Cmentarzysko waleni

W nadmorskiej wiosce Czukczów wszystko zdaje się przeżarte rdzą: metalowe beczki, wraki maszyn i fotografie nagrobkowe. Przede wszystkim jednak zardzewiał tutaj czas.

19.07.2021

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Wieloryb z Lorino” / KFF / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z filmu „Wieloryb z Lorino” / KFF / MATERIAŁY PRASOWE

Są wyrazy, które wyglądają podob­nie, ale mają odmienny źródłosłów – np. „rdzenny” i „rdza”. Pierwszy smakuje domowo i kojarzy się z zakorzenieniem, podczas gdy drugi ma nieprzyjemny, metalicznie gorzki posmak. W filmie „Wieloryb z Lorino” Macieja Cuskego te słowa stapiają się w jeden obraz, który przedstawia świat rodowitych mieszkańców dzisiejszej Czukotki, dotknięty – metaforycznie i dosłownie – głęboką korozją.

Przed nami jeden z najlepszych polskich filmów dokumentalnych ubiegłego roku, nagradzany na wielu pandemicznych festiwalach, a ostatnio zdobywca Orłów w swojej kategorii. Dopiero teraz trafia się okazja, by zobaczyć „Wieloryba...” na dużym ekranie, chociaż na razie będą mieli ją tylko mieszkańcy Krakowa.

A skoro przy słowach jesteśmy, to dla niewtajemniczonych samo Lorino musi brzmieć niczym nazwa włoskiego kurortu. I tak można sobie to miejsce wyobrazić, słuchając natchnionych wierszyków recytowanych na akademii przez miejscowe dziewczynki. Tymczasem Cuske i jego operator Piotr Bernaś stawiają kamerę na zapomnianych krańcach świata, jakkolwiek określenie „koniec świata”, również w apokaliptycznym znaczeniu, pasowałoby tu bardziej.

Zamieszkała przez Czukczów nadmorska wioska wygląda na miejsce upadłe – cmentarzysko ludzi, idei, zwierząt, rzeczy. Wszystko zdaje się przeżarte rdzą: powszechnie używane metalowe beczki, wraki maszyn i fotografie nagrobkowe. „Zardzewiałe” tony słychać także na ścieżce dźwiękowej i skąpa roślinność tundry też ma rdzawy odcień. Przede wszystkim jednak zardzewiał tutaj czas.

W wiosce wita nas popiersie wodza Wielkiej Rewolucji i nawet wizyta w ubożuchnym sklepiku, gdzie większość mieszkańców musi kupować na kreskę, jako żywo przypomina podróż do niedawnej przeszłości. Po upadku ZSRR, a wraz z nim tutejszego przemysłu ciężkiego i kołchozów, mało kto może się pochwalić regularną wypłatą. Nic dziwnego, że otoczeni poradzieckim złomem starsi mieszkańcy z sentymentem wspominają miniony system.

Ale i dzieciom nie jest łatwo zapomnieć o komunistycznym garbie. W tutejszej podstawówce spoglądają na nas ze ścian portrety „ojców narodu”: od Lenina po Putina. Trudno byłoby dowiedzieć się w takiej szkole czegoś o przemocowej sowietyzacji regionu, o eksploatowaniu jego zasobów i niszczeniu rdzennej czukockiej tożsamości. I o tym, dlaczego mieszkańcy Lorino, by przeżyć w stricte biologicznym sensie, polują dzisiaj na tytułowego walenia. Obecnie temu gigantycznemu ssakowi o prehistorycznym rodowodzie grozi wymarcie, podobnie zresztą jak wielu rdzennym ludom Syberii.

Jeśli komuś owo zwierzęce porównanie wyda się ryzykowne (a nie jest to jedyna w filmie tego rodzaju paralela), wątpliwości natychmiast rozwieje filmowy prolog. Cuske sięga w nim bowiem do animistycznych wierzeń, przywołując językiem miejscowej staruszki mit o narodzinach człowieka. Otóż wedle czukockiego genesis wieloryby i ludzie żyli kiedyś ze sobą w harmonii, płodząc wspólne dzieci. Aż do momentu, kiedy ziemski brat podniósł rękę na brata morskiego.

Reżyser „Wieloryba z Lorino” pokazuje więc świat podwójnie osierocony czy raczej taki, w którym nastąpiło dwukrotne zerwanie ciągłości. Najpierw było mityczne wygnanie z raju, drugie zaś przyszło wraz z duchowym wydrążeniem, jakie dokonało się na Czukczach za czasów sowieckich. Kolejny etap wykorzenienia odbywa się na naszych oczach, w rytm rosyjskiego disco, przy wtórze emitowanych z Moskwy telenowel. Już tylko wyprawa z harpunami na pełne morze i towarzyszące polowaniu zbiorowe rytuały dają poczucie wspólnoty, przynależności do miejsca i przywiązania do wymarłej tradycji. Już tylko martwa wystawka w lokalnym muzeum przypomina o tym, co było drzewiej.

Próżno jednak szukać u Cuskego wyrażonej wprost narracji postkolonialnej; nie znajdziemy tu także malowniczej etnografii ani proekologicznego przesłania. Reżyser, znany z takich tytułów, jak „Elektryczka” czy „Antykwariat”, i tym razem wybrał coraz rzadszą we współczesnym dokumencie metodę prawie niezapośredniczonej obserwacji. Skierował obiektyw tam, gdzie wzrok nie sięga, i przetrzymał to ujęcie bez odautorskich komentarzy. Oszczędna muzyka Michała Jacaszka brzmi chwilami niczym z wnętrza czasu – albo z brzucha wieloryba. Jednocześnie ten zdegradowany pejzaż ludzki nadal otoczony jest majestatycznym dzikim pięknem. I ciągle, na przekór wszystkiemu, toczy się w nim życie. Cierpliwie zamalowuje się pordzewiałe beczki na mięso, w kółko naprawia się stare przedmioty, a dzieciaki potrafią dokazywać nawet na wysypisku śmieci czy wielorybich szkieletów.

W jednej ze scen nauczyciel pyta uczniów, po co właściwie rodzi się człowiek. Jeden z chłopców odpowiada szczerze: „żeby jeść”. Chwilę potem widzimy zamknięte w klatkach zwierzęta futerkowe z przydomowej hodowli, rozpaczliwie walczące o choćby kęs strawy. Zamiast opiewać utraconą harmonię, Cuske woli filmować to, co z niej pozostało, czyli całą brudną i brutalną stronę życia, włącznie ze skrwawionym morzem, ćwiartowaniem wieloryba i zjadaniem go na surowo jeszcze na plaży. Ale dobry i uczciwy dokument ma to do siebie, że niezależnie, jak bardzo jest bezpośredni lub dosłowny, zawsze trzyma stronę swoich bohaterów. Daje im prawo, „żeby jedli”, nie zohydza ich głodu ani też, co istotne, nie próbuje go na siłę estetyzować.

Niedawno młody rosyjski reżyser Filip Jurjew w swoim fabularnym „Wielorybniku” opowiedział historię, której akcja równie dobrze mogłaby rozgrywać się w Lorino. Jej bohater, zwykły czukocki chłopak, postanawia przeprawić się przez pobliską Cieśninę Beringa, by spełnić swój amerykański sen. Oba filmy, czysty dokument i surrealistyczna fantazja, świetnie się dopełniają. Prócz miejsca akcji łączy je to, że patrzą na swoich bohaterów nieuprzedzonym okiem, choć jeden humorystycznie, drugi fatalistycznie. Albowiem u Cuskego, czyli w świecie prawdziwym, nie ma już miejsca na piękne marzenia.©

WIELORYB Z LORINO – reż. Maciej Cuske. Prod. Polska 2019. Do obejrzenia w krakowskich kinach studyjnych w dniach 22–27 lipca w ramach comiesięcznych pokazów kina dokumentalnego z Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2021