Przerwana matura

Nocą z 4 na 5 sierpnia 1945 r. oddział partyzancki Antoniego Hedy „Szarego” zaatakował więzienie Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach i uwolnił kilkuset aresztowanych. Najmłodsi żołnierze „Szarego” na tę akcję wyrwali się z matury.

22.07.2013

Czyta się kilka minut

Antoni Heda (pierwszy z lewej) podczas niemieckiej okupacji. Wizyta w oddziale Jana Piwnika „Ponurego”, legendy Gór Świętokrzyskich. / Zdjęcie dzięki uprzejmości www.podziemiezbrojne.blox.pl
Antoni Heda (pierwszy z lewej) podczas niemieckiej okupacji. Wizyta w oddziale Jana Piwnika „Ponurego”, legendy Gór Świętokrzyskich. / Zdjęcie dzięki uprzejmości www.podziemiezbrojne.blox.pl

Zwykle maturę zdaje się w maju. Ale w 1945 r. młodzież ze Skarżyska-Kamiennej egzamin dojrzałości zdawała w sierpniu: był to czas pierwszych matur po II wojnie światowej.

Wtedy, w pierwszych dniach sierpnia, było już po egzaminach pisemnych i przed ustnymi. W szkole prowadzono powtórki. Henryk Czech miał 20 lat i bardzo chciał zdać maturę. W przerwie między zajęciami wyszedł na szkolny korytarz; tu czekał na niego kolega: plutonowy Wacław Wrębiakowski „Korsarz”. Pod jego dowództwem Henryk służył w AK, w partyzantce, jeszcze kilka miesięcy wcześniej.

– Słuchaj, mamy rozkaz stawienia się na akcję – powiedział do Henryka.

– A co to za akcja?

– Duża – Wacław nie mógł zdradzić szczegółów. Chodziło o bezpieczeństwo: dopiero na koncentracji w lesie uczestnicy operacji mieli dowiedzieć się, że będą atakować więzienie UB. Trzymano tam żołnierzy podziemia, aresztowanych za działalność już powojenną albo za przynależność do AK podczas niemieckiej okupacji.

Henryk Czech, Janusz Piekarski i Janusz Sermanowicz byli wtedy nastolatkami – i szeregowymi żołnierzami AK. Rozkazu posłuchali.

Mieli swoje powody.

„TYLKO WRÓĆCIE CALI”

Akcją dowodził Antoni Heda „Szary”, słynny dowódca oddziałów partyzanckich podczas okupacji niemieckiej i po 1945 r. Działał w okolicach Kielc i Radomia. Henryk Czech, Janusz Piekarski i Janusz Sermanowicz nadal mówią o nim zgodnie: „Komendant”.

Bo „Szary” miał autorytet. Atakował już więzienia: dwa lata wcześniej jego oddział uwolnił 80 Polaków z niemieckiego aresztu w Starachowicach, a w czerwcu 1944 r. rozbił areszt w Końskich (uwolniono 70 osób). Dodatkową motywacją była dlań informacja, że w kieleckim więzieniu UB są bracia i szwagier „Szarego” (dopiero później okaże się, że ich tam nie ma – z zemsty za działalność Antoniego Hedy jego rodzina została aresztowana przez UB, a obaj bracia zamordowani).

– To był wspaniały człowiek, bardzo dobry dowódca – wspomina Sermanowicz. – Do bólu sprawiedliwy, choć ostry, czasem nawet ciężki. Narażał oddział tylko na minimalne straty. Pierwszorzędny strateg.

Wtedy, w szkole, „Korsarz” przyszedł do Henryka i do jego kolegi Janusza Piekarskiego. Chłopcy powiedzieli, że postarają się stawić na wezwanie. Nie wiedzieli tylko, co z maturą: mieli już terminy egzaminów ustnych. Postanowili więc wtajemniczyć dyrektorkę szkoły Martę Bałtruszajtis: powiedzieli jej otwarcie, że mają rozkaz mobilizacji.

To było ryzykowne. Ale wierzyli, że Bałtruszajtis nie zdradzi: podczas niemieckiej okupacji angażowała się w działalność podziemną, organizowała tajne nauczanie. Teraz poszła chłopcom na rękę. – Umieszczę was na końcu listy zdających. Tylko wróćcie cali – dodała.

– Była wyrozumiała. I była patriotką – wspomina Janusz Piekarski.

– Dziś może trudno zrozumieć, że dyrektorka pozwala uczniom iść na taką akcję... Ale to były inne czasy – dodaje Henryk Czech.

JANUSZ (I)

Janusz Piekarski wspomina, że miał wątpliwości, czy iść na koncentrację.

W planach na najbliższe dni miał naukę matematyki. Musiał sporo powtórzyć przed egzaminem ustnym. Ale nie chciał odmawiać: zadziałał autorytet „Szarego”.

– Gdyby dyrektorka nie przesunęła nas na koniec listy, prawdopodobnie nie poszlibyśmy na akcję – mówi Piekarski.

– Rozmawiał pan z kimś o swojej decyzji? – pytam.

– Na rozmowy nie było czasu. Mieliśmy parę godzin, żeby się zdecydować.

– Powiedział pan rodzicom?

– Powiedziałem tylko siostrze, Annie. Byłem najmłodszy w rodzinie i mama bardzo by się martwiła. Siostra, starsza o 12 lat, była jakby moją drugą matką. Powiedziała, że nie powinienem iść. Radziła odsunąć te sprawy na czas po maturze.

– Ale pan się zgodził.

– Komendant był dla nas, po rodzicach, chyba najważniejszą osobą. Znaliśmy go i wiedzieliśmy, że można mu zaufać. On na pewno rozważył wszystkie za i przeciw. Gdyby wiedział, że jesteśmy w trakcie matury, pewnie by nas zwolnił. Wiedzieliśmy, że trwają prześladowania i aresztowania. Nas, najmłodszych, to omijało. Ale wielu kolegów i koleżanek zostało uwięzionych.

– Ile miał pan wtedy lat?

– Dziewiętnaście.

Wcześniej, podczas niemieckiej okupacji, Janusz Piekarski uczył się na tajnych kompletach. – Nauka była najważniejsza – wspomina. – Chodziłem na komplety, odbywały się w mieszkaniach. Żeby móc się uczyć, zatrudniłem się w zakładzie energetycznym. Gdyby nie to, trafiłbym na roboty przymusowe. Pracę załatwiła mi siostra.

Był też harcerzem, brał udział w akcjach małego sabotażu prowadzonych przez „Szare Szeregi”. Potem został przyjęty do Armii Krajowej, złożył przysięgę (pamięta, że odbyło się to w starym, opuszczonym młynie).

HENRYK

W 1939 r. Henryk Czech miał 14 lat. Wcześniej harcerz, teraz przystąpił do „Szarych Szeregów”. Brał udział, jak mówi, w „drobnych akcjach” – ulotki, zrywanie niemieckich obwieszczeń, szukanie w lasach broni po kampanii wrześniowej (Niemcy rozstrzeliwali za to nawet nieletnich). W jego drużynie było 25 chłopców, w wieku 14-16 lat.

Wspomina: – Na początku wybuch wojny oznaczał dla nas przedłużone ferie, cieszyliśmy się, że nie idziemy do szkoły. Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy, co to wojna.

Zresztą nauki Henryk nie porzucił: chodził na tajne komplety (Marta Bałtruszajtis uczyła go chemii). A gdy miał 17 lat, dostał pracę na kolei. Transporty kolejowe interesowały wywiad AK – wtedy do Henryka zgłosił się „Korsarz” i zaproponował współpracę.

Henryk Czech wspomina dziś, że „Korsarz” był ważną osobą w jego życiu. Starszy o kilkanaście lat, przed wojną służący w marynarce wojennej, podczas wojny maszynista na kolei i żołnierz AK, dla Henryka był autorytetem.

– Wszedłem w AK bez wahania. Byłem już w „Szarych Szeregach” i tylko czekałem na propozycję od kogoś starszego – wspomina Henryk. – Wacław był dowódcą mojej drużyny. Odważny, ale odpowiedzialny i opiekuńczy. Potem uczył nas życia w lesie, w partyzantce, np. co robić, żeby nie zachorować – wspomina Czech.

Wacław zaprowadził 17-letniego Henia do mieszkania kapitana „Stryjka”. Złożył przysięgę i został przyjęty do AK. Przysięgał, że nie zdradzi i nie będzie szczędzić swego życia. – Meldowałem, co który transport przewozi. Później stwierdziłem, że wszyscy koledzy, którzy też pracowali przy odprawie pociągów, należeli do podziemia – wspomina.

Opisując wywiad AK, historyk Władysław Bułhak użył określenia, że był to „wywiad społeczny”: jedyny w okupowanej Europie wywiad prowadzony na tak masową skalę.

W czerwcu 1944 r., gdy zbliżał się sowiecki front, Henryk poszedł do lasu, do oddziału partyzanckiego porucznika Kazimierza Kosmali ps. „Młot”. Podczas letniej mobilizacji służył w pierwszej kompanii pierwszego batalionu 3. pułku AK. Brał udział w akcji „Burza”.

Wspomina: – O „Szarych Szeregach” nie mówiłem rodzicom. Ale potem, gdy szedłem do lasu, oni mnie szykowali. Zafundowali mi buty z cholewami. Bali się, że zmarznę. Jak to rodzice.

JANUSZ (II)

Janusz Sermanowicz mieszka w Skarżysku od urodzenia; dziś emeryt, pracował jako leśniczy. W czasie niemieckiej okupacji także on chodził na tajne komplety z zakresu gimnazjum. W maju 1942 r. złożył przysięgę i wstąpił do AK. Na początku był kolporterem podziemnej prasy, potem został łącznikiem kapitana (z czasem majora) Stanisława Krzymowskiego „Kostka”, cichociemnego. Major pracował w wywiadzie AK. – Pracowałem z nim do 1944 r. – wspomina. – Obsługiwałem wywiadowcze „skrzynki” kontaktowe, objeżdżałem je na rowerze i zbierałem z nich informacje.

Zagrożony dekonspiracją, w maju 1944 r. został wysłany przez „Kostka” do lasu: do oddziału „Szarego”. Nadal służył jako łącznik. – Często bywałem w Skarżysku-Kamiennej i okolicznych miejscowościach. Komendant wysyłał mnie z różnymi sprawami. Brałem też udział we wszystkich akcjach, które przeprowadzał oddział – wspomina.

Po wejściu Armii Czerwonej „Szary” kontynuował walkę – teraz jako oddział organizacji Wolność i Niezawisłość. Janusz wstąpił do niej. W oddziale utworzono pluton operacyjny; jego dowódcą został „Korsarz”.

Sermanowicz: – W pierwszych dniach sierpnia 1945 r. Wacław Wrębiakowski powiedział mi, że mamy się stawić wszyscy, bo będzie koncentracja. Nie tylko nasz pluton, to miała być akcja o większej wadze. Nie wiedzieliśmy dokładnie, kiedy i gdzie. Mieliśmy być gotowi, żeby szybko zgłosić się na zgrupowanie.

MOBILIZACJA

Na wezwanie „Szarego” ochotnicy przybywali z okolicznych miejscowości. Schodzili się często w grupkach, po kilku. Spotkali się w lesie w okolicy Suchedniowa w nocy 3 sierpnia. Pogoda była fatalna: chłodno, deszcz.

– Powitania były serdeczne – wspomina Janusz Piekarski. – Z niektórymi nie widziałem się od paru miesięcy. Nie mogliśmy się spotykać, żeby nie doprowadzić do dekonspiracji przez UB. Nastrój był dobry, bojowy.

Dowiedzieli się, że uderzą na więzienie UB w Kielcach.

Z pomocą „Szaremu” przyszli porucznik Stefan Bembiński „Harnaś”, który podczas niemieckiej okupacji także działał w lasach w okolicy Radomia, oraz porucznik Henryk Podkowiński „Ostrolot”. Ich ludzie dołączyli do grupy osłaniającej szturm na więzienie.

W sumie pod Suchedniowem zgłosiło się dwustu żołnierzy. Mniej, niż zakładał „Szary”, ale po rozmowach z oficerami Heda uznał, że tylu wystarczy – pod warunkiem, że powiedzie się plan wyciągnięcia z Kielc silnego garnizonu „ludowego” wojska.

Następnego dnia, 4 sierpnia, rankiem, był przegląd plutonów i odprawy. Każda grupa miała swoje zadanie: jedni mieli atakować więzienie, inni zniszczyć połączenia telefoniczne.

Aby wyciągnąć wojsko z Kielc, „Szary” zorganizował pozorowany atak na Szydłowiec (ok. 60 km od Kielc). I rzeczywiście: garnizon opuścił Kielce w kolumnie samochodowej.

Gdy puste samochody wojskowe wracały, drużyna z oddziału „Szarego”, ubrana w mundury wojskowe, zatrzymywała i zabierała auta do lasu. Później tymi samochodami oddział ruszył do Kielc – według planu, mieli dojechać do miasta na godzinę 23.

– Ci, którzy stali na warcie w lesie, zatrzymywali przypadkowe osoby. Wszystko musiało być utrzymane w tajemnicy – wspomina Janusz Piekarski. Cywilów zwolniono dopiero, gdy oddział wyruszył. – Nasza grupa jechała w pierwszym lub drugim samochodzie – wspomina Janusz Sermanowicz. – Jako doświadczeni, zostaliśmy wybrani przez komendanta „Szarego” na grupę szturmową. Mieliśmy osłaniać grupę forsującą bramę.

ATAK

Grupa szturmowa wysiadła z aut obok bazyliki katedralnej i pałacu biskupów krakowskich. Podeszli pod główną bramę więzienia.

Sermanowicz: – Wartownicy otworzyli do nas mocny ogień. Mieliśmy broń automatyczną, zaczęliśmy strzelać. Wartownicy przestraszyli się, uciekali ze stanowisk. Ogień ustał, można było podejść pod więzienie. Nasi strzelili w bramę z ręcznego granatnika. Okazało się, że pocisk zrobił jedynie mały otwór, a brama stała nadal. Wtedy „Szary” krzyknął, żeby założyć gammon.

Gammon – granat o dużej sile wybuchu – jeszcze z brytyjskich zrzutów. Zdetonowany, wyrwał tylko fragment blachy. Ale wyrwa była na tyle duża, że można było przez nią wejść do środka.

W czasie ataku Sermanowiczowi zaciął się karabin. – Łap – porucznik „Szparag” rzucił mu zdobyczną pepeszę.

„Szary” planował, że cele otworzą zdobytymi kluczami. Ale tu czekała ich niemiła niespodzianka: kluczy nie było, zapewne zabrali je strażnicy.

Janusz Piekarski twierdzi dziś, że klucze miał pozostawić przekupiony strażnik; tyle słyszał od dowódców. Trudno dziś ustalić, jak było. W każdym razie, musieli otwierać cele inaczej: saperzy rozrywali je kostkami trotylu. A w celach wrzało, więźniowie chwytali stołki, usiłowali wyważać drzwi.

Wkrótce Janusz Sermanowicz oswobadzał swego niedawnego dowódcę: w jednej z cel siedział porucznik Ludwik Wiechuła „Jeleń”, jego dowódca kompanii z czasu niemieckiej okupacji. Wiechuła go rozpoznał. – Co ty tu robisz? – krzyknął.

– Po porucznika przyszedłem – odparł Sermanowicz.

Wspomina: – Jak mnie zaczął ściskać, to myślałem, że mi żebra połamie. Taki był szczęśliwy.

Wysadzanie drzwi zajmowało więcej czasu, niż planowali. I było zamieszanie, z konsekwencjami. – Przy dwojgu drzwi saper zamocował kostki trotylu, używając lonty różnej długości – wspomina Janusz Sermanowicz. – Pierwsza kostka odpaliła, więc wszedłem po ludzi. Wtedy odpaliła druga, z dłuższym lontem. Zostałem kontuzjowany, do dziś jestem głuchy na prawe ucho. Na lewe słyszę, ale słabo.

WOLNOŚĆ

– Uwolnieni ludzie wychodzili z cel, rzucali się sobie na szyję. Była radość i podziękowania – mówi Henryk Czech.

– Zapamiętałem, jak komendant „Szary” wita się z pułkownikiem Żółkiewskim – wspomina Janusz Piekarski. – Padli sobie w objęcia. Ale pułkownik źle się czuł i zemdlał. Nikt nie wiedział, czy był ranny, czy chory. Niestety, zmarł w czasie transportu. Jak się okazało, był to atak serca.

Źródła historyczne podają, że uwolniono 354 więźniów. Byli wśród nich pułkownik AK Antoni Żółkiewski „Lin” i wielu innych oficerów i żołnierzy AK.

Raport spisany następnego dnia przez UB podaje, że zamknięte pozostały cztery cele. Trudno dziś dociec, dlaczego: zabrakło czasu czy materiału wybuchowego?

Nie żyje już Zygmunt Pietrzak, jeden z więźniów, którzy pozostali w tych czterech celach. Przed śmiercią zdążył wystąpić w filmie dokumentalnym o akcji na więzienie, przygotowanym przez IPN. Pietrzak został aresztowany przez UB wiosną 1945 r. Ranny, trafił do szpitala więziennego, a tam oddział „Szarego” nie dotarł. „Koledzy wołali: »Bekas, idziemy po ciebie!«” – wspominał Zygmunt Pietrzak w filmie („Bekas” to był jego pseudonim z partyzantki). – Wtem usłyszałem wystrzeloną rakietę. Wiedziałem już, że to sygnał do odwrotu. Zdałem sobie sprawę, że nie zostanę uwolniony.

Pietrzak na wolność wyszedł dopiero 11 lat później.

Uwolnieni rozbiegli się. – Wszystkich początkowo kierowaliśmy na dzisiejszą ulicę Wojska Polskiego. Mieli uciekać po mieście w różnych kierunkach – opowiada Henryk Czech. – Inni uciekali do wiosek, gdzie mieli krewnych – mówi Janusz Piekarski. Ale wśród uwolnionych byli też tacy, którzy nie chcieli opuścić cel lub wracali do nich, bojąc się surowszych kar. Być może nie byli w stanie wyobrazić sobie, co ich czeka. W sierpniu 1945 r. nie wszyscy mieli jeszcze okazję przekonać się, jak działają Sowieci i polscy komuniści.

„AKOWCY ODBILI WIĘZIENIE!”

Najpierw wycofywali się razem, potem dzielili się na grupy. Przejaśniało się. – Pościągane zostały oddziały, które zabezpieczały koszary i inne strategiczne miejsca w mieście – mówi Janusz Sermanowicz. – Przejęliśmy broń od ludzi, którzy nie mieli jej gdzie ukryć. Nasza grupa szturmowa poszła z „Korsarzem”. Po drodze mijaliśmy lotnisko w Masłowie. Stąd zostaliśmy ostrzelani. Widocznie wojsko zorientowało się, że coś jest nie w porządku.

We wsi Michniów grupa „Korsarza” zarekwirowała wóz (Sermanowicz mówi, że woźnica sam zaoferował podwodę). Załadowali broń. „Korsarz” postanowił, że chłopcy pójdą do pobliskiej stacji kolejowej i najbliższym pociągiem dojadą do Skarżyska-Kamiennej razem z robotnikami jadącymi do pracy. Kolej przecież znali dobrze.

Janusz Sermanowicz zaproponował, że zabezpieczy broń oddziału w starym nasypie kolejowym koło Parszowa. Razem z właścicielem konia ruszyli więc wozem. – Jechaliśmy lasem, potem wyjechaliśmy na szosę – opowiada Sermanowicz. – Po 500-600 metrach spotkaliśmy kilka samochodów z wojskiem. To byli Rosjanie. A my mieliśmy cały wóz broni. „Ostatnia godzina”, pomyślałem. Kazałem woźnicy jechać jak najwolniej. Żołnierze nadjechali, machali, to i ja do nich machałem. Kilka aut skręciło w wygon, z którego wyjechaliśmy. Żołnierze obstawili brzeg lasu, zaczęła się obława. Mieliśmy szczęście, że kilka minut wcześniej wyjechaliśmy z tego lasu.

Janusz Piekarski wspomina powrót pociągiem do Skarżyska. Maszynista zagadał do Tadeusza Sieczki „Słomki”, kolegi Janusza: – Słyszeliście, co się stało w Kielcach?

Udawali, że nic nie wiedzą. – Podobno akowcy odbili więzienie! – informował podekscytowany kolejarz. Z pokerowymi twarzami słuchali całej historii.

EGZAMIN DOJRZAŁOŚCI

– Wysiadłem z pociągu i zacząłem się zastanawiać, czy iść do domu. Mogły być przecież aresztowania. Może lepiej iść do ciotki albo znajomych? Ale wygrało zmęczenie, poszedłem do domu – wspomina Janusz Piekarski.

– Następnego dnia zgłosiłem się do szkoły. Zdałem maturę i szykowałem się na studia – mówi Henryk Czech. – Na świadectwie maturalnym miałem marne oceny. Nie przykładałem się wtedy do nauki. Ale miałem jedną bardzo dobrą: z przysposobienia wojskowego.

W akcji został ranny Jerzy Woźniakiewicz „Jastrzębiec”, jeden z grupy maturzystów. Rannego zamelinowano na wsi. Dyrektorka Marta Bałtruszajtis pomogła i tym razem: zorganizowała komisję, która pojechała na wieś do Woźniakiewicza – oficjalnie chorego i przebywającego u rodziny – i tam go przeegzaminowała.

Janusz Piekarski uznał, że już nie zdąży przygotować się z matematyki. Zdał za rok. Dostał się na studia medyczne. Dziś nie żałuje tego opóźnienia. – Dwa razy zdawałem maturę. Raz w Kielcach w czasie akcji, no i drugi raz w gimnazjum – wyznaje nie bez satysfakcji.

***

Antoni Heda „Szary” został aresztowany przez komunistów w 1948 r. Dostał cztery wyroki śmierci, które zamieniono jednak na dożywocie. Wyszedł na wolność w 1956 r. Potem działał w Solidarności, a po 1989 r. dbał o utrzymanie pamięci historycznej, spotykał się z dawnymi podkomendnymi. Zmarł w 2008 r.

Janusz Piekarski po studiach pracował jako radiolog w Wałbrzychu, potem wrócił do Skarżyska-Kamiennej.

Janusz Sermanowicz pracował całe życie jako leśnik.

Henryk Czech jest dziś prezesem Oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK w Skarżysku.

W budynku więzienia przy ul. Zamkowej w Kielcach jest dziś muzeum historyczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013