Przepisy na detoks Pawła Bravo

Coraz częściej widuję na straganach mangold, czyli burak liściowy. Znakomicie syci w upalne dni w połączeniu z ziemniakiem, w postaci dania coste e patate.

04.07.2022

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Dziesięć procent paskudztwa zwanego w naszym kolonialnym pidżynie „ałt­dorem” ostało się w kluczowych miejscach Krakowa, od kiedy weszła skutecznie w życie tzw. uchwała krajobrazowa. Kluczowych, bo najbardziej uczęszczanych. Nikt przecież nie będzie pchał się z afiszem tam, gdzie nikt nie patrzy – badania nad tym, ile par oczu mija konkretne lokalizacje, były jednym z pierwszych cywilnych zastosowań technologii GPS, widziałem też najtęższe statystyczne głowy swojego pokolenia, które sprzedawały swój intelekt za górę monet przy wyliczaniu modeli przewidujących ludzkie potoki piesze i zmotoryzowane.

Widok niektórych skrzyżowań i poboczy arterii pozostanie mi pod powiekami jeszcze długo jako ślad upodlenia. ­Pokrycie całości najbliższego otoczenia grubą warstwą merkantylnego przekazu, który się zmieniał w rytm kolejnych kampanii, działało na nas destrukcyjnie nie tyle przez bezpośredni ból wywoływany przez obcowanie z wizualizacją trywialnych skojarzeń. Bo na głębszym poziomie toksyczna była przyswajana co dzień, w drodze do pracy, jak świecki pacierz mieszczucha pewność, że materialne ramy egzystencji są na sprzedaż. Że na pastwisku naszego bycia każdy kamień i kępa traw to tylko elementy, które pasterze mogą poprzestawiać w nocy, byle im przybyło dutków.

Życie w dużych miastach i tak gwałci wiele mechanizmów właściwych psychice i fizjologii zakorzenionej w rzeczywistości wspólnot wczesnej fazy agrarnej. Dla jednych narkotyczne, dla innych zgubne działanie metropolii jest dobrze rozpracowanym wątkiem XX-wiecznej kultury, której narzędzi dalej używamy, by się umościć w mieście. Częścią tego doświadczenia była i jest wizualna kakofonia szyldów, napisów, liter i plam. Ale nawet w dzikich eksperymentach ekspresjonistów panowała swego rodzaju umowa społeczna, że wzdłuż zgiełkliwych wąwozów ulic stoją rzędem budynki, jasne i ponure, ozdobne i surowe – dowolne, ale każdy z własnym trwałym charakterem.

Aż nadeszły wielkoformatowe tzw. siatki, które może i z bliska są ażurowe, ale z daleka przypominają wielką dyktę zasłaniającą całe fasady. Że myśmy tak właściwie bez piśnięcia, buntu, pozwolili sobie odebrać widok domów, że żaden rząd nie ruszył palcem, by zakazać tej kradzieży, to jest dla mnie niepojęty grzech wczesnej fazy transformacji ustrojowej, kiedy to spośród kluczowych rekwizytów republiki bananowej brakowało nam zasadniczo tylko plantacji bananów. Chodzę więc dziś jak radosne dziecię po Krakowie i rozdziawiam usta – wszak przepiękny dom Ekielskiego na rogu ulicy Piłsudskiego i alei Krasińskiego widziałem w całości ostatni raz chyba w zeszłym stuleciu. Inne budynki, z których pościągano szmaty, nie są może aż tak wybitne, ale po prostu są. Nieraz pełne zacieków i poszczerbione – ale taki właśnie jest świat życia codziennego i nigdy nie będzie inny: niedokładnie prosty, zabrudzony i wyboisty.

Może i drugie moje miasto się wreszcie ogarnie, a warszawski Ratusz łaskawie dokończy prace nad własną – jakiś czas temu zawieszoną przez sąd – uchwałą, coby zmniejszyć mieszkańcom codzienną dawkę sztucznych światów z fotoszopa. I tak pochłaniamy tego coraz więcej w każdym aspekcie życia. Nawet kilo ziemniaków, gomółka twarogu czy ćwiartka śmietany trafiają do nas coraz częściej jako produkt szczelnie opakowany w stosowne dla danej kategorii złudzenia. W tych szczęśliwych miesiącach, kiedy ziemia rodzi i targi są nareszcie pełne wszystkiego, podejmijmy prosty detoks: bierzmy luzem, nie w paczce, ze straganu, nie ze sklepu, bez kodu kreskowego, za to ze spojrzeniem w twarz.

Detoks podwójny: po pierwsze, od mikroplastików i innych potencjalnie szkodliwych drobin materii z wszelkich folii i styropianów. Ale po drugie i ważniejsze – chodzi o to, co przyswajamy przez oczy: o podstępne molekuły wyobrażeń zamulających obcowanie z jedzeniem, nanowarstwy reklamowych bodźców deformujących system nerwowy. Kiedy straganiarz pisze przy skrzynkach sakramentalne zachęty w rodzaju „bez łyka” (fasolka i pomidory), „słodkie” (morele albo brzoskwinie) czy „pestka odchodzi” (śliwki), to przez proste doświadczenie rozpoznajemy grę z oczekiwaniami. Nie jesteśmy w niej całkiem bezbronni – dobrze wiemy, że jakieś łyko zawsze się znajdzie, a słodycz owocu jest rzeczą względną. Nasze archaiczne mózgi nie są bezbronne wobec naciąganej obietnicy namazanej na tekturce – ale na tym chyba nasze zdolności samoobrony się kończą. ©℗

Coraz częściej widuję na straganach mangold, czyli burak liściowy. Przeważnie czerwony, ale czasem też żółty, a nawet białawy. Odpowiecie: a cóż nam po obcych wynalazkach, nami rządzi botwina! No może, ale chciałbym was skłonić do mniej pracochłonnej niż zupa formy użycia tego liścia, który smakuje trochę inaczej niż nasze buraczane, ma więcej goryczki. Znakomicie syci w upalne dni w połączeniu z ziemniakiem, w postaci dania znanego w wiejskiej tradycji północnych Włoch jako coste e patate. Myjemy gruby pęk mangolda, oddzielamy łodygi od liści, łodygi drobno kroimy – jeśli są bardzo grube i łykowate, możemy je zblanszować dwie minuty. Na dużej patelni podgrzewamy na oliwie czosnek, wrzucamy łodygi, dusimy co najmniej pięć minut, podlewając ewentualnie odrobiną wody. Dodajemy poszarpane liście, mieszamy, dusimy pod przykryciem dalsze pięć minut, wciąż podlewając odrobiną wody lub bulionu warzywnego. Dodajemy uprzednio ugotowane w mundurkach, obrane i pokrojone ziemniaki (1 ziemniak na 2-3 liście), pozwalamy im dojść i zmięknąć na patelni kilka minut. Z ziół i przypraw ten rodzaj buraka szczególnie lubi tymianek i biały pieprz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2022