Relaks na końcu świata

W Polsce jest tylko kilka biur podróży, które zajmują się szyciem wakacji na miarę. Oni byli pierwsi.

15.08.2015

Czyta się kilka minut

Stanisław Skotnicki w swoim biurze, sierpień 2015 r. / Fot. Kamila Zarembska
Stanisław Skotnicki w swoim biurze, sierpień 2015 r. / Fot. Kamila Zarembska

Dzień dobry, jestem Skot. Mam się stresować? – żartuje pochylając się nad dyktafonem Stanisław Skotnicki, założyciel alternatywnego biura podróży Relaksmisja. Znajomi mówią do niego też Stan lub Staś.

Wysoki, szczupły brodacz we wzorzystej koszuli z rękawami odsłaniającymi opalone przedramiona; na kostce u nogi ma sznurkową bransoletkę. Wyrzuca z siebie potoki słów. Obiecuje szum fal, spokojne białe plaże i palmy – zamiast znudzonych animatorów i wrzeszczących grup nad basenem.

– Nie wysyłamy ludzi z pilotem, na miejscu nie ma rezydenta. Jesteśmy biurem podróży, ale działamy zupełnie inaczej. Ludzie dzwonią i pytają: „Jakie wycieczki robicie we wrześniu?”, a my we wrześniu zrobimy ci wakacje, jakie tylko będziesz chciał, szyte na miarę. Pytamy, czy interesuje cię tylko chillout na plaży, czy chcesz pozwiedzać – mówi, podnosząc z mahoniowego stolika błękitny katalog. – Sprawdzonych miejsc mamy 16, polecamy je w zależności od pogody w danym sezonie.

Pokazuje na listę: Kuba, Meksyk, Kolumbia, Tanzania, Madagaskar, Indie, Nepal, Sri Lanka, Tajlandia, Malezja, Indonezja, Filipiny, Australia i Nowa Zelandia, Fiji i Polinezja. Dla każdej podróży kilka miejsc – dwie wyspy Indonezji, trzy miasteczka w Meksyku.

– Zależy nam też, żeby na tyłach hotelu, czyli bambusowej chaty z hamakiem lub eleganckiego drewnianego domku na plaży, były knajpy z lokalnym jedzeniem, muzyka na żywo, wulkany do wspinaczki, świątynie i gaje palmowe – wylicza Skot z uśmiechem. – Chcemy być złotym środkiem pomiędzy zorganizowanymi wakacjami z dużego biura podróży, gdzie jesteśmy prowadzeni za rękę, a samodzielną, dla niektórych zbyt ryzykowną, podróżą z plecakiem.

Kameleon w okularach

W rogu jasnego pokoju w kamienicy przy Lubicz stoi terrarium. W kompletnym bezruchu, z lekko uniesionym do góry łebkiem, siedzi w nim jadowicie zielony kameleon Lucek (w logo Relaksmisji ma okulary przeciwsłoneczne).
– Byliśmy pierwszym biurem oferującym wyjazdy bez opiekuna. Teraz pojawiło się ich więcej, ale nie zwalczamy się, każdy ma jakąś niszę – opowiada Skot. W samym Krakowie działają Memories Vacation i Horyzonty (nastawione na bliższe wyprawy), w Poznaniu – Discoverasia (ukierunkowana na Azję), w Tarnowie Podgórnym – Dzika Baba (podróże z przewodnikiem).

W cenniku Relaksmisji z rajskich wakacji najtańsza jest Azja (dwa tygodnie na indonezyjskich wyspach to koszt od 5 tys. zł), droższa Ameryka Południowa i Afryka (Kolumbia i Tanzania – od 6,5 tys. zł), a najdroższa Polinezja (od 14 tys. zł). Tylko 5 proc. wyjazdów Relaksmisji to te aktywne: trekkingi, kursy surfowania, wyprawy fotograficzne, grupowe wyjazdy na turnieje tenisa (rano szkoli się własną grę, a popołudniami ogląda Australian Open lub US Open). Jest też Bali Party – specjalnie dla singli. Przez pięć lat na krańce świata wysłali prawie 2 tys. osób; po 500 było w Indonezji i Tajlandii.

– W podróże poślubne i przedślubne wyjechało z nami 471 par, a 8 wróciło z powiększoną rodziną – uśmiecha się Skot. Pomagają organizować też śluby: jak Magdzie i Jackowi, którzy niedawno pobrali się na Bali.

Bilet dookoła świata

Kiedy Skot studiuje na Uniwersytecie Ekonomicznym, razem z kumplem z roku marzy o podróży do Australii. Znajomi z antypodów mówią, że bilet z Europy do Sydney jest niewiele tańszy niż bilet dookoła świata. Nie zastanawiają się długo – biorą urlop dziekański, za mniej niż 7 tys. zł kupują bilety na 10 lotów (dziś taką opcję można wybrać w Relaksmisji). Pod koniec sierpnia 2005 r. wylatują z Anglii do Indii, w kieszeni mają loty do Wietnamu, Singapuru, Australii. Kiedy tam docierają, są spłukani, dorabiają w knajpach. Po czterech miesiącach ruszają dalej, przez Samoa do USA. Odcinki między lotami pokonują lądem, z Los Angeles przez Meksyk docierają do Panamy.

– Tam wybraliśmy pięciodniowy rejs do Kolumbii. Na morzu uderzyliśmy łódką w skały – wspomina Skot. – Ocaliłem pamiętnik, paszport i parę płyt ze zdjęciami. Dopłynęliśmy wpław do brzegu panamskiego, a do Kolumbii już polecieliśmy. Ostatni przystanek to Nowy Jork.

W Nepalu robią rafting, w Hondurasie nurkują, w Tajlandii gotują. Miesiąc spędzają w Gwatemali w indiańskiej wiosce San Pedro nad otoczonym wulkanami jeziorem Atitlán. Skot: – Mieszkaliśmy u lokalnej rodziny, jedliśmy z nimi. W bambusowej chatce mieliśmy też lekcje z Gwatemalczykiem, który ledwo co mówił po angielsku. W miesiąc nauczyłem się hiszpańskiego. Proponujemy to jako opcję na podróż, alternatywę dla długiego kursu w Polsce, ale na razie to mało popularne.

Wracają na ostatni rok studiów, ale Skot już wie, że ekonomia nie jest dla niego. Pracuje w biurze podróży MK Tramping, po trzech latach zakłada Relaksmisję. W sierpniu 2010 r. dostaje pierwsze pozwolenie. Zaczyna od wysyłania znajomych.

– Miałem biuro na poddaszu mieszkania mojej mamy, sam tworzyłem oferty na podstawie moich podróży – opowiada. – Teraz w Relaksmisji pracuje pięć osób – znajomych, podróżników. Robimy tzw. relaksinspekcje, odwiedzamy nowe miejsca, sprawdzamy hotele i knajpki. Właśnie planujemy trzy nowe kierunki: Australia w opcji bez tenisa, Wietnam i Kostaryka.

130 litrów lemoniady

Przed wyjazdem dostaniemy Relaksboksa – pudełko z gadżetami, biletami, wizami, polisą i książeczką, która ma nas prowadzić przez wakacje. Zaczyna się np. tak: „Witajcie, Elu i Marku, musicie być na Okęciu o 8. Nie martwcie się, pozbawimy was trosk. Zaprowadzimy was pod świątynie i zadbamy, żebyście znaleźli najlepsze curry w okolicy. Powiemy, jak poprosić o rachunek, i ile powinniście zapłacić taksówkarzowi za kurs na dworzec”.

Skot: – Kiedy jedziesz z nami, musisz być otwarty na świat, np. żeby spytać lokalnych, jak się dostać na wulkan. Masz wtedy satysfakcję, że docierasz do czegoś samodzielnie – mówi Skot. – Większość Polaków nadal jeździ na all inclusive. Nasze wakacje pozwalają poznać kraj inaczej niż zza okna autokaru wypełnionego rodakami. No i jedzenie. Dużo fajniej smakuje pad thai w Tajlandii czy burrito na meksykańskiej ulicy niż hotelowe menu.

Mówi, że niezadowolonych klientów mieli do tej pory dziesięciu. – Humorzaści dzwonią, żeby im zmienić hotel, raz dostaliśmy skargę, że woda w prysznicu była słona. Wynagradzamy im to, proponujemy np. masaż. To w końcu ich wakacje, mają czuć się zrelaksowani. Inni wysyłają nam zdjęcia – Skot wskazuje na wyklejoną fotografiami ścianę.
13 sierpnia świętują jubileusz, przychodzi ponad 200 osób. Rozlewają 130 litrów lemoniady, rozdają 120 porcji curry. W 42-stopniowym upale rozgrywają mecze siatkówki i tenisa. Wielu gości to ludzie, którzy jeżdżą z nimi co rok.

Od urlopu do urlopu

Jagoda jest copywriterką, o Relaksmisji dowiedziała się od szefa. W listopadzie była w Tajlandii i Kambodży: – Zaczęło się od oferty „Dwie wyspy”. Plażowanie mnie nudzi, powiedziałam, że chcę spędzić też czas w Bangkoku i wyskoczyć do Siěm Réab. Skończyło się na wycieczce Bangkok, Kambodża i wyspa Koh Ngai – wylicza. – Relaksmisja ma urok samodzielnych wakacji, ale z infrastrukturą biura podróży. No i wie, że czasem wolisz posiedzieć w knajpie i pogapić się na przechodniów, niż pędzić od zabytku do zabytku.

Agata, specjalistka od kredytów, jest znajomą Skota; pierwszy raz z Relaksmisją wyjechała 4 lata temu – z mężem i znajomymi na trekking do Nepalu. We wrześniu jedzie na trzy indonezyjskie wyspy, ale nie tylko po to, żeby się opalić. – Dużo osób nadal postrzega urlop jako leżenie, pełno jedzenia i picia. Ja chcę poznawać kulturę – mówi. Wady Relaksmisji? Zastanawia się chwilę: – Mąż kazał mi powiedzieć, że kiedy byliśmy w Himalajach, to przez mgłę nie widział Annapurny.

Sara pracuje jako rekruterka międzynarodowa, na Relaksmisję trafia przez przyjaciół. Była na trzech wyjazdach: Malezja, Filipiny, Wietnam. Mówi: – To takie wakacje, jakie zorganizowałabym sobie sama, gdybym przez miesiąc zbierała dane, opinie i zdjęcia wśród znajomych i na forach podróżniczych. Tylko że na to potrzeba czasu, a czas to pieniądz. Wolę zapłacić im.

Kolejna Agata, analityczka finansowa, przyjaźni się ze Skotem od czasów szkolnych: – Byłam świadkiem narodzin pomysłu. I szybko z mężem staliśmy się klientami. Byliśmy na Malediwach, w Emiratach, Tajlandii, Kambodży i na Bora-Bora. To, że organizatorzy byli w miejscach, do których nas wysyłają, jest ogromnym plusem. A jak Staś opowiada o rajskich zakątkach, ma się ochotę wyjechać już jutro. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2015