Rosja płonie

Wielkie połacie centralnej części Rosji - wysuszone długotrwałym brakiem deszczu i wysokimi temperaturami - ogarnięte są pożarami. Jak "ręcznie zarządzany" kraj radzi sobie z katastrofą?

10.08.2010

Czyta się kilka minut

Moskwę spowijają dymy, napływające z płonących torfowisk wokół miasta. Lekarze zalecają mieszkańcom, by nie wychodzili z domu, nie otwierali okien, a najlepiej opuścili stolicę - zanieczyszczenie powietrza przekracza już normy siedmiokrotnie. A upał się utrzymuje: dzień w dzień 35 stopni i więcej. Zginęło co najmniej 50 osób. Płoną lasy, całe wsie, a także pola uprawne. Premier Władimir Putin wprowadził już czasowy zakaz eksportu zboża, co spowodowało zawirowania na międzynarodowych rynkach. Tymczasem prognozy nie są pocieszające: ochłodzenie i opady spodziewane są nie wcześniej niż w połowie sierpnia.

Sprawdzian dla Kremla

Kataklizmy to niemiły sprawdzian dla sprawności każdej władzy. W Rosji, zarządzanej "ręcznie" z góry, widać nieefektywność systemu opartego na tzw. pionie władzy: instancje niższych szczebli nie podejmują działań ani decyzji samodzielnie, wiecznie czekając na hasło z góry. Ale nawet gdy ono pada, to ignorancja, niedobory finansowe i brak procedur postępowania w sytuacjach nadzwyczajnych nie pozwalają na adekwatną reakcję.

Tymczasem rozmiary klęski to w dużej mierze skutek braku mechanizmów szybkiego reagowania - obowiązujące na co dzień "ręczne zarządzanie" nie zdaje dziś egzaminu. "W Rosji z jednej strony nie da się podjąć żadnej decyzji w żadnej sprawie bez premiera, a z drugiej strony nawet premier czy prezydent nie są w stanie przyjść ludziom z pomocą w większości trudnych sytuacji. Władzom pozostaje nadymanie policzków i mówienie stalowym głosem, aby telewidzowie mieli wrażenie, że władca jest groźny i zdecydowany na wszystko" - pisze Anton Oriech w internetowej gazecie opozycyjnej "Jeżedniewnyj Żurnał".

Zresztą początkowo władze w ogóle próbowały nie zauważać problemu. Choć susza i wysokie temperatury trwały już od tygodni, nie przedsięwzięto akcji profilaktycznych. Dopiero od kilku dni, gdy ogień zaczął zagrażać miastom i strategicznym obiektom wojskowym, a skali zniszczeń nie dało się przemilczeć, przystąpiono do zmasowanej akcji. Na pomoc rzucono wojsko, dodatkowe jednostki straży, helikoptery - łącznie 200 tys. ludzi, którzy z poświęceniem walczą z ogniem.

Wielkie pożary, wielka polityka

Władze przystąpiły też do zmasowanej akcji medialnej, chcąc zademonstrować, że robią wszystko, by zwalczyć skutki kataklizmu. W telewizji regularnie pojawia się premier Putin: wizytuje teren, gani bezradnych gubernatorów, uspokaja rozgoryczonych pogorzelców, obiecuje odbudowanie ich domów przez państwo do końca roku. Telewizyjna "kartinka" jest przekonująca: prawdziwy gospodarz dba o ludzi i nie oszczędza biurokratów. Eksperci mówią, że to znakomity zwrot w kampanii prezydenckiej, jaką już miał rozpocząć "lider narodu" - wybory są w 2012 r., a Putin być może zechce wrócić na dawny urząd. Nikt nie zastanawia się głośno, czy obietnice premiera to endemiczny gatunek gruszek na wierzbie.

Tymczasem prezydent Dmitrij Miedwiediew w środku ogniowej apokalipsy wybrał się na urlop do Soczi. W gronie obsługujących Kreml dziennikarzy na luzie rozprawiał, jak to będzie jeździł na rowerze, poćwiczy jogę i na rybach porozmawia o ważnych tematach z premierem, gdy ten przyjedzie go odwiedzić.

Przywódcy Rosji mają dorocznego pecha z sierpniowymi urlopami, bo zwykle w sierpniu dochodzi do jakiegoś poważnego wypadku czy kataklizmu - i przywódca relaksujący się nad morzem nie najlepiej wygląda na tle nieszczęść. Toteż Miedwiediew szybko wrócił do zadymionej Moskwy. W porywie gniewu powyrzucał generałów, którzy dopuścili do tego, że pod Moskwą spłonęła baza wojskowa ("karanie złych bojarów" to narodowa tradycja).

Siedząc w kremlowskim gabinecie, prezydent rozmawiał też z premierem, który akurat był w płonącym lesie. Znów warto nawiązać do telewizyjnej "kartinki", bo relacja z tej rozmowy była interesująca: premier w samej koszuli zdawał sprawozdanie przez komórkę, a prezydent w garniturze przy biurku przyjmował to sprawozdanie przez przedpotopowy telefon, chyba z czasów późnego Breżniewa. I znów eksperci podsumowali, że Miedwiediew traci w notowaniach: bo kto wyjeżdża do Soczi, gdy w ogniu giną ludzie, a ponadto, zamiast włączyć się w działania przeciwpożarowe, wysyła tylko krótkie komunikaty na Twittera?

Od kilku tygodni ulubionym tematem rozważań rosyjskich obserwatorów jest domyślanie się, kto z rządzącego tandemu wystartuje w wyborach prezydenckich. A może obaj? Miedwiediew ostatnio podrzucił nowy "materiał do przemyśleń": powiedział, że wystartuje "albo Miedwiediew, albo Putin, albo jeszcze ktoś trzeci". O ile kolejna kryzysowa sytuacja, związana z suszą, pożarami i ich skutkami nie wymusi korekty planów rządzącej korporacji, o typach na fotel prezydencki zdecyduje - jak i wprzódy - kremlowskie biuro polityczne. Za zamkniętymi drzwiami.

Premier z narodem

Ale wróćmy do pożarów. Ciekawym zabiegiem "spin doktorów" premiera była historia z listem wkurzonego blogera. Oto mieszkaniec obwodu twerskiego, bloger o internetowym imieniu "top_lap", napisał do premiera list - wychwycony przez dziennikarzy i przekazany Putinowi. W żołnierskich słowach, suto przetykanych niecenzuralnymi wstawkami, bloger zwracał uwagę, że nic nie jest przygotowane, że na jego osiedlu nie ma stawów przeciwpożarowych ani dzwonu, który kiedyś, za komuny, zwoływał ludzi. Ci przybiegali, brali wodę ze stawu i pożar gasili. Teraz znikąd nadziei: stawy zasypano, dzwonu (właściwie tzw. ryndy, kawałka szyny, w którą bito na alarm) nie ma. Słowem,

pi...iec.

Premier postanowił odpowiedzieć. Dobrodusznie, ze zrozumieniem. Owszem, może forma nie była elegancka, ale rację obywatel jak najbardziej ma. "Sam fakt, że premier odpowiedział na ten właśnie list, ma swój sens - pisze komentatorka Tatiana Stanowaja. - To sygnał, że tego rodzaju krytyka jest dla władz do przyjęcia: bezpośrednia, ludowa, sprawiedliwa, konkretna do bólu, choć może zbyt wulgarna. Ale przecież to język, którym Putin posługuje się w kontaktach z  elektoratem. Taki bezpośredni bloger to wygodny dla władz partner do prowadzenia sporu, dlatego że daje możliwość, by na pytania udzielić konkretnej odpowiedzi, co ma zademonstrować aktywność i przydatność rządu i odrzucenie oskarżeń. Dlatego można, a nawet trzeba przyznać zdenerwowanemu blogerowi rację, przyłączyć się do jego słusznego gniewu. Solidarność z narodem - to najbardziej efektowna metoda Putina".

Premier nakazał miejscowym władzom zawieźć do wsi w obwodzie twerskim i zawiesić w odpowiednim miejscu ryndę, by obywatele mogli w nią bić, gdy, nie daj Boże, przyjdzie bieda. Dwa dni później media doniosły, że blog śmiałego "top_lap" zniknął z blogosfery.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2010