Pytania niebezpieczne

Zwycięstwo czy klęska? Człowiek czy Bóg? Zmartwychwstały czy powracający? Właściwie zrozumiany czy "wtórnie ureligijniony"? Przyznajmy uczciwie: większość z nas woli takich kwestii nie dotykać.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Warto było czekać na czasy, gdy i w Polsce ktoś odważny rozpocznie dyskusję na tematy naprawdę istotne dla chrześcijaństwa. Istotne w sensie dosłownym, czyli dotykające samej istoty wiary w Chrystusa.

Mam to szczęście, że byłem słuchaczem serii wykładów prof. Tomasza Węcławskiego "Uniwersum wczesnych chrześcijan". Pragnę zatem odpowiedzieć na tekst ks. Grzegorza Strzelczyka ("TP" nr 6/08), którego autor odnosi się do tych wykładów (choć, jak rozumiem, zna je jedynie ze skryptu) i w ogóle do badań prof. Węcławskiego. W zasadzie zgadzam się jedynie z ostatnią myślą tego artykułu, która dotyczy cudownej reanimacji dyskursu teologicznego w Polsce.

Konstrukcja czy rekonstrukcja

Szukanie pierwotnej nauki Jezusa wyglądać może dwojako. Może być nieustannym cofaniem się niemal na ślepo przez wieki, połączonym z eliminowaniem wszystkiego, co uznamy za czysto ludzki dodatek bądź zmianę w doktrynie Mistrza. Pozytywnie rzecz ujmując, taki modus quaerendi znajduje się u podstaw myśli protestanckiej (tradycyjnej oraz radykalnej, abstrahuję tu od nieocenionego wkładu współczesnych badaczy protestanckich) oraz starokatolickiej. Można jednak spróbować innej metody, polegającej na rekonstrukcji wydarzeń, które miały miejsce podczas życia Jezusa i po jego śmierci.

Ten drugi, znacznie rozsądniejszy sposób wybrał prof. Węcławski. Ks. Strzelczyk zauważa, że oznacza to dystans "od danych, których uznanie wymaga decyzji wiary". Jeżeli już we wierze (czy też w nauce o Bogu) w ogóle można mówić o "danych" jak w nauce ścisłej, to sama obserwacja owego dystansu niczemu nie służy. Czym innym jest przecież ujęcie historyczne (połączone z psychologicznym, które dość często dochodzi do głosu w trakcie omawianego wykładu), a czym innym refleksja nad przedmiotem wiary czy wierzenia. Quid ergo Athenis et Hierosolymis.

Skąd w ogóle bierze się dziś potrzeba sięgania do źródeł chrześcijaństwa? Czy nie wystarczająco eksploatują te złoża patrologowie? Argumentu za kontynuowaniem (bo przecież nie rozpoczęciem) rekonstrukcyjnych badań świata pierwszych chrześcijan dostarcza nietrudne do zaobserwowania zideologizowanie powszechnej "wiedzy" o początkach chrześcijaństwa. Można w pewnym uproszczeniu mówić o subiektywnej projekcji obrazu Kościoła współczesnego na świat i praktyki życia pierwszych uczniów Jezusa. Proces ten nie jest naturalnie prosty do uchwycenia i przeanalizowania. Celem badania uniwersum wczesnego chrześcijaństwa jest zatem dokonanie "interpretacji, której zamiarem jest zrozumienie dziejów chrześcijaństwa w świetle możliwości zawartych w jego początkach" (Węcławski). Profesor podkreśla, że takie podejście do historii chrześcijaństwa stanowi wyzwanie, a zarówno tematyka, jak i metoda wykładu nie są "neutralnie bezpieczne".

Kluczowym terminem, który opisuje powyżej skrótowo zdefiniowane podejście do badań nad genezą chrześcijaństwa, jest "rekonstrukcja". Fundamentalne (by nie rzec: katechizmowe) wyjaśnienia, których udziela ks. Strzelczyk, są jak najbardziej słuszne, gdyby postawić sobie za cel opis istniejącej już konstrukcji. Utrwalony przez tradycję stosunek do tekstów nowotestamentalnych, poruszanie się utartymi szlakami teologii fundamentalnej - słowem: apologetyka (przykład może stanowić tendencja do stawiania akcentu na doświadczeniach paschalnych i traktowania ich w kategoriach historycznych)... Dziwi mnie, że autor tekstu "Ku Możliwemu", który sam zestawia ze sobą te terminy, nie dostrzega różnicy między usiłowaniem chronologiczno-logicznej rekonstrukcji narodzin chrześcijaństwa a prostym stwierdzeniem "jest tak i już" (bo taką mamy konstrukcję i jej bronić będziemy).

Legenda początków

Czytając ks. Strzelczyka, można nieraz odnieść wrażenie, że tezy prof. Węcławskiego zasadzają się na odrzuceniu Nowego Testamentu jako źródła historycznego. Autor "Ku Możliwemu" przypomina, że dzięki tradycji, dzięki pamięci i refleksji gmin, dzięki starożytnym pisarzom chrześcijańskim mamy dziś jakieś wiadomości o Jezusie. Tyle że nikt poważny z tym nie polemizuje. Chodzi jedynie o to, by przyznać, iż wiadomości te spisane zostały przez ludzi. A takie spostrzeżenie otwiera możliwości nowego odczytania uniwersum pierwszych chrześcijan, intelektualnego dotarcia do niesłychanie skomplikowanego procesu powstawania nowej religii, intui­cyjnego wyczucia napięć i różnic między skrajnie niejednorodnymi grupami zwolenników Jezusa, a w końcu do zadania ważkich pytań współczesności.

O tych pytaniach ks. Strzelczyk wspomina, ale sposób, w jaki to czyni, nie budzi mojej nadziei. Jak bowiem należy odczytać słowa, że "chyba nie warto ignorować zarzutu", iż Kościół koncentruje się na budowaniu swojej legendy początków? Zarzut ten stanowi, moim zdaniem, jedno z pytań niebezpiecznych. Co by się stało, gdyby takiego rodzaju pytanie zadał sobie przeciętny katolik? Autor artykułu szybko uspokaja, że "historia nie przeczy wierze, ani wiara nie ogranicza historycznych badań". Doprawdy? I to już koniec refleksji nad kondycją Kościoła? Ani słowa o relacji nauki Kościoła do nauki Jezusa? Przypomina mi to zachowanie kibiców, którzy witając sportowców wracających po odniesieniu kolejnej sromotnej klęski wołają gromko: "Nic się nie stało!".

Pytania o Kościół są niebezpieczne dla obrońców niezbędnej do zbawienia "konstrukcji", to fakt. To bardzo dobra, sprawdzona metoda: zauważyć wątpliwość (bo czasem nie można udawać, że ona nie istnieje), po czym autorytatywnie stwierdzić, że wszystko jest pod kontrolą. To codzienność języka religii i... polityki.

Są jednak pytania jeszcze poważniejsze, dotyczące przedmiotu wiary (nazwijmy je ogólnie dogmatami), a wśród nich na pierwsze miejsce wybijają się pytania o Jezusa. Zwycięstwo czy klęska? Człowiek czy Bóg? Zmartwychwstały czy powracający? Właściwie zrozumiany czy "wtórnie ureligijniony"? Czy łatwo człowiekowi odpowiedzieć na te niebezpieczne pytania? Przyznajmy uczciwie: większość z nas woli ich sobie nie zadawać. Odważniejsi (i bardziej zainteresowani tym, w co "wierzą") zapytają o możliwość odnalezienia odpowiedzi, o metody ich poszukiwania.

Uważam, że każdy człowiek ma prawo do podjęcia takiego wysiłku. Poszukiwacz powinien jednak zdawać sobie sprawę zarówno z odpowiedzialności (głównie za siebie samego), jak i z tego, że to, co odnajdzie, może go bardzo zaskoczyć. Uczciwość prowadzącego badania zakłada, że rozpoczynając pracę nie zna jeszcze wyników. Trudno do grona takich autentycznych badaczy zaliczyć teologów pracujących przy wykuwaniu ? rebours legend początków (w ujęciu historycznym, strukturalnym, prawnym, teologicznym, sakramentalnym etc.). Podejście ideologiczne, o które w swym tekście ks. Strzelczyk podejrzewa prof. Węcławskiego, jest co najwyżej kręceniem się w kółko.

Nie tak trudno chyba zauważyć, że nie o to tu chodzi.

Ks. dr RAFAŁ NAKONIECZNY (ur. 1973) jest patrologiem i filologiem klasycznym, opublikował m.in. "O antropologii Dydyma Aleksandryjskiego (In Genesin)".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2008