Przypadkowy turysta

Starzejący się Woody Allen ma urok, ale wyraźnie brakuje mu dawnej ikry. Czy po „Zakochanych w Rzymie” należy obwieścić jego „wypalenie się”?

28.08.2012

Czyta się kilka minut

Po paroletniej przerwie Woody Allen nie tylko reżyseruje, ale też sam pojawia się na ekranie. / Fot. Materiały dystrybutora
Po paroletniej przerwie Woody Allen nie tylko reżyseruje, ale też sam pojawia się na ekranie. / Fot. Materiały dystrybutora


Wygląda na to, że dzisiejszym kinem europejskim rządzą miejskie wydziały promocji i hojne fundusze regionalne. Nawet w Polsce działa już pełną parą ten mechanizm: wystarczy napisać pretekstową historię i umieścić ją na tle rozpoznawalnych ulic czy zabytków, by móc zabiegać o pokaźnych rozmiarów wsparcie finansowe u włodarzy miast i miasteczek. Są nawet tacy, którzy akcję swoich filmów celowo umieszczają w różnych, rozstrzelonych geograficznie lokalizacjach po to tylko, by czerpać nie z jednej, ale z kilku kas miejskich. Nic więc dziwnego, że wiele polskich filmów, o serialach nie wspomniawszy, przypomina czasem foldery turystyczne na kredowym papierze.



***



Woody Allen osiągnął w tej dziedzinie prawdziwe mistrzostwo, dlatego nie ma sensu kręcić nosem na jego filmowe pocztówki: z Londynu: („Match Point”, „Poznasz przystojnego bruneta”), z Barcelony („Vicky Cristina...”) czy Paryża („O północy w Paryżu”). Właściwie można się na jego filmach uczyć, jak ogrywać lokalne klimaty, jak podbarwiać kulturowe klisze i jak z bezwstydnym wdziękiem żerować na zbiorowych wyobrażeniach czy indywidualnych wspomnieniach. A wreszcie – jak wykorzystać kompleksy amerykańskich snobów wobec prastarej, pełnej malowniczych ruin i historycznych mroków Europy.


Wygrywanie tej słabości widać szczególnie w „Zakochanych w Rzymie”, gdzie Wieczne Miasto jest dla pielgrzymujących doń Amerykanów istnym wcieleniem czasu przeszłego i sztuki wysokiej. Osiedla się tu, zapewne szukając inspiracji, młody architekt Jack (znany z „The Social Network” Jesse Eisenberg), a emerytowany reżyser operowy Jerry (Woody Allen) w śpiewającym pod prysznicem grabarzu gotów jest usłyszeć światowej klasy tenora. Również dla pokazanych w filmie włoskich prowincjuszy Rzym jest mekką, choć zupełnie innego rodzaju – kariery, blichtru, obyczajowej swobody. Wszystkich jednak łączy jedno: to w Rzymie spełniają się marzenia. To tu cnotliwa małżonka z prowincji spotyka filmowego gwiazdora, a jej mąż luksusową call girl (Penélope Cruz). Tu wreszcie szary urzędnik (Roberto Benigni) staje się z dnia na dzień rozchwytywanym celebrytą. W Rzymie możesz być tym, kim chcesz, a nawet cudownie się odrodzić, jak opętany lękiem przed śmiercią Amerykanin grany przez samego Allena.


Twórca „Manhattanu” prowadząc cztery różne i raczej farsowe w tonacji wątki, na szczęście nie ma pretensji do niczego więcej ponad to, co widzimy na ekranie. Porównania filmu do współczesnego „Decameronu” są o tyle trafione, że „Zakochani w Rzymie” to bodaj najbardziej ludyczny i plebejski spośród jego filmów. Rzeczywistość jest w nim doskonale umowna, z jednej strony zgrabnie wpleciona w żywą tkankę miasta, a z drugiej co rusz pokazuje, w jak bardzo zmitologizowanym miejscu jesteśmy. Dla Allena Rzym to film, a każdy jego zakątek przypomina filmową scenografię. Krzykliwa familia wygląda jak żywcem wyjęta z włoskiego kina. Młoda prowincjuszka trafia przypadkiem na plan filmowy i natychmiast zakochuje się w aktorze, projektując nań jego wcześniejsze filmowe role. Tęsknotę za życiem w świecie fikcji pobudza tamtejsza telewizja, uchodząca za najbardziej niewybredną w Europie i kreująca swoje gwiazdy z najbardziej pospolitej materii, co tak drapieżnie pokazał niedawno Eric Gandini w swoim dokumencie „Wideokracja”. Uosobieniem tych pragnień jest bohater grany przez Benigniego, który nie ma pojęcia, dlaczego właśnie on stał się nagle ulubieńcem telewidzów i paparazzich, by wreszcie dowiedzieć się, że jest po prostu „sławny z tego, że jest sławny”.


Cztery historie przeplatające się w takt włoskich arii operowych i nieśmiertelnych włoskich szlagierów typu „Volare” Domenico Modugno i „Amada mia, amore mio” niejakiego El Pasadora, z nachalnymi reklamami Alitalii i przeglądem najważniejszych rzymskich atrakcji, celowo pozbawione są ciężaru i do znudzenia powtarzają Allenowskie obsesje. Dostają prztyczka i pseudointelektualiści, i pseudoartyści, i zakompleksieni Amerykanie, i zapatrzona w popkulturę „eurohołota”, i nawiedzeni lewicowcy wraz z ich adwersarzami. Wszelka krytyka jest tu jednak rozmiękczona, bezpieczna, pozbawiona pazurów. Starzejący się Allen ma urok, ale wyraźnie brakuje mu dawnej ikry. La commedia è finita – myślimy, wzruszając ramionami po zakończeniu filmu, a jednocześnie cytując przywołaną w nim operę „Pajace” Leoncavallego.



***



Dwa jednak wątki z pewnością warte są uwagi i świadczą o tym, że obwieszczać wypalenie się Allena byłoby stanowczo za wcześnie. Pierwszy dotyczy włoskiego grabarza, który ma nadzwyczajny głos, ale śpiewać potrafi wyłącznie pod prysznicem – jego amerykański menedżer znajduje na to wielce oryginalne rozwiązanie sceniczne. Drugi wątek dotyczy Jacka, młodego amerykańskiego architekta, który spotyka przypadkiem w Rzymie swego mistrza. Dawny guru architektury, który dla mamony zrezygnował z ambicji i dziś projektuje centra handlowe, nieoczekiwanie staje się dla bohatera kimś w rodzaju anioła stróża. A może ta widmowa postać, pojawiająca się co chwila ni stąd, ni zowąd, jest po prostu starszym alter ego Jacka, próbującym uchronić go przed swoimi błędami i tym samym odmienić własny bieg życia?


W tych wątkach ożywa na chwilę dawny Woody Allen: nie przypadkowy turysta zaliczający modne europejskie stolice, ale dawny, „zakochany w Nowym Jorku” artysta, pełen inwencji i kuglarskich talentów.  



„ZAKOCHANI W RZYMIE” – scen. i reż. Woody Allen, zdj. Darius Khondji, wyst.: Woody Allen, Judy Davis, Jesse Eisenberg, Ellen Page, Roberto Benigni, Penélope Cruz, Alec Baldwin i inni. Prod. USA/Włochy /Hiszpania 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2012