Przypadek i konieczność

Klijnstra traktuje teatr przede wszystkim jako unikalną możliwość dotknięcia tego, co ulotne. Ważniejsze od spójnej fabuły są tutaj pojedyncze chwile, uchwycone i jakby na moment przetrzymane.

05.06.2006

Czyta się kilka minut

Dwóch przyjaciół przyjeżdża na letnisko, spotykają dziewczynę, razem spędzają czas. Jeden z nich jest poważny, racjonalny, drugi - szalony, narwany, być może lekko stuknięty. Wszak jako sześcioletni chłopiec został rażony piorunem i tylko cudem przeżył. No właśnie - czy cudem, czy, jak uważa jego przyjaciel, dzięki gumowym podeszwom butów, które posłużyły jako izolator? Ta wątpliwość staje się pretekstem do dyskusji o istnieniu wyższego porządku, w którym zachodzące wypadki znalazłyby wytłumaczenie. Pretekstem - bo, jak się później dowiadujemy, w istocie chodzi o śmierć koleżanki obydwu przyjaciół, ich wspólnej miłości sprzed lat, której nie zdołali powstrzymać przed samobójstwem. Spotkana na wakacjach dziewczyna przypomina tamtą i za jej sprawą dyskusja odżywa.

Trudno opowiedzieć dramat Abi Morgan tak, by nie zabrzmiało to trywialnie. Autorka za "Historię przypadku" otrzymała, jak czytamy w programie, wszystkie możliwe nagrody na festiwalu w Edynburgu w 2001 r. i rzeczywiście - jej dramat jest nie tylko ciekawy, ale i bardzo sprytnie napisany. Morgan wplata w tekst kilka historyjek o dość absurdalnych wypadkach: śmierć od uderzenia kanapką zrzuconą z wieżowca, z powodu pereł z zerwanego naszyjnika, które zmyliły przechodniowi drogę tak, że wpadł na drzewo i złamał kark... Na tle tej zabawnej panoramy historia przyjaciół nie wybrzmiewa patetycznie. Autorka umiejętnie miesza czasy i wątki; dramat rwie się na strzępy krótkich scen, które można rozmaicie przedstawiać i interpretować. W efekcie jest to pozbawiona rodzajowości, atrakcyjna, choć trudna teatralnie i - przede wszystkim - niebanalna opowieść o przyjaźni, miłości, poszukiwaniu sensu.

Redbad Klijnstra znalazł dla niej interesującą formę sceniczną. Scenę podzielił na dwie części. Na środku kwadrat wyznaczony przez ułożone na podłodze rusztowania - właściwe pole gry. Poza nią, po bokach, rozciąga się przestrzeń o podejrzanym statusie; jakby kulisy teatru, które zwykle pozostają ukryte przed widzem. Tutaj aktorzy schodzą się, przebierają, albo po prostu stoją i czekają na swoją kolej. Chwilowo nie "występują", ale wciąż są częścią inscenizacji: obserwują w skupieniu, uśmiechają się. Tutaj też ustawiona jest konsola DJ Patrisii, która na żywo generuje podkład muzyczny, a po przeciwnej stronie - komputer, za pomocą którego mężczyzna kieruje wyświetlaczem. Obydwoje nie biorą udziału w akcji spektaklu, ale przecież w nim uczestniczą, stale obecni, widoczni.

Obserwujemy zatem nie samą inscenizację, ale także sposób, w jaki wprawiana jest w ruch. Nie ma mowy o scenicznej iluzji. Scenografia - płótno rozciągnięte na podłodze, kilka plastikowych krzeseł - nie udaje żadnej scenerii. Aktorzy nie budują spójnych, pełnych kreacji, nie wchodzą w role; zatrzymują się jakby w połowie drogi, występują w imieniu ni to bohaterów, ni to we własnym. Istotne są nie psychologiczne niuanse, ale temperament aktorów, sposób, w jaki wypowiadają kwestie, w jaki się śmieją, rozmawiają. Spektakl zawieszony jest w miejscu, w którym rzeczywistość sceniczna już się rozpoczęła, ale jeszcze na dobre nie zakrzepła. Wszystko utrzymane jest w stanie bezkształtu, jakby nie mogło się na dobre stać.

To sprawia też, że trudno jest "złapać" i opisać przebieg spektaklu. Dramaturgii nie budują zdarzenia - tę rolę pełni muzyka, która nieustannie towarzyszy inscenizacji, przy czym nie tyle ilustruje, co prowokuje, wyprzedza wypadki i niejako sama prowadzi spektakl. Akcja toczy się gdzieś w tle, postępuje niemal niezauważalnie. Wiele jest tu momentów nieodparcie śmiesznych, jakichś wygłupów, które nagle mogą się przełamać w moment silnego napięcia. Aktorzy często zwracają się wprost do nas, jakby z nami prowadzili dyskusję lub - jeszcze lepiej - brali na świadków. Grają nieustannie wobec nas, czując naszą obecność za plecami: prowadzą dialog i spoglądają na przemian na siebie i na widzów. Dręczące bohaterów Morgan pytania są kierowane także do nas - jednak nie nachalnie, tylko stale i uparcie.

Relacje między bohaterami zarysowują się bardzo powoli, niewyraźnie. U obydwu mężczyzn rodzi się fascynacja dziewczyną, w czym znajduje powtórzenie owa dawna, tragicznie zakończona miłość. Przeszłość stopniowo wyłania się z dialogów, ale właściwie do końca nie jesteśmy pewni, co się wydarzyło ani co się wydarza. Może nie ma żadnego "przedtem", a tamta historia jest tylko przeżywana na nowo, inscenizowana? Klijnstra nie udziela odpowiedzi na te pytania, przeciwnie - dodatkowo zaciera ślady. Podobnie jak w poprzednich spektaklach, teatr traktuje przede wszystkim jako unikalną możliwość dotknięcia tego, co ulotne. Ważniejsze od koherentnej fabuły są tutaj pojedyncze chwile, uchwycone i jakby na moment przetrzymane - chwile, w których coś, najczęściej przebłysk uczucia, na krótko zyskuje kształt, po czym znów się rozpada. Nie zawsze się to udaje, ale jeśli tak - są to najpiękniejsze momenty spektaklu.

Bohaterowie dramatu Morgan pytają o sens, o przyczynę i dlatego kręcą się w miejscu, bezradni, a ewentualne pojednanie może nastąpić tylko siłą kompromisu. Tak też kończy się spektakl. Mężczyźni spontanicznie ustalają wspólną wersję tragicznego wydarzenia: ich dawna ukochana rzuciła się z mostu, ale nie zginęła, bo spadła wprost na statek z workami z mąką; następnie uwiedziona została przez kapitana Li do Chin, mają dzieci i są szczęśliwi. Wobec niemożności znalezienia sensu, bohaterowie sami na nowo - i na miarę swoich możliwości - przepisują historię. To rozpaczliwa, ale przecież jedyna możliwość.

ABI MORGAN, "HISTORIA PRZYPADKU", przekł.: Anna Wołek, reż.: REDBAD KLIJNSTRA, scenogr.: Honza Polivka, dźwięki: DJ Patrisia, obrazy: VJ Pedro 2, koprodukcja Wrocławskiego Teatru Współczesnego i Grupy Twórczej SUPERMARKET, premiera w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu 13 maja 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2006