Bóg na wysokości oczu

Jezus jest osobą publiczną. Pragnie świeżego powietrza, kontaktu ze swym stworzeniem.

16.06.2014

Czyta się kilka minut

„Historia sztuki w dziesięciu wielkich dziełach”, Sotherby’s, Londyn, czerwiec 2014 r. / Fot. Nils Jorgensen / REX / EAST NEWS
„Historia sztuki w dziesięciu wielkich dziełach”, Sotherby’s, Londyn, czerwiec 2014 r. / Fot. Nils Jorgensen / REX / EAST NEWS

W życiu wiele rzeczy gubimy bez rozgłosu. Lekko obywamy się bez niektórych przedmiotów codziennego użytku. W mowie i piśmie rezygnujemy ze zwrotów używanych na bieżąco.

Także Kościół znajduje się w fazie, w której wiele spraw zanika w nim niepostrzeżenie, stopniowo tonąc w zapomnieniu. Urywają się przyjaźnie – tak że człowiek zastanawia się, czy w ogóle kiedykolwiek istniały. Niejedno wydarzenie ginie w słabnącej pamięci, po utracie niektórych rzeczy odczuwamy nawet ulgę lub uśmiechamy się na myśl o tym, czego nam ubyło. Nie ma człowieka, który wszystko zachowuje, wszystko wytrzymuje.

A zacierająca się w pamięci wielu ludzi postać Jezusa… Czy procesowi zobojętnienia można zaradzić? Czy nie żyjemy aby w czasach „po Chrystusie”?

Ktoś zauważa, iż Jego życie było li tylko świetlną migawką, pozostawiło po sobie w historii jedynie przelotny ślad… O szczęściu mówić mogą rzekomo jedynie ci, którzy ów błysk w dziejach sami przeżywali. Lecz my, późno urodzeni, wychodzimy z tego okresu historii jakby z pustymi rękoma.

Czy rzeczywiście?

Prezent z zaskoczenia

Jezus działa przezornie. Komnata w wyższej kondygnacji Wieczernika, w wynajętym na tę okoliczność salonie jerozolimskiego domu, staje się miejscem, w którym wznosi swój – z pozoru kruchy – pomnik. W pożegnaniu z uczniami nie ogranicza się do dobrotliwych i kojących słów. Aby swemu Kościołowi nie zatrzeć się w pamięci, obiera chleb i wino. Bez Eucharystii Jezus pewnie rychło zniknąłby nam z pola widzenia. Bez owego „pomnika swej miłości” ów Dobry Człowiek z Nazaretu może i pozostałby postacią imponującą, lecz przede wszystkim kimś z dnia wczorajszego.

Na poczet kreatywności Jezusa Chrystusa należy zaliczyć też fakt, że po Jego wywyższeniu nie pogrążamy się w próżni, nie jesteśmy li tylko bezbarwnym stowarzyszeniem. On pragnie być dla nas wszystkich Przyjacielem, także wtedy, kiedy dla naszych oczu już więcej nie będzie uchwytny. Swe Ciało podaje również Judaszowi! Wie, że po odejściu pozostanie ośrodkiem swego Kościoła. Eucharystia jest darem, którego człowiek osobiście i własnoręcznie nie jest w stanie wyprodukować. Nie potrafi go sobie przyswoić na drodze samoobsługi.

Będąc w podniosłym nastroju, nie wmawiamy sobie tylko obecności Jezusa. Ten „u góry” nie musi sobie czegoś niezwykłego wymyślić, aby „tu na dole” z nami pozostać.

I nam, późno narodzonym, musi stworzyć okazję do spotkania z Nim. A ponieważ nasze zmysły zaczynają działać w kontakcie z zewnętrzną rzeczywistością, podsuwa nam coś do oglądania i do wysmakowania.

Jezus nie mógł i nie chciał pozostawić po sobie jakiegoś nieosobowego lub wręcz migawkowego przedmiotu. Pozwolił sobie natomiast na szczególny pomysł, na charakterystyczny ruch dłoni, na frapujące słowa, materialne, łamliwe, płynne znaki, które cierpliwie nam podsuwa. Upominki, którymi nas zaskakuje.

Znaki bezsilne

Właśnie w Wieczerniku ma miejsce zaskoczenie. Nikt spośród Dwunastu tego sobie nie życzył. Uczniowie spoczywają wokół stołu. Eucharystia jest prezentem Jezusa, ukrytym darem Jego obecności. Podczas pożegnalnej uczty pada proste i nigdy nie słyszane zdanie: Bierzcie – oto moje Ciało, oto moja Krew! Tym jestem Ja! Takim jestem! Takim jest wśród was niebo! Niezawodnie, trwale, nieodwołalnie. Obecny jestem i Ja, kiedy wy duchowo będziecie odchodzili.

Są to ubogie, bezsilne znaki, w które w obliczu swej śmierci Jezus wkłada to, o co Mu chodzi. Nic ciężkostrawnego – raczej skromna dieta, „chleb łaski”. Tym mamy żyć. Przez wzgląd na te znaki On nigdy nas nie opuści.

W tych znakach może kryć się to, co mnie przychodzi tak ciężko: obecność bez reszty. „Rzeczywista obecność”, powiadają teologowie: cudowna możność Jezusa nieograniczonej obecności dla nas, Jezusa nigdy od nas nieodchodzącego.

Sam rzadko zdobywam się na taką postawę: gubię nie tylko przedmioty, lecz zatracam samego siebie. Sam doświadczam siebie jako istoty z gruntu roztargnionej, obecnej tylko połowicznie, jako osoby miotającej się, duchowo nieobecnej.

Infekcja siły

Uczciwie muszę przyznać się do tego, jak bezmyślnie się czasem do Niego modlę i przyjmuję Go w Eucharystii. Jego obecność uchodzi nieraz mojej uwadze. Podobnie jak wietrzeje stary fresk, tak Bóg może znikać z „twardego dysku” mojej pamięci.

Jednak w Eucharystii przemawia do mnie anielska cierpliwość Jezusa. Nawet jeśli w wielu mszach nie zawsze uczestniczę z pełną atencją, a niektóre modlitwy recytuję tylko na wzór „językowych ćwiczeń”, On jest przecież obecny zawsze w pełni i bez reszty. On to wszystko wytrzymuje.

Każda msza jest wołaniem za Tym, który mnie regeneruje, przemienia mój świat. Swą obecnością pragnie mnie uzdrowić z choroby izolacji. Najgorsza byłaby sytuacja, gdybym mojego Boga miał już „dość”, gdyby Kościół jął cierpieć na chorobę duchowej starości.

Żyjemy na koszt Jezusa. To my pozwalamy się zainfekować Jego witalną siłą. Kto Jego przyjmuje, podejmuje ryzyko. Na pierwszy rzut oka to ja jestem tym, który opowiada się za Nim; czyniąc to, mogę odtąd rozwijać w sobie Jego własne święte życie i ewentualnie dać się prowadzić tam, dokąd sam (jeszcze) nie chcę.

Jezus: osoba publiczna

A pod koniec, w uroczystość Bożego Ciała, robimy coś szczególnego. Ten, który nas zaprasza do zatrzymania się, przyprawia niejako Kościołowi nogi. Opuszczamy nasze domowe pielesze i progi Kościoła, podejmując z Eucharystią duchowy exodus: wkraczamy na drogi, które codziennie przemierzamy do pracy, szkoły, na zakupy.

Wokół nas wszystko jest nowe i inne: kwiaty, sztandary, baldachim, złota monstrancja i Tantum ergo z chórem kościelnym, kadzidło, słońce, wiatr, zmienna pogoda. Kościół nie jest dzisiaj zawstydzony, lecz raczej bez-wstydny w tym, co lubi i co jest mu drogie. A my pokazujemy Panu nasze życiowe i codzienne miejsca, które pilnie oczekują na zmiany.

Jezusa nie można unieruchomić w murach kościoła ani w tabernakulum. On jest „osobą publiczną”. Pragnie świeżego powietrza, kontaktu ze swym stworzeniem, z ludźmi ubogimi w Boga, aby także im zaoferować przedsmak nowego nieba i nowej ziemi.

W ulicznym pochodzie eucharystycznego Jezusa nasz rozdarty świat ma się przedostać do świateł Wielkanocy. Stworzenie i codzienność świata są współautorami dzisiejszej liturgii.

Nie jesteśmy zgromadzeniem ludzi wtajemniczonych, lecz obywatelami dnia dzisiejszego, kroczącymi we wspólnym orszaku ku czci Boga żywego.

A zatem: dlaczego by łamanego chleba nie umieszczać w monstrancji? Świętujmy pokorę naszego Boga w Osobie, Jezusa, który należy do centrum swego świata i którego Kościół nigdy nie utraci.

Między nami

Tutaj stajemy oko w oko z posługiwaniem Boga na rzecz człowieka.

Ewangelista Jan o znaku łamania chleba w czasie Ostatniej Wieczerzy wspomina tylko mimochodem – w kontekście zdrady Judasza – rozjaśnia to wydarzenie dopiero scena umywania nóg. Boże posługiwanie człowiekowi nie ma nic wspólnego z galą prominentów, z paternalistycznym ceremoniałem opiekuństwa, z hierarchicznymi rytuałami. Boże posługiwanie dokonuje się na wysokości oczu, w geście przyjaźni, uczestnictwie, w wyrozumieniu dla ludzkiej nieudolności. Piotrze, „tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział” (J 13, 8).

Głębia przemiany, której dokonuje Bóg, wyrasta z miłującego serca, które jest gotowe do oddania własnego życia za przyjaciół (J 15, 13). Znajduje swój wyraz za familijnym stołem, w atmosferze domowej zażyłości.

Na niezliczonych obrazach Ostatniej Wieczerzy, wykonanych przez arcymistrzów malarstwa, oczy apostołów częstokroć nie koncentrują się na chlebie, stołownicy są raczej speszeni i wsłuchują się z napięciem w słowa wypowiadane przez Jezusa.

Wygląda na to, jakby – podobnie jak Piotr – jeszcze nie rozumieli, w czym rzecz. W pełnym napięcia oczekiwaniu wyczuwają, że tajemnica zostanie im wyjaśniona. Gdy tak się stanie, nie pozostanie im nic innego jak dziękczynienie, czyli promulgacja nieustającego już sprawowania Eucharystii.

Przede wszystkim jednak: upamiętnienie nie oznacza w pierwszym rzędzie przypominania sobie określonego wydarzenia – lecz realne uobecnienie. Inaczej mówiąc: w Boże Ciało obchodzimy i święcimy to wydarzenie tak, jakby Jezus tu i dzisiaj był w Wieczerniku. Chcemy powiedzieć: Jezus jest rzeczywiście wśród nas, ucztujemy z Nim przy jednym stole.

Czy wówczas nasze nabożeństwo nie powinno może wyglądać inaczej, więcej przypominać wspólną ucztę? Dzisiaj byłaby okazja na przemyślenie i tej sprawy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2014