Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Diabły z jego reportaży wyrwały się bowiem z dołów. Są tu, nieopodal: ich ślady można znaleźć w błocie wokół przydrożnej kaplicy gdzieś pod Białymstokiem, kaplicy, w której ofiary tragicznego wypadku podzielono na lepsze i gorsze. W Simoradzu między stawami, tam gdzie zaginęła bez wieści córka Krystyny Jałowiczor, nie ma nawet śladów - a jednak w dusznej od niedopowiedzeń atmosferze zapach diabła jest wyraźnie wyczuwalny. Podobnie jak w popegieerowskiej wsi, w której samotna matka siedmiorga dzieci odważyła się powiedzieć prokuratorowi, co robił z nią ksiądz proboszcz, kiedy była jeszcze dziewczynką.
Bywa i tak, że diabeł zjawia się po fakcie. Jak gdyby wywołany. Zanim pod Białymstokiem wybudowano kapliczkę, był taki dzień, w którym rano zadzwoniły budziki: ludzie wstali, umyli zęby, wyruszyli na pielgrzymkę i wkrótce zginęli. Trzynaście osób: trzech kierowców, dziesięcioro maturzystów. "Pan Bóg miał plan" - tak brzmi pierwsze zdanie reportażu "Mojżeszowy krzak", w którym Tochman opisuje ten wypadek, i jest to chyba jedyne zdanie, którym tę historię można rozpocząć.
Pan Bóg miał plan: "Z cierpienia musi być jakieś dobro" - mówi w ostatniej scenie matka do swojej umierającej córki. Ta wypowiedziana konieczność staje się nagle czymś więcej niż tylko mantrą łagodzącą ból - urasta do roli jednej z najważniejszych zasad budujących świat. Jeżeli bowiem cierpienie nie rodzi dobra, jeżeli nie wywołuje współczucia - powstałą pustkę natychmiast zapełnia zło. Kto straci wiarę w boski plan, ten w swoim poszukiwaniu winnych przekroczy granice, których przekroczyć nie wolno. Kto będzie szukał winnych - ten ich znajdzie.
Dopóki jednak nie zada sobie pytania, czy owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam, zabijając ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy - nie poczuje ukojenia. Dopóki jak ewangeliczni uczniowie na widok kaleki zadawać będzie pytanie: "Kto zawinił - on czy rodzice jego?", nie uśnie spokojnie.
Powtarzam za Tochmanem: "boski plan". Do tytułowego reportażu wracałem trzykrotnie, czytając go za każdym razem bardziej uważnie i starając się zrozumieć, w jakiej roli występuje w tych tekstach Bóg: czy jest bogiem narratora czy jedynie bogiem bohaterów? Czy jest bogiem koniecznie osobowym, czy może za słowem "Bóg" kryje się coś w rodzaju bezosobowej opatrzności?
Nadal tego nie wiem. Jednak w pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że to nieważne. Białostocki urzędnik pyta narratora, czy jest wierzący, wyjaśniając, że inaczej rozmawia z osobą wierzącą, a inaczej z niewierzącą. Wojciech Tochman, odwołując się do tradycji chrześcijańskiej, przywołując Augustyna, parafrazując przypowieści i mówiąc nieustannie o Bogu - rozmawia w jednaki sposób z wierzącymi i niewierzącymi. Ludzkie cierpienie i samotność są uniwersalne, a to właśnie one, przywołane już w otwierającym zbiór cytacie z Emila Ciorana, pozostają tutaj w centrum uwagi.
Znane motto mówi, że zabija się człowieka, każąc mu reprezentować kraj. W tym sensie Tochman ocala bohaterów swoich opowieści: zarażony wirusem HIV kapłan homoseksualista, chory na zespół Tourette’a chłopak, który w czasie ciągłych ataków choroby lży rodziców i niszczy wszystko wokół, Tomasz Beksiński, cierpiący na depresję twórca kongenialnych tłumaczeń Monty Pythona - w każdym z nich Tochman dostrzega przede wszystkim konkretnego człowieka.
To głęboko istotowe spojrzenie wyróżnia zebrane w książce teksty spośród dziesiątków reportaży, których papierowi bohaterowie istnieją jedynie pretekstowo, jako uzasadnienie dla wypracowań na temat prześladowania mniejszości seksualnych, ksenofobii albo nietolerancji. Tochman niewątpliwie przejawia społeczną wrażliwość - ale używanie tego zdewaluowanego w ideologicznych gierkach określenia brzmi tutaj uwłaczająco. Powiedzmy więc po prostu: wrażliwość; ta prawdziwa jest bowiem jedna i nie wymaga dookreśleń.
Od przeciętnych reportaży, publikowanych każdego tygodnia w prasie, odróżnia te teksty także imponujący warsztat. Język, którego używa Tochman, jest mocny, klarowny, nieprzesłaniający nawet na chwilę tego, co najważniejsze. Konstrukcje opowieści, dające poczucie obcowania z głęboko przemyślanym projektem, nie są przy tym skażone śladami wysiłku: cechuje je architektoniczna niemal lekkość.
Powtarzana do znudzenia prawda głosi, iż literatura powinna raczej stawiać pytania, niż udzielać odpowiedzi. W reportażach Wojciecha Tochmana pojawia się wiele pytań: zwięzłych i pozornie prostych - na które zaskakująco trudno odpowiedzieć. Z milczenia czytelnika, z namysłu, z nagle uświadomionej trudności rodzą się pytania nowe, jeszcze ważniejsze, których próżno szukać explicite w tekstach, a z którymi nie sposób się nie zmierzyć po lekturze "Wściekłego psa". To jest wyznacznikiem wartości tej książki.
Wojciech Tochman, "Wściekły pies", Wydawnictwo Znak, Kraków 2007