Rok 2008 w Kościele

Synod, prześladowania chrześcijan, skandal szczeciński, odejście Węcławskiego... Rok 2008 obfitował w ważne wydarzenia kościelne. Wybraliśmy te, które zapowiadają poważne zmiany w myśleniu o Kościele i wierze - na świecie i w Polsce.

15.12.2008

Czyta się kilka minut

Uroczyste otwarcie Synodu biskupów w bazylice św. Pawła za Murami, 5 października 2008 r. / fot. KNA-Bild /
Uroczyste otwarcie Synodu biskupów w bazylice św. Pawła za Murami, 5 października 2008 r. / fot. KNA-Bild /

Przywrócić Kościołowi Biblię

Przez trzy tygodnie, od 5 do 26 października, w Watykanie obradowali biskupi z całego świata. XII Zgromadzenie Zwyczajne Synodu Biskupów (struktura doradcza papieża) poświęcono "Słowu Bożemu w życiu i misji Kościoła". Wcześniej przeprowadzono badania społeczne dotyczące lektury Biblii. Ich wynik streścił w jednym zdaniu abp Nikola Eterović, sekretarz generalny Synodu Biskupów: "Biblia jest książką najczęściej tłumaczoną i najbardziej rozpowszechnioną na świecie, ale niestety, mało się ją czyta".

Biskupi zastanawiali się, w jaki sposób zachęcić katolików do czytania Pisma św., i to czytania w sposób twórczy, przemieniający życie i kształtujący wiarę.

Ostre słowa padły pod adresem współczesnych kaznodziejów. Większość wygłaszanych dzisiaj homilii grzeszy według biskupów moralizatorstwem, odłączeniem od spraw, którymi naprawdę żyją ludzie, poddawaniem się panującym modom. Zapowiedziano, że w 2009 r. ukaże się Dyrektorium Homiletyczne, zawierające zasady, według których należy układać kazania tak, by były one przede wszystkim objaśnieniem Biblii. Jakie to będą zasady? Oby bardziej konkretne, niż przedstawił to na łamach "L’Osservatore Romano" bp Eterović pisząc, że "homilie mają prowadzić do umocnienia wiary, nawrócenia oraz dopomagać wiernym, aby na co dzień żyli tajemnicą paschalną".

Wybór Pisma Św. Jako tematu Synodu dużo mówi o sposobie, w jaki Benedykt XVI patrzy na Kościół. Przywrócenie do łask liturgii tzw. trydenckiej (pod koniec 2007 r.) miało w zamierzeniu korzystnie wpłynąć na degenerującą się w wielu krajach liturgię posoborową (elementy tego zjawiska obserwujemy także w Polsce).

Jeśli przyjąć, że każdy papież podejmuje jedną, szczególną misję, można stwierdzić, że Jan Paweł II wyniósł na wyżyny katolicką etykę, zaś Benedykt XVI drogę odnowy Kościoła widzi w nakierowaniu uwagi katolików na sprawy będące podstawą wiary: liturgii i Biblii.

Prześladowani za wiarę

Dwa miliardy osób, czyli jedna trzecia mieszkańców świata, to chrześcijanie. Dla nich "zmagania z krzyżem własnego życia" nabierają dosłownego sensu. Tak jak dla Sheka Hamada Adema, który w Etiopii zginął na krzyżu za konwersję z islamu. Jak dla nieznanej z imienia Saudyjki, której ojciec - członek policji religijnej - po odkryciu, że córka przyjęła chrzest, obciął jej język, a potem spalił dziewczynę żywcem (w Arabii Saudyjskiej zamordowanie konwertyty nie jest przestępstwem - jest nim odejście od islamu).

Takimi faktami, które przybliżył w tym roku raport organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie, media i opinia publiczna nie zaprzątały sobie szczególnie głowy. Otworzyliśmy oczy na prześladowania chrześcijan dopiero wraz z falą mordów i podpaleń dokonanych w Indiach - kraju jednocześnie bardzo religijnym i bardzo demokratycznym, gdzie chrześcijaństwo ma dwutysiącletnią tradycję, a wolność religii jest wpisana do konstytucji. I gdzie chrześcijaństwo (24 mln ludzi, w tym 18 mln katolików) wraz z islamem stanowi mniejszość wobec hinduistycznej części społeczeństwa.

Fala agresji ze strony fanatyków hinduistycznych zalała Indie w sierpniu - i do tej pory nie przeszła. Już niemal pół roku chrześcijanie stają przed wyborem: nóż przystawiony do gardła może zostać odsunięty, jeśli człowiek wyrzeknie się wiary w Chrystusa. Wiadomo, że co najmniej w ponad stu potwierdzonych przypadkach wybór Jezusa przypieczętował śmierć. 13-letnią Rajnę Majki, wychowankę sierocińca prowadzonego przez katolickiego księdza, tłum zatrzymał na ulicy, związał i wrzucił do wnętrza płonącego budynku. W ostatnich tygodniach media obiegły wiadomości o księdzu z poderżniętym gardłem i kobiecie zmasakrowanej ciosami siekiery.

Dla pełnego obrazu dodajmy: ok. 70 tys. osób opuściło domy, chroniąc się w dżungli bądź w obozach dla uchodźców, spłonęły setki świątyń, kilkadziesiąt tysięcy chrześcijan zostało rannych. W stanie Orisa, gdzie głównie miały miejsce dramatyczne wydarzenia, do ataków fundamentalistów dochodziło często przy aprobacie służb porządkowych.

Takie akty wiary, jak te w Indiach i kilkudziesięciu innych krajach sprawiają, że dla wielu katolików padające w trakcie Mszy św. wezwanie, które często traktuje się rutynowo: "módlmy się za chrześcijan prześladowanych na świecie" - wypełniło się treścią.

Mądry po szkodzie?

Wiosną "Gazeta Wyborcza" w tekście "Ukryty grzech Kościoła" (10 marca 2008) opisała historię molestowania seksualnego chłopców w szczecińskim Ognisku św. Brata Alberta. Zarzut padł pod adresem założyciela i wieloletniego szefa ogniska, ks. Andrzeja D. Podopieczni zwierzyli się wychowawcom w 1995 r. Wychowawcy powiadomili ówczesnego biskupa pomocniczego Stanisława Stefanka. Ofiary jednak nie zostały dopuszczone do głosu. W 2003 r. sprawa trafiła do metropolity szczecińsko-kamieńskiego abp. Zygmunta Kamińskiego. Cztery kolejne lata nie dały efektów. Ks. Andrzej został odsunięty od spraw oświatowych dopiero przed rokiem. O. Marcin Mogielski, dominikanin, zdecydował się opowiedzieć o sprawie mediom.

Część hierarchów starała się przerzucić ciężar odpowiedzialności na osoby zaangażowane w wyjaśnienie, ale też upublicznienie tak zwanego "skandalu szczecińskiego". Uznawali, że zło dokonało się przede wszystkim w podaniu opinii publicznej kompromitujących faktów - "Bo sprawę trzeba było załatwić po cichu dla dobra Kościoła".

Faktyczne dobro Kościoła wzięło górę, ale niesmak pozostał: niesmak po zachowaniu hierarchów, którzy nie tylko nie dawali wiary oskarżeniom, ślepo broniąc oskarżanego kapłana, ale wręcz wydawali się niezainteresowani losem molestowanych chłopców. Którzy potraktowali Kościół jak firmę, o której wizerunek trzeba dbać nawet kosztem prawdy.

W USA po podobnych zarzutach i udowodnieniu winy zbankrutowało już osiem diecezji, nie mogąc wypłacić zasądzonych odszkodowań.

Ale po skandalu szczecińskim, paradoksalnie, można być dobrej myśli: przecież o prawdę upomnieli się "szeregowi" duchowni i osoby świeckie.

Znaki drogowe

"Różaniec »nie«" - tak na łamach włoskiego dziennika "La Republicca" skwitował niedawno pontyfikat Benedykta XVI watykanista Marco Politi. "Pontyfikat Ratzingera stoi w miejscu" - obwieszcza dziennikarz i jako jedyne zmiany wskazuje nowy krój mundurów gwardii watykańskiej i dopuszczenie do powszechnej celebracji przedsoborowego rytu trydenckiego w liturgii.

W tym samym czasie watykanista Marco Tosatti z dziennika "La Stampa" opisał, jakie od nowego roku zmiany prawdopodobnie szykuje Papież na kilku najważniejszych stanowiskach w kurii rzymskiej. Powszechnie przewiduje się czarny scenariusz: wraz z nowymi nominacjami umocni się konserwatywne skrzydło Kościoła.

Ciekawe, że nie brakuje w Polsce publicystów zaczynających z automatyczną aprobatą przyjmować krytykę adresowaną wobec Benedykta XVI. Być może na razie dzieje się tak dlatego, że chce się poczuć smak zakazanego owocu, prawie niemożliwego do zakosztowania za pontyfikatu Jana Pawła II. Dochodzi do tego też drugi czynnik - zwykła religijna i kulturowa gruboskórność. A jedno i drugie łączy się z mechanizmem działania mediów, które informacje negatywne z chęcią konsumują, ale mają już kłopot ze zrobieniem "pozytywnego" newsa.

Choć i takie się zdarzały: kiedy Benedykt XVI podczas pielgrzymki do Francji (w lokalnych mediach nazywanej "wizytą") wypełnił paryski Plac Inwalidów po brzegi młodzieżą. Kiedy wobec francuskich polityków i elit intelektualnych otwarcie powiedział, że niestawianie sobie pytania o Boga to oznacza kapitulację przed rozumem. Kiedy na Światowych Dniach Młodzieży w Sydney poprowadził wymagającą katechezę o Duchu Świętym. Kiedy w spontanicznych i emocjonalnych słowach potępił nadużycia australijskich duchownych. Kiedy przeprosił Aborygenów za krzywdy doznane ze strony kolonizatorów.

O tym pisać dość łatwo. Gesty tak oczywiste potrafią wybrzmieć same. Ale umyka to, co Benedykt XVI robi na o wiele bardziej subtelnej płaszczyźnie.

Zawsze możemy powtórzyć nieśmiertelny argument, że papież Ratzinger to nie papież Wojtyła. Ale dość spojrzeć, z jaką uporczywością - nie mylić z nachalnością - Benedykt XVI podkreśla, że dla chrześcijanina konieczne jest poczucie osobistej więzi z Chrystusem. Że właśnie tym jest religia - bo religare, oznacza tworzyć więź. Religia jest i osobistą więzią człowieka z Chrystusem, i wspólnotą: więzią łączącą zgromadzonych wokół Chrystusa.

Pewnie gdyby ta świadomość stała się powszechna wśród katolików, Benedykt XVI osiągnąłby największy sukces swojego pontyfikatu. Jak na razie mija kolejny rok jego żmudnych zmagań.

Próba Węcławskiego, próba Kościoła

Początek 2008 roku przyniósł Kościołowi w Polsce potężny wstrząs. Media ujawniły, że jeden z najwybitniejszych polskich teologów, prof. Tomasz Węcławski, dokonał aktu apostazji, czyli świadomego wystąpienia z Kościoła i zerwania wszystkich łączących z nim więzi (formalnie uczynił to 21 grudnia 2007 r.).

Kilka miesięcy wcześniej ogłosił odejście - po 28 latach - z kapłaństwa. Był m.in. sekretarzem arcybiskupa poznańskiego, rektorem seminarium i twórcą Wydziału teologicznego UAM, czynnie angażował się w wyjaśnienie sprawy molestowania kleryków przez abp. Juliusza Paetza, był też członkiem komisji badającej dokumenty nt. współpracy z SB abp. Stanisława Wielgusa. Jego zasługi dla Kościoła w Polsce nie ulegają wątpliwościom.

Węcławski konsekwentnie odmawiał odpowiedzi na pytanie o przyczyny apostazji. Odsyłał do swoich wykładów publikowanych na stronach internetowych prowadzonej przez siebie i swoją przyszłą małżonkę Pracowni Pytań Granicznych UAM. Ich analiza dostarczyła odpowiedzi: do utraty wiary doprowadziły teologa badania chrystologiczne.

Na łamach "Tygodnika" przez ponad dwa miesiące trwała gorąca debata nad tezami Węcławskiego - jedna z najważniejszych dyskusji mijającego roku. Bo stawiała pytania o same fundamenty wiary chrześcijańskiej.

Węcławski, w oparciu o swoje badania, stwierdził, że kształtujące się po śmierci Jezusa chrześcijaństwo stworzyło "legendę początków", czyniąc zmarłego nauczyciela "osobą z porządku boskiego" (teorię prezentujemy tu oczywiście w wielkim uproszczeniu). Według teologa doszło do reinterpretacji śmierci Chrystusa, a za nią także obrazu Boga "nie w tym kierunku, który on sam wskazywał swoją postawą, słowami i działaniem, ale w kierunku przeniesienia i na niego samego, i na obraz Boga oczekiwań, które on sam albo wprost odrzucał, albo rozumiał gruntownie inaczej".

Zgodnie z tą teorią Jezus był reformatorem religijnym, który chciał doprowadzić do naprawy i przewartościowania żydowskiego monoteizmu. Doznał jednak porażki: nałożono na niego oczekiwania mesjańskie, które zaprzeczyły Jego przekonaniom, a odrzucenie przez elitę religijno-polityczną doprowadziło do Jego skazania i śmierci. Trauma, jaka się z tym wiązała, skłoniła uczniów do "ubóstwienia" Jezusa. Jednocześnie, tworząc wbrew Jezusowi podstawy nowej religii, doprowadzili oni do zubożenia intuicji Chrystusa. W rezultacie obraz Boga nie został odnowiony zgodnie z właściwym nauczaniem Jezusa, ale, jak pisze Węcławski, "wtórnie ureligijniony". Religia ulegała zaś postępującej instytucjonalizacji...

Niesie to daleko idące skutki w myśleniu o Kościele, bo, jak pisze poznański teolog: "Kościół (zwłaszcza w Polsce), miast mierzyć się krytycznie z własną historią, koncentruje się na budowaniu swoistej legendy początków, przez co przeciętny chrześcijanin jest przekonany, że obecny kształt instytucji kościelnych został w szczegółach zaprojektowany jeśli nie przez samego Jezusa, to na pewno przez apostołów".

Teologowie i filozofowie dyskutujący na łamach "Tygodnika" zastanawiali się zarówno nad szczegółami teorii Węcławskiego, jak i nad metodologią badań nad osobą Jezusa i zagadnieniami początków chrześcijaństwa. Węcławski podkreśla bowiem, że historia i mit fatalnie się pomieszały.

Tezy Węcławskiego, nawet w postaci bardzo zubożonej, przedostały się do świadomości polskich katolików. Większość poważnie się zaniepokoiła słysząc, że Chrystus, a więc Zbawiciel, do którego kierują modlitwy, miałby nie być Bogiem. W całej Polsce - w rodzinach, grupach studenckich, w duszpasterstwach - dyskutowano o bóstwie Jezusa. Wielu poczuło się w obowiązku bronić "własnej" wiary, czasem nawet wobec siebie samego. A to bardzo wiele - bo wymagało intelektualnego namysłu, pogłębienia swojej wiary, a często też po prostu modlitwy.

Ferment intelektualny przypominał - przy zachowaniu skali - ten z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy, jak pisał Artur Sporniak, "ortodoksja kształtowała się (...) w gorących sporach z poglądami, które ostatecznie uznane zostały za herezje. Gdyby nie te spory, proces rozumienia wiary nie mógłby się pogłębiać".

Dzięki Węcławskiemu z letargu musiał się obudzić Kościół w Polsce. Jak słusznie wskazał jeden z dyskutantów, spór światopoglądowy zaczął się u nas ograniczać wyłącznie do kwestii etycznych, zostawiając na boku sprawy fundamentalne. Dlatego warto się cieszyć niepowodzeniem tych, którzy chcieli dyskusję nad tezami Węcławskiego zepchnąć do narożnika tłumacząc, że chcąc usprawiedliwić własne decyzje życiowe, teolog dorabia do nich skomplikowaną ideologię.

Niepokój zasiany przez Węcławskiego kazał ludziom wierzącym dokładnie przyjrzeć się treściom, które wyznają. Filozof Piotr Augustyniak wezwał, by "próbę Węcławskiego" potraktować jako szansę, wyzwanie i inspirację, aby nauczyć się stawiać pytanie o Boga, a zwłaszcza o Boga w Jezusie, z równą Węcławskiemu determinacją - nie zadowalając się uświęconymi i danymi raz na zawsze wykładniami tradycji.

Warto zapamiętać apel Węcławskiego: "Nie możemy udzielać odpowiedzi przedwczesnych, pozwalać na panowanie tzw. oczywistości, zakładać, że odpowiedzi na nasze pytania istnieją już od zawsze".

Maciej Müller jest kierownikiem działu religijnego, a Tomasz Ponikło - dziennikarzem działu religijnego "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej