyźnie jego twórczość była wciąż marginalizowana, a na Zachodzie znana nielicznym. Ostatni (“Eureka!") stanowi wykład noblowski, wygłoszony w Sztokholmie w grudniu 2002 roku.

Ale w tym tomie trudno znaleźć najmniejszy choćby ślad euforii. Wiedeń, do którego przybywa Kertész u progu wielkiej zmiany, jawi mu się jako infernalne miasto obojętności i nudy. Jesień ludów to dla pisarza jedynie produkt uboczny rozkładu komunizmu w Związku Radzieckim, niemal wypadek przy pracy. Rozbudzenie nacjonalizmu kulminujące krwawymi konfliktami w dawnej Jugosławii zadziwia żywotnością, z jaką zahibernowane upiory powróciły do życia, a hipokryzja społeczności międzynarodowej stojącej w obliczu nowych czystek etnicznych budzi obawy, czy aby historia nie zatoczy jeszcze jednego, złowrogiego koła.

Obojętność Zachodu wobec perspektywy scalenia kontynentu to (w najlepszym przypadku) rezultat zaniku historycznej pamięci. W tym kontekście Kertész przytacza słynne zdanie Santayany: “Kto nie potrafi skonfrontować się z własną przeszłością, skazany jest na to, by wiecznie ją powtarzać" i zaopatruje je w przypis z Eliasa Canettiego: “Ci, którzy nie potrafili wyplątać się z historii, zginą, a wraz z nimi zginą ich narody". Trudno nie przyznać racji pisarzowi i trudno nie szukać u niego odpowiedzi na pytanie o to, jak można wyplątać się z historii.

Spielbergowski kicz

Odpowiedź Kertésza na to pytanie jest zarazem prosta i paradoksalna: należy wreszcie przemyśleć Holokaust. W pierwszym momencie przecieramy oczy ze zdumienia: wszak żadne wydarzenie historyczne w dziejach ludzkości nie obrosło równie obszerną bibliografią, żadne nie zostało tak dokładnie “przemyślane". Ale, powiada Kertész, żadne nie zostało równie łatwo wyparte poza obręb świadomości Europejczyków jako “nie nas dotyczące", i to nie całkiem bez winy zazdrośnie strzegących swej pamięci ofiar. Żadne wreszcie nie zostało do tego stopnia zbanalizowane, przemienione w jeszcze jedną opowieść z happy endem, której morał mówi o możliwości reintegracji świata i ludzi, ofiar i katów.

Dlatego doskonałym przykładem holokaustowego kiczu jest dla Kertésza “Lista Schindlera" Spielberga: “za najważniejsze przesłanie biało-czarnego filmu Spielberga uważam kolorową, finalną scenę, ukazującą zwycięski tłum; wydaje mi się bowiem, że na miano kiczu zasługuje każdy utwór, który implicité nie mówi o długotrwałych etycznych konsekwencjach Auschwitz, który zakłada, że Człowiek pisany wielką literą, a wraz z nim cała idea humanizmu - wyszły z Auschwitz niezranione". Pisze tak autor książek o ludziach bez losu, który sam jest przecież współtwórcą literatury holokaustowej, zdającym sobie doskonale sprawę z niebezpieczeństw, na które naraża ona swych pisarzy, a także ze sprzeczności, w które jest sama uwikłana, a nawet czyniący z tych sprzeczności główny temat swoich powieści.

Te paradoksy można mnożyć bez końca, co szybko staje się jałową zabawą językową. Aby je zrozumieć, najlepiej od razu powrócić do książek Tadeusza Borowskiego i Primo Leviego, Paula Celana i Jeana Améry, pisarzy “języka atonalnego", mistrzów Kertésza, samobójców. Albo raz jeszcze obejrzeć “Życie jest piękne" Roberto Benigniego, którego broni Kertész w pełnym polemicznego zapału tekście (“Do kogo należy Auschwitz"), upatrując w kontrowersyjnym filmie nowy sposób mówienia o Holokauście, reprezentatywny dla artystów urodzonych po wojnie.

Benigni, zamiast rekonstruować makabryczne szczegóły zbrodni, próbuje wywołać w odbiorcach efekt obcości, odtwarzając zarazem model reakcji Europejczyków na Holokaust, polegający na próbie uporania się ze zbrodnią przy pomocy starych pojęć i nie dopuszczeniu do świadomości myśli, że Zagłada postawiła przed kulturą europejską konieczność dogłębnego rachunku sumienia. W kłamstwie bohatera filmu, Guida, który w obozie koncentracyjnym chce uchronić swego syna przed straszną prawdą i przedstawia ją jako zabawę w policjantów i złodziei, dopatruje się Kertész “jednego z najważniejszych elementów naszej rzeczywistości". Podczas gdy smród spalonych ciał wywołuje w nas mdłości, wciąż nie możemy uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.

Mit Holokaustu

“Kiedy mówię, że jestem żydowskim pisarzem, nie mówię jeszcze, że sam jestem Żydem. Bo jakim Żydem jest ktoś, kto nie otrzymał religijnego wychowania, nie mówi po hebrajsku, właściwie nie zna podstawowych źródeł żydowskiej kultury i mieszka nie w Izraelu, tylko w Europie? Jeżeli dla kogoś Auschwitz jest najważniejszym, a nawet jedynym wyznacznikiem żydowskiej tożsamości, w pewnym sensie nie może być uznawany za Żyda".

Mimo takich deklaracji odpowiedź Kertésza na Holokaust jest w zaskakujący sposób zbieżna z niektórymi religijnymi interpretacjami Zagłady, które narodziły się w łonie judaizmu. Żydzi, których opartą na przymierzu wiarę Holokaust wystawił na ogromną próbę, interpretowali go na rozmaite, skrajnie nieraz odmienne sposoby. Niektórzy traktowali Zagładę jako karę za grzechy (sekularyzację czy asymilację), inni jako mesjanistyczną próbę poprzedzającą odrodzenie, jeszcze inni - jako wezwanie do uświadomienia sobie krachu, do którego doprowadził dotychczasowy sposób postępowania, i rewizji spojrzenia na żydostwo. Choć Kertész mówi jako agnostyk, również w jego interpretacji łatwo doszukać się mesjanistycznej zapowiedzi odnowy, a także groźnego tonu wezwania i przestrogi, tyle że skierowanej nie do jednego narodu, ale do wszystkich Europejczyków.

Bo Holokaust jest według Kertésza wielką szansą europejskiej kultury. Będąc wydarzeniem bezprecedensowym, ma jednocześnie strukturę mitu: przez ponad pół wieku zdążył stać się “znaną w najdrobniejszych szczegółach historią" a racje moralne są w nim jasno rozdzielone. Wydawałoby się, że stał się idealną opowieścią, której duch mógłby zakreślić w przeszłości ograniczenia ludzkiemu postępowaniu, wypalić w umysłach znaki ostrzegawcze, stać się wydarzeniem łączącym, spoiwem, jedną z najistotniejszych podwalin europejskiej tożsamości. Aby jednak “niechciana przez nikogo ofiara ludobójczej śmierci przypomniała człowiekowi o tym, czego go pozbawiono, o prawie, najważniejszej podstawie jego istnienia i jego kultury", grzech musi stać się palącą raną, traumatycznym przeżyciem. Dopiero gdy pozostawi głębokie blizny, Holokaust przemieni się w życiodajny mit.

Dziś trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że choć Holokaust stał się mitem, to jednak w zupełnie innym znaczeniu, niż oczekiwałby tego Kertész. Bolesne zadanie, o którym pisze, wciąż lepiej przemawia do jednostek niż do zbiorowości, do pisarzy niż do polityków. Niewielu uniesie to zadanie w takim stylu, w jakim uniósł je choćby Sándor Márai, bohater pięknego eseju Kertésza. Na dobrą sprawę wciąż mało kto ma ochotę na rozgrzebywanie starej rany, podczas gdy można na nią po prostu nalepić spielbergowski plaster.

Imre Kertész, “Język na wygnaniu", przeł. Elżbieta Sobolewska, esej “Niepotrzebny inteligent" w przekładzie Elżbiety Cygielskiej, Warszawa 2004, Wydawnictwo W.A.B.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2005