Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedyś, pamiętam, czyniło się dobre a niezłomne postanowienia, zwłaszcza co do planowanych osiągnięć. Nie wiem, czy dziś młodzież robi coś podobnego. Media na razie pełne są podsumowań i prognoz, skupionych w przestrzeni politycznej. Czy poczucie nadmiaru, nieraz nieznośnego wręcz, jest tylko moim indywidualnym odczuciem? Wyłączając radio zaraz po wysłuchaniu pierwszych zdań (albo nawet tylko po zapowiedzi, kto wystąpi), odrzucając gazetę na widok ciągle tych samych nazwisk, marzę nieraz, aby do redaktorów i dziennikarzy mogły docierać od razu takie właśnie komunikaty: przestajesz być słuchany, oglądany, czytany. Ale to pewnie niewykonalne.
A czy byłaby wykonalna czynność, którą mógłby zadać sobie rodak, świadomy, że czekają go w otwierającym się czasie co najmniej dwa wyborcze trzęsienia ziemi: spróbować zliczyć, ile razy w ciągu ubiegłego roku oglądał poszczególnych polityków, i ile razy słyszał od każdego z nich ten sam tekst, nieco, ale tylko naprawdę nieco, modyfikowany z okazji na okazję? Nie ma tak wiele tych twarzy i postaci, bo media częstują nas nieustannie tym samym zestawem gwiazd, więc praca nie byłaby wielka. A potem można by powziąć zbawienne postanowienie: tego więcej nie oglądam, nie słucham, nie czytam. Szukam nowego tekstu, innych propozycji, ale także nowej twarzy, nowego życiorysu, i wtedy, jeśli zaczynam współbrzmieć z mówiącym, odczuwać szacunek, znajdować powód do uznania, otwieram we własnym kalendarzu roku 2005 nową rubrykę, która może przyniesie nadzieję. Przez ubiegły rok, karmieni medialnym przekazem tych samych frazesów - na zmianę agresywnych albo wzniosłych - na to przecież czekamy.
Na razie optymizmu szukam w innych rejestrach. Nowo wydany “Mój alfabet" księdza Malińskiego nie narzeka. Pod hasłem “Człowiek" zamiast biadać, jak tylu moralistów ostatnio, autor napisał: “Obserwujemy znacznie zwiększoną wrażliwość na ludzką biedę. Gdy tylko kataklizm nawiedzi jakąś społeczność (...) natychmiast ze wszystkich stron świata napływa pomoc. Ludzkość jak nigdy dotąd (...) czuje się jedną wielką rodziną...". Zwracam uwagę, że książkę wydano jeszcze przed tragedią wokół Oceanu Indyjskiego...
Optymistą jest także inżynier Bartłomiej Michałowski z pokolenia lat siedemdziesiątych, autor niewielkiej książki pod bojowym tytułem: “Czy w Polsce może być normalnie?". Wewnątrz zamiast załamywania rąk - same recepty. Praktyczne do bólu. Jest o co się spierać. Na to w felietonie brak miejsca, ale jedną przyczepkę pozwolę sobie wyrazić. Od razu na początku czytam bowiem litanię zajęć i zawodów, dla których nie może zabraknąć zadań w przekształcaniu Polski B w Polskę normalną. Litania długa i różnorodna. Jednego tylko zawodu autor nie wymienia: nauczycieli i wychowawców. Nie ma zgody! Moim zdaniem powinni znaleźć się od razu na czele listy. Ciekawe natomiast, że Michałowski nie wymienił również polityków. Pierwsze opuszczenie niepokoi, drugie chyba nawet cieszy...