Puchar na cześć sumienia

Czuję się powołana do kapłaństwa. O Jezu, z jaką miłością dawałabym Ciebie wiernym - pisała św. Teresa z Lisieux. Jak to się stało, że tej nieposkromionej tęsknoty nie uznano za przeszkodę w procesie kanonizacyjnym?

08.09.2009

Czyta się kilka minut

Dłuższy pobyt poza krajem tłumaczy fakt, że z opóźnieniem ustosunkowuję się do artykułu Tomasza Rowińskiego o randze kobiety w Kościele. A ponieważ na wystąpienie Rowińskiego wyczerpująco i precyzyjnie zareagował Michał Rychert, już tylko z marginesu dodaję garść uwag: o sposobie rozumienia w Kościele Tradycji i o spojrzeniu na powołanie kobiety.

O Tradycji

Jako argument przeciwko kapłaństwu kobiet słyszy się twierdzenie: "Ponieważ takiej (dzisiejszej roli kobiety) nie przewiduje kościelna Tradycja". Sprawa ma się tak, a nie inaczej, ponieważ w Kościele panuje sytuacja, jaka od niepamiętnych wieków trwa i dotąd się nie zmieniła. Reakcja krytycznie myślącego człowieka jest do przewidzenia: kto tak myśli, jest pierwszej klasy tradycjonalistą. Czyż to, co od wieków trwało niezmiennie, takie ma pozostać na zawsze?

Dla zrozumienia podobnego uzasadnienia musimy sobie uświadomić, że argument Tradycji w Kościele różni się od statusu dowolnego stowarzyszenia świeckiego. Ten, który w swoim "klubie" odwołuje się do tradycji, ma na myśli przekonanie: "Tak było zawsze, a więc i my pozostajemy przy tym". Argument czerpany z Tradycji Kościoła brzmi natomiast inaczej: Przyswojone z Tradycji - czyli przekazywane - zostają nie tylko ludzkie zwyczaje, lecz wszystko, co Kościołowi zawierzył Chrystus. W rozumieniu dzisiejszym ten mandat Zbawiciela sformułować można słowami: "Przebudźcie się, odnówmy Kościół!".

Pewien zakamieniały tradycjonalista mówił mi, że jego sumienie nakazuje mu zdecydowane odcięcie się od niezdrowej wizji kobiety-

-kapłanki. Odparłem, że pewność sumienia obowiązuje i należy się jej trzymać. Następnie zaś wzmocniłem swą wypowiedź odwołaniem się do kardynała J.H. Newmana, który sprawę rozwinął tak: "Gdybym miał wznieść toast na rzecz religii, musiałbym puchar wychylić na cześć papieża, wpierw jednak na powagę sumienia". Do rozwiązania pozostaje jednak inny zasadniczy problem: czy sąd indywidualnego sumienia jest nieomylny? Albowiem sądy sumienia bywają z sobą sprzeczne, a wtedy istniałaby już tylko jedna prawda, prawda określonego podmiotu, a ta redukowałaby się do prawdomówności. Konsekwentnie nie mogłoby być mowy o istnieniu prawdziwej wolności - tak cały ten spór ocenia inny kardynał, Joseph Ratzinger.

To, co Jezus przekazał Kościołowi, jest fundamentem naszej wiary. Tego nie możemy dowolnie zmieniać, bo nie jesteśmy Bogami. Z drugiej strony istnieją w Kościele ludzkie "domieszki": zwyczaje, które w gruncie rzeczy wywodzą się z jego czasów, a więc nie są zadekretowane przez Boga, lecz uwarunkowane czasowo. Takie "dodatki" odnajdujemy nawet w Biblii, która spisana została przez ludzi w horyzoncie ich czasów i w osnowie ich horyzontu wiary.

Decyzje w kwestii, czy poszczególne prawdy wiary są czasem uwarunkowane ludzkimi dodatkami lub są wyrazem odwiecznej wartości, zaprzątają od wieków ludzkie umysły; zabiegi o ich wyjaśnienie nazywamy "teologią" i jest dobrą rzeczą, że z tymi zapatrywaniami ludzie włączają się w dialog. Albowiem tylko w ten sposób, z upływem czasu, rozumiemy i oczyszczamy wiarę Kościoła. Jeżeli zaś podobne kontrowersje zagrażają jedności Kościoła, zażegnać nieporozumienia może Sobór lub papież, wyznaczając granicę między ostatecznie zobowiązującą prawdą a ludzką różnorodnością wierzeń. Tego typu nieomylne rozstrzygnięcie Najwyższego Urzędu Kościoła nie jest ukróceniem wolności wierzenia, lecz stanowi podstawę dla naszego sposobu wierzenia w ogóle: o sprawianej przez Ducha Św. jedności przekazu Ewangelii mówić możemy dopiero w łącznej harmonii Biblii, Tradycji i Urzędu Nauczycielskiego Kościoła - bez tych trzech elementów nie mielibyśmy żadnego wsparcia ze strony Jezusa i Jego orędzia. Nie do przyjęcia byłaby tzw. "dzika Tradycja", krzewiąca się poza aprobatą Stolicy Apostolskiej.

Zastanowić należy się i nad tym, że Tradycja nie jest wielkością zastygłą, która - ewentualnie na Soborze - zatrzymała się w ruchu i teraz należy ją już tylko konsultować i czcić jako epokowo wzniesiony pomnik. Tradycja, zawsze żywa, przechodzi z pokolenia na pokolenie, stawiając je przed zadaniem jej pogłębiania w sensie dalszego rozwoju. I tak, dzięki Bogu, się dzieje. Tradycja to także i my wszyscy wierni. Przykłady mamy pod ręką. Skostniały tradycjonalista będzie utrzymywał, że tego i tamtego w Kościele nigdy nie było - np. Mszy św. w językach ojczystych twarzą do ludu, Komunii św. do rąk, świeckich lektorów, ministrantek, kobiet wykładających teologię. Z takimi i innymi rewolucyjnymi nowościami zżyliśmy się do tego stopnia, że więcej się nie zastanawiamy nad ich początkowym nowatorskim zrywem.

O kobiecie

Problematykę kapłaństwa kobiet podjąłem tylko na marginesie tekstu w "TP" w zwięzłym 22-wierszowym podtekście szkicu o kapłaństwie mężczyzn. Czyżby owo marginesowe odchylenie od naczelnego tematu zdecydowało o skupieniu mediów na tym właśnie krótkim kobiecym fragmencie? W zasadzie nie ma nad czym ubolewać, należy się wręcz cieszyć, że ta wzmianka wzbudziła aż tak szeroki odzew. Temat ten jest najwidoczniej aktualny i oczekuje na pilne rozwiązanie.

Rozmawiałem na ten temat z wieloma paniami (głównie w Polsce) i - ku memu zdumieniu - nie zanotowałem ze strony kobiet szczególnego zainteresowania ich awansem do stanu kapłańskiego. Przeciwnie, od tej perspektywy nawet wyraźnie się dystansują. Natomiast żywo interesuje kobiety większe zaangażowanie w całość życia Kościoła. Jedna z pań pytała, dlaczego to kurialny referent do spraw finansowych musi być mężczyzną z kapłańskimi święceniami. Czemu kurialne referaty z reguły są obsadzane przez ordynowanych mężczyzn? Dziś dysponujemy całą falangą pań z dyplomami teologii najlepszych uniwersytetów, kobiet wyspecjalizowanych również w innych branżach wiedzy.

Eucharystia, szczyt chrześcijańskiej egzystencji, upływa na całych połaciach świata bez możliwości uczestnictwa w Mszy św. z powodu chyba bezprecedensowego spadku kapłańskich powołań. Dlaczego w Polsce kobiety nie mogą być szafarkami Eucharystii? Dlaczego panie i panowie Chleba Pańskiego nie mogą u nas przyjmować na rękę? Pewnego dnia, uczestnicząc wśród wiernych w Mszy św., razem z nimi przystąpiłem do Komunii św.; wyciągając dłoń na jej przyjęcie, spotkałem się z publiczną odmową celebransa.

O Teresie

Skala pro blemów do spokojnego przedyskutowania i rozwiązania jest pokaźna. Zamykając te luźne spostrzeżenia, pozwalam sobie skierować wzrok Czytelniczek i Czytelników na bardzo nam bliską postać św. Teresy od Dzieciątka Jezus, ogłoszoną Doktorem Kościoła.

W liście z 8 września 1896 r. do swej siostry Marii od Najświętszego Serca zawarła takie świadectwo: "Czuję się powołana do kapłaństwa. O Jezu, z jaką miłością trzymałabym Cię w dłoniach!... Z jaką miłością dawałabym Ciebie wiernym!... Mimo mej małości chciałabym ludziom nieść światło, jak czynili to Prorocy i Doktorzy Kościoła. Czuję się powołana na apostoła. Chciałabym przemierzyć cały świat, by głosić Twoje imię". Mimo że Celina próbowała ją wtedy pocieszać, powiedziała: "Moim powołaniem jest miłość!".

Cierpiała z powodu wykluczenia jej od kapłaństwa. Składa o tym świadectwo Celina: "W 1897 r., zanim ciężko zachorowała, Siostra Teresa powiedziała mi, że prawdopodobnie umrze jeszcze w tym roku. Tutaj tkwi powód, o którym zakomunikowała mi w czerwcu: Kiedy już była świadoma, że cierpi na gruźlicę płuc, powiedziała: »Widzicie, że Pan Bóg jest gotów zabrać mnie do siebie w wieku, kiedy jeszcze nie miałabym czasu, aby być kapłanem... Gdybym mogła zostać kapłanem, przyjęłabym w ten czerwiec święcenia. Co zatem uczynił Bóg? Abym nie była zawiedziona, pozwolił mi zachorować. W ten sposób nie mogłam być przy tym i umieram, zanim bym mogła ten urząd pełnić«. Ofiara, nie móc być kapłanem, była czymś, co ona stale głęboko przeżywała. Ból z tego powodu był zakodowany w rzeczywistej miłości Boga".

Prześliczne to świadectwo mówi samo za siebie i nie wymaga komentarza. Z dzisiejszego punktu widzenia spytać można by jedynie o jedno: jak to się działo, że tej nieposkromionej tęsknoty młodej kobiety za kapłaństwem nie zarejestrowano jako przeszkody ani w procesie beatyfikacyjnym, ani kanonizacyjnym? W przygotowaniu do takiego procesu bada się przecież wszystkie osobiste wypowiedzi i wyznania. Tego aktu pilnował tzw. advocatus diaboli, którego zadaniem jest wywlekanie wszelkich negatywnych danych dla zatrzymania procesu.

Teresie najwidoczniej się upiekło. Poczciwy diabeł pewnie sobie przysnął.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2009