Razem, czyli osobno

Jeśli spojrzeć na przyswojone polszczyźnie książki-finalistki, można żartobliwie zauważyć, że zwyciężyła wizja Mitteleuropy ­oparta na dominacji kulturowo-ekonomicznej Niemiec w naszej części kontynentu...

02.12.2008

Czyta się kilka minut

Przede mną trudne zadanie. Mam opowiedzieć o 7 książkach nominowanych do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, ale nie wolno mi przedstawić 7 osobnych opowieści, choć tak byłoby najprościej, a pewnie i najbardziej zasadnie. Szukanie wspólnego mianownika dla tego akurat zbioru książek (po dwa tytuły z Polski, Niemiec i Węgier, jeden z Rosji) to czynność dość rozpaczliwa, a pokusa, by wykpić się kulturalnymi frazesami i ogólnikami, wręcz nieodparta.

Bez wątpienia w finałowej siódemce znalazły się książki znakomite i podpadające pod kryteria, o których mowa w regulaminie Angelusa: "nagroda przyznawana jest corocznie pisarzom pochodzącym z Europy Środkowej, którzy podejmują w swoich dziełach tematy najistotniejsze dla współczesności, zmuszają do refleksji, pogłębiają wiedzę o świecie innych kultur". Do tego wypadałoby dodać, że wyłonienie przez jury owej siódemki nie było łatwe, wprost przeciwnie - było piekielnie trudne, bo przecież w 2007 r. przyswojono polszczyźnie mnóstwo wyśmienitych książek prozatorskich, napisanych przez autorów z 20 państw środkowoeuropejskich, a i polscy autorzy (21. kraj na liście, którą posługuje się wrocławskie jury) nie próżnowali. Było z czego wybierać.

Nie chodzi o to, żeby zerwać z kurtuazją, lecz o to, by przy okazji trzeciej edycji Angelusa zadać kilka pytań i poszukać odpowiedzi. Na przykład zapytać, skąd się angelusowa siódemka wzięła. Jasne, że nie skądinąd! Trzeba tedy na początek przyjrzeć się hipotezie wybitności.

Kryteria oczywiste i nie

Przytomnie mogę się odnieść tylko do polskich tytułów w finałowym zestawieniu ("Czarny ogród" Małgorzaty Szejnert, "Bieguni" Olgi Tokarczuk); o zasobach i kondycji trzech pozostałych literatur (węgierskiej, rosyjskiej i niemieckojęzycznej) mam blade pojęcie. Sprawa wydaje się oczywista - obie te książki znalazły się w absolutnej czołówce, jeśli idzie o wyróżniające się polskie publikacje z 2007 r., nadal przebywają na szczytach podziwu i uznania. O tym, że obydwa tytuły zostały już uhonorowane znaczącymi nagrodami literackimi, niezręcznie wspominać (wszak o Angelusie to piosenka).

Owszem, książki Szejnert i Tokarczuk to mocne, zapewne najmocniejsze polskie kandydatki do głównej nagrody, ale czy są to pozycje jakkolwiek reprezentatywne, typowe - tak z punktu widzenia aktualnych stylów (metod) uprawiania prozy nad Wisłą, jak i żywotnej, organizującej zbiorowe myślenie problematyki? Wydaje się, że nie bardzo, co oczywiście przemawia na korzyść tych dzieł, wskazuje na ich wyjątkowość, szlachetną osobność, oryginalność. To, w jaki sposób został wyłoniony polski wsad do środkowoeuropejskiego kotła, jest więc od początku do końca zrozumiałe. Górę wzięła hipoteza wybitności, kryterium reprezentatywności nie miało zastosowania; podobnie kryterium - by tak rzec - stosowności (przekonanie, że z powodów ideowo-tematycznych najbardziej "pasują" jako książki-kandydatki do Angelusa).

Ciekawie robi się dopiero wtedy, gdy zapytamy o 5 książek przełożonych na język polski. Oczywiście hipoteza wybitności nie jest zagrożona, ale pojawiają się inne okoliczności, które warto przemyśleć. Najbardziej intrygującą z nich jest przypadek, choć to niedobre słowo, gdyż wskazuje na ślepy los czy rzut kością. To raczej tzw. wypadkowa. Taki a nie inny zestaw przekładów jest przecież wypadkową możliwości, chęci, starań, impulsów, które przychodzą z zewnątrz lub zostały wygenerowane lokalnie.

Dają do myślenia odstępy między publikacją oryginałów i polskich tłumaczeń. W przypadku powieści László Krasznahorkaia "Melancholia sprzeciwu" jest to aż 18 lat, "Harmonia caelestis" Pétera Esterházy’ego pojawiła się po 7 latach od węgierskiej premiery i ładnych kilka lat po tym, jak zawojowała Europę jako wydawniczy przebój, z takim samym opóźnieniem poznajemy "Głuptaskę" Swietłany Wasilenko. Na tle tych interwałów o przekładzie "Instynktu gry" Juli Zeh należałoby powiedzieć, że pojawił się szybko, o tłumaczeniu "Przy obieraniu cebuli" Güntera Grassa, że błyskawicznie.

Literatura niechciana

Banalna to uwaga, ale trzeba ją wypowiedzieć. Skarby literatury środkowoeuropejskiej nie pojawiają się w idealnej przestrzeni bezinteresowności, w świecie czystych wartości estetycznych. One pojawiają się na rynku książki. A jedną z prawidłowości tutejszego rynku jest to, iż skarby sprzedają się źle albo bardzo źle, mimo gorących rekomendacji krytyków literackich, całkiem dobrej obecności na kolumnach kultury dzienników i tygodników opinii. Bez stosownych dotacji, pochodzących na przykład z funduszu Komisji Europejskiej (Krasznahorkai, Zeh), nie mogłyby się ukazać.

Z tej reguły, biorąc pod uwagę angelusową piątkę dzieł tłumaczonych, wyłamuje się tylko prawdziwie oczekiwana, poprzedzona medialną wrzawą książka niemieckiego noblisty. (Nie ma bodaj nikogo, kto by o na miętnościach, które wybuchły w sierpniu 2006 r., nie słyszał, toteż nie będę rozwijał tematu.) Nie wiem, jak się na rynku sprawdziło dzieło Esterházy’ego (również poprzedzone legendą, lecz wyłącznie literacką), obawiam się wszelako, że polska publiczność czytająca nie wykazała się snobizmem (dobrym snobizmem!), na jaki liczył wydawca.

Te mało malownicze sprawy (rynek książki, zagraniczne dotacje) w dość zaskakujący sposób łączą się z kwestią środkowoeuropejską. Jeśliby bowiem spojrzeć - by tak rzec - źródłowo na przyswojone polszczyźnie książki-finalistki, można by zauważyć, że zwyciężył stary projekt politologa Friedricha Naumanna, czyli wizja Mitteleuropy zasadzająca się, mówiąc w największym uproszczeniu, na dominacji kulturowo-ekonomicznej Niemiec w naszej części kontynentu. To żart pozorny.

Niemieccy pielęgniarze

Każda z pięciu przełożonych książek przyszła zza Odry.

Europejska kariera autora "Melancholii sprzeciwu" zaczęła się od serii przekładów na niemiecki jeszcze w latach 80., Esterházy, jak każdy węgierski pisarz z sukcesem, jedną nogą przebywa w krajach niemieckojęzycznych, obaj zdobyli liczne niemieckie wyróżnienia, długie lata spędzili jako rezydenci lub stypendyści niemieckich instytucji kulturalnych, interesy Rosjanki prowadzi niemiecka agencja literacka. Należałoby do tego dorzucić i to spostrzeżenie, iż europejska kariera naszej Olgi Tokarczuk również została zainicjowana w Niemczech. Niewiele zatem przesadzając, można chyba powiedzieć, że zasadniczy korpus literatury środkowoeuropejskiej - w ujęciu instytucjonalnym, infrastrukturalnym - jest organizowany i dynamizowany nad Renem. Ta akurat hegemonia raduje niezmiernie, bo gdyby nie stałe i odosobnione (nieznane np. Francuzom czy Brytyjczykom) zainteresowanie niemieckich czytelników prozą autorów z "gorszej", "babadagowej" Europy, gdyby nie rozwinięty system nagród i stypendiów oraz inne formy mecenatu, ustanowienie wrocławskiej nagrody byłoby chyba niemożliwe. Jury po prostu nie miałoby z czego wybierać książki-laureatki, a na pewno byłby to wybór poważnie ograniczony. Kto wie, czy nie w tym się wyraża głęboki sens europejskich spotkań i dialogów (w kulturze). Ktoś je musi sfinansować. W znacznej mierze robią to Niemcy i chwała im za to.

Czy oprócz zaskakującej aktualności Naumannowskiej Mitteleuropy (uznajmy, że to jednak żart) można by wskazać inne znaki "środkowoeuropejskości"? Owszem - można by, lecz na pewno nie w odniesieniu do całej siódemki. I tak jeśli uznamy, że dominującym wyobrażeniem na temat literatury środkowoeuropejskiej jest pewna suma konceptów i metafor podrzuconych przez Milana Kunderę, Czesława Miłosza, Drago Jančara (by wymienić tylko najważniejszych "kodyfikatorów"), a więc jeżeli przyjmiemy, iż o specyfice tego piśmiennictwa decyduje "świadomość historii" (Miłosz), skłonność do ujawniania paradoksów i ironii dziejów (Kundera, Jančar) - to oczywiście powieści Esterházy’ego i Wasilenko, autobiografia Grassa i księga Szejnert jakoś będą się w tym wyobrażeniu mieściły. Piszę "jakoś", bo mam sporo wątpliwości. Nie tylko chodzi o to, że każde z wymienionych przed chwilą dzieł musiałoby zostać przeanalizowane pod tym kątem oddzielnie, ale także o to, jakie dziś dominują preferencje czytelnicze i metodyki lektury.

Każdemu wedle potrzeb

Być może jest tak, iż w obszernych opowieściach Grassa i Esterházy’ego nie konkret historyczny, indywidualny i zbiorowy los widziany na tle dziejów jest najważniejszy, lecz coś, co można by nazwać grą z przeszłością lub tekstualizacją historii. Mam na uwadze nieuniknione konsekwencje pierwszego, najczęściej przywoływanego zdania "Harmonii..." ("Diabelnie trudno kłamać, kiedy człowiek nie zna prawdy") oraz tytułową Grassowską metaforę obierania cebuli ("cebulowe" warstwy pamięci). Zastosowana przez Grassa technika zbliżeń i oddaleń, praca narracyjnego zoomu powoduje, że autobiografia ta, jeśli się w nią dobrze wczytać, zdaje przede wszystkim sprawę z kłopotów z rekonstruowaniem przeszłości. Wariantywność, dygresyjność opowieści Esterházy’ego, mnożenie i rozplenianie "ojczulków" w pierwszej części utworu to zabiegi niejako pokrewne.

Powtórzę: wszystko zależy od tego, co się chce przeczytać. Nie jestem jednak przekonany, że rzeczy Esterházy’ego i Grassa to "źródła wiedzy" - o pewnym arystokratycznym rodzie węgierskim (ze szczególnym uwzględnieniem ­XX-wiecznych perypetii członków tego rodu), o dzieciństwie i młodości pewnego niemieckiego pisarza, o jego "genialnej epoce", na której cieniem położyła się II wojna światowa.

Oczywiście nie jest wcale tak, że postmodernistyczną przecie powieść Ester­házy’ego rozsadza od środka żywioł zgry­wy, a Grass zamiast spowiedzi zaproponował kolekcję zmyłek i uników, zabawę w - nomen omen - kota i mysz. Idzie mi wyłącznie o przesunięcie akcentów, o przejście od wysłowienia środkowoeuropejskiego losu do problemu nieciągłości naszej pamięci (Grass) i jej literackości (Esterházy). Trudno tedy rozstrzygnąć, czy te rozwiązania, jeśli zostały tu poprawnie rozpoznane, należą do poetyki środkowoeuropejskiej opowieści, czy raczej się jej wymykają.

Podobne wątpliwości można by sformułować w związku z powieścią "Głuptaska". Istota tego alegorycznego, literacko wysmakowanego utworu nie leży chyba w oskarżycielskich ambicjach. Sowiecka rzeczywistość - ta dawna (lata 30.) i ta przypadająca na dzieciństwo pisarki (lata 60.) - jest tu raczej stereotypowa, pełni funkcję dekoracji, dość umownych zresztą. Powieść Wasilenko jest w pierwszej kolejności wyrafinowanym dialogiem z rosyjskim folklorem i prawosławną wyobraźnią religijną. Nie wydaje mi się, aby "Głuptaska" była "raportem o stanie", żeby można ją było zaliczyć do literackich świadectw.

Redukcjom i zawłaszczeniom wymyka się także powieść Krasznahorkaia. Nie sposób więc oznajmić, iż "Melancholia sprzeciwu" odnosi się bezpośrednio do świata zdewastowanego przez komunizm. Takie oznajmienie krzywdziłoby ten utwór, odsyłałoby go do lamusa. Tymczasem "Melancholię sprzeciwu", dzieło napisane pod koniec lat 80. XX w., można dziś czytać z przejęciem właśnie dlatego, że jest pojemną i uniwersalną metaforą o narodzinach szaleństwa, o lęku i przemocy.

Na wskroś współczesne, acz zupełnie do siebie niepodobne powieści Zeh i Tokarczuk w ogóle nie mieszczą się we wspomnianym projekcie środkowoeuropejskim, z kolei imponującą księgę Szejnert można by pewnie przedstawić tak, aby pasowała do obrazka, ale właściwie po co zadawać sobie ten trud. Tę ostatnią wątpliwość warto rozwinąć.

Otóż stary, nakreślony przeszło 20 lat temu koncept środkowoeuropejski zasadzał się na podkreślaniu odrębności. Literaturę Europy Środkowej ustawiano w kontrze względem literatury Zachodu; piśmiennictwo tej części kontynentu miało posiadać, jak twierdzono w niezobowiązujących "programach", atrybuty zaprzepaszczone lub w ogóle nie występujące gdzie indziej. Sporo oczywiście upraszczam, ale przekonanie o endemicznym charakterze literatury środkowoeuropejskiej nie jest zmyśleniem. Wydaje się, że pod koniec pierwszej dekady XXI w. znikły przesłanki (nazwijmy je warunkami kulturowymi) owej odrębności; w naszym aktualnym klimacie endemity nie kwitną. A zatem ów trud (żeby pasowało do obrazka) podejmuje się dziś, jeśli dobrze rozumiem, po to, aby zaprzeczyć diagnozie mówiącej o zagładzie endemitów. Być może jest to właściwa postawa. Nie mam zdania.

***

Powiedzmy to sobie wprost: 7 książek z finałowej listy tegorocznego Angelusa to po prostu okazała kolekcja, składająca się z siedmiu wartościowych tytułów. Można rzecz jasna wyjść poza tę tautologię, snując opowieść o tym, co ta siódemka nam uzmysławia, jak nas intryguje bądź cieszy, ale - umówmy się - byłaby to raczej fantazja niż sprawozdanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2008