Przy kawie

Stajemy na stanowiskach. Moim ulubionym jest rozdawanie kawy i herbaty. W pędzie trzystu osób odbierających obiad ten jeden moment pozwala się na chwilę zatrzymać. I jedyny raz zapytać, czego chcą.

29.11.2021

Czyta się kilka minut

Fot. GRAŻYNA MAKARA /
Fot. GRAŻYNA MAKARA /

Nie, żebym chodziła tam z dobrego serca. Cel był egoistyczny: wrosnąć w nowe miasto. Podano mi to na tacy w aplikacji, która pozwala na przeglądanie rozmaitych potencjalnych instytucji, ich wymagań i dostępnych dyżurów. Bezproblemowo, bez wysiłku i szukania.

Poszłam więc z egoistycznych powodów, a i dyżur wybrałam taki, co najmniej ode mnie wymagał i był najbliżej. Piechotą pół godziny od domu, idealny spacer w jesienne sobotnie przedpołu- dnie. Ale już za pierwszym razem widzę tych, którym zaraz będziemy wydawali obiady. Śpią w śpiworach przy kanale, wzdłuż którego idę zadowolona z życia i z siebie przecież też, grzejąc się w chłodniejszym, ale wciąż przyjemnym słońcu. Tak było we wrześniu. W październiku zaczęli pewnie nocować gdzieś, gdzie mniej pada i wieje, w listopadzie kolejka po ciepły posiłek stoi przed centrum pomocy uchodźcom, już zanim zaczniemy go przygotowywać. Jeszcze na przejściu dla pieszych mija mnie chłopak z okazałymi dredami i wielkimi słuchawkami na uszach. Tam nie różni nas wiele. Ale gdy podchodzimy pod ten sam adres, on ustawia się w końcówce ogonka, a ja wchodzę.

Nie ma tu trudnych zadań. Zwyczajnie pakujemy w torby prowiant z darów. Zwykle papierowe, ale ostatnio zabrakło i – o ironio – pakowaliśmy w bawełniane torby z logiem konferencji, która była tak naprawdę wydarzeniem organizowanym przez Frontex. O tej ironii, i że na szczęście nikomu chyba nie przyjdzie do głowy sprawdzać, ale też o polsko-białoruskiej granicy, rozmawialiśmy stojąc w szeregu i monotonnym ruchem umieszczając w torbach po kolei: drewnianą łyżeczkę jednorazową, wodę, banana, ciastko i kawałek bagietki. A potem stajemy na stanowiskach. Moim ulubionym jest rozdawanie kawy i herbaty. W pędzie trzystu osób odbierających obiad ten jeden moment pozwala się na chwilę zatrzymać. I jedyny raz zapytać, czego chcą. Na obiad jest to, co akurat dowieźli z kuchni, w prowiancie owoc, jaki był w darach. Gorące napoje to jedyna przestrzeń wyborów. Pierwszy: kawa czy herbata. Drugi: czy z mlekiem? Kolejny: czy z cukrem? Ile tego cukru? Z zasady mamy w kubeczkach po dwie saszetki, ale ludzie często wolą więcej. Prawdę mówiąc, im głębiej w jesień, tym mniej zaskakuje, gdy ktoś chce pięć. I jeszcze dwa do kieszeni, prosi ktoś nieporadnie, na migi. Nowych wolontariuszy czasem to dziwi, no bo jak to – cztery cukry w małym, jednorazowym kubeczku?

„Też brałem wtedy cztery, teraz już tylko dwie” – mówi delikatnie szef naszej weekendowej zmiany, który sześć lat temu przyszedł tu szlakiem uchodźczym z Turcji. Wcześniej w Syrii pracował w organizacji pozarządowej. Trochę ode mnie młodszy, chłopak z biografią jak moja, z tym wyjątkiem, że on ma na karku wojnę i całą tę drogę. Kiedyś tu pracował, teraz zmienił robotę, ale wrócił jako wolontariusz. Nawet nie pytam, czemu spędza tu wolny czas, bo chyba wiem.

Przy kawie jest czas również, by spojrzeć w oczy. Na wszelki wypadek podnoszę mleko z pytającym gestem, na palcach pokazuję ilość cukru. Próbuję odgadnąć język. Przez moment widzę nie kolejkę, ale osobę.

Najwięcej tu chłopców. Chłopaków właściwie. Wsypują się do naszej części sali, jakby wybiegli ze szkoły, w masywnych sportowych butach, ze słuchawkami i w kolorowych puchówkach. Ktoś zaraz powie, że za dobrze ubrani. Choć noszone zbyt wcześnie, demaskują, że to nie jest bliski im klimat, że nie wyszli przed chwilą z domu i że do niego nie wrócą. Przewijają się przede mną w wesołych afro, zawadiacko podgolonych po bokach. Siadają w nastoletnich kumpelskich grupach przy długich stołach. I czuję przez moment, jakbym była w szkolnej stołówce. Ale nie jestem. Przyjechali Bóg wie którędy i jakie złe przygody napotykając po drodze, na oko głównie z Erytrei i Sudanu. Czasem wysuwa się po kubek ręka z wytatuowanym między palcami lub na nadgarstku krzyżykiem. „Dziękuję, siostro” – mówi za chwilę kto inny. I nie wie, że jego słowa wpadają we mnie jak coś palącego. Wyrzut sumienia?

Tak, najbardziej kojarzą mi się z filmem o licealistach. Albo ze zdjęciami z internetowych zasobów, które kupują polskie uczelnie, żeby pokazać różnorodność, która na ich korytarzach wcale nie występuje. Wygodniej kupić różnorodność z internetu, niż wpuścić ją na sale lekcyjne i wykładowe.

Chłopcy, chłopaki, mężczyźni. Głównie oni. W sile wieku, więc nie budzą litości. Poszliby pracować albo walczyć na swoją wojnę. Tak się mówi na tym kontynencie. Czego tu chcą?

Troi? Avec lait? Podaję gorący kubek. I can serve you – przywołuję uśmiechem kolejnego z kolejki. Four. No milk – mówi zdecydowanie chłopak, który mógłby iść do liceum z twoim synem czy córką.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2021